- Nie przypuszczaliśmy, że tak to się wszystko ułoży - przyznaje w rozmowie z Gazetą Wyborcza trener Trefla Gdańsk Wojciech Kasza, który ostatnio znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia, musi bowiem grać podstawową szóstką, bez możliwości zmian. - Żaden z zawodników nie może się wyłączyć, bo potencjał zmienników nie jest wielki. Musi grać trzon zespołu, który w praktyce stanowią ci, co wywalczyli awans, czyli zawodnicy, o których nikt wcześniej nie słyszał - wyjaśnia.
- Zespół jest żywym organizmem. Teraz temu organizmowi ucięto nogę w postaci Bojana Janicia, ucięto rękę w postaci Bruna Zanuto, ale to nie znaczy, że przestał on żyć - mówi Kasza, który zdaje sobie sprawę, że presja ciążąca na pozostałych w składzie zawodnikach jest duża. Drużyna pozostała bowiem bez gwiazd, które miały gwarantować walkę nawet o medale, ale wciąż oczekiwania wobec niej są duże. - Trzeba widzieć światełko w tunelu, ja jestem osobą pozytywnie patrzącą na świat i staram się to przekazywać chłopakom. Chcę, żeby się cieszyli z gry, z każdej udanej akcji - optymistycznie podkreśla w rozmowie z Gazetą Wyborczą Wojciech Kasza. .
Gdański szkoleniowiec przyznaje jednak, że poziom gry jego zespołu obniżył się, czemu winna jest słabsza jakość treningu. - W poniedziałek po raz pierwszy od ośmiu tygodni miałem dwie szóstki. Wcześniej miałem siedmiu zawodników. Teraz zaprosiłem dwóch juniorów, piłka mogła chodzić i trening w końcu odzwierciedlał sytuacje meczowe. A tak wcześniej musiałem stawiać metalowe części, które imitowały przeciwnika - relacjonuje na łamach Gazety Wyborczej. Na szczęście do treningów wrócił już Bruno Zanutto, który w ciągu trzech tygodniu powinien już zacząć normalnie grać, możliwe jednak, że już w najbliższej kolejce PlusLigi pojawi się on na boisku na kilka piłek. Bojan Janić nadal znajduje się pod opieką lekarza reprezentacji Serbii w Belgradzie, możliwe jednak, że wróci już na najbliższy ligowy mecz.
Trener Kasza absolutnie nie zgadza się z pojawiającymi się co jakiś czas plotkami, że zespół psuje mający trudny charakter Łukasz Kadziewicz. - To są bzdury, szukanie taniej sensacji. Nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń do jego postawy - zapewnia. Problem może polegać jednak na tym, że niektórzy gdańscy zawodnicy jeszcze rok temu podeszliby do Kadziewicza z prośbą o autograf, a teraz są razem z nim w jednej drużynie, razem trenują, jadają posiłki, śpią w pokoju. - Może to być to stresujące dla młodych siatkarzy - przyznaje.