Awantura o drzwi, czyli słowo o Orlen Lidze

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Reasumując: jeżeli spojrzeć na dół tabeli kobiecej ekstraklasy siatkarek, to wcale nie ma stuprocentowej pewności, że zespoły z Ostrowca, Rzeszowa czy Bydgoszczy zasługują na grę w Orlen Lidze zdecydowanie bardziej niż drużyny zaplecza. Tym bardziej pożądamy jasnych i jawnych kryteriów oceny, a tych nie otrzymujemy. W zamian mamy chaos, jałowe czekanie, histerię rzekomo oszukanych kandydatów, bezradnie rozłożone ręce decydentów i pretensje ze strony postronnych widzów, domagających się czegoś więcej niż argumentów o "trzydziestoletniej tradycji".

Jeżeli obserwatorzy rozgrywek mają spore wątpliwości co do słuszności decyzji PLPS (a mają, wystarczy śledzić artykuły pojawiające się ostatnio w lubuskich mediach sportowych), organizatorowi ekstraklasy powinno zależeć przede wszystkim na jak najdokładniejszym przedstawieniu opinii publicznej motywów, jakimi kierowali się podczas decydowania o kształcie rozgrywek, a gdy trzeba, podeprzeć się konkretnymi liczbami lub dokumentami. Wszystko po to, by ograniczyć do minimum margines niewiedzy, na podstawie którego rozżaleni kibice tworzą teorie spiskowe o znajomościach, układach i klikach mających na celu utrzymanie „hamulcowych” ekstraklasy niezależnie od wszystkiego. A obecnie takie się pojawiają i nie służy to w żaden sposób PLPS, tym bardziej, że kibic ma dobrą pamięć, sięgającą do czasów, gdy licencję na grę w lidze otrzymał świętej pamięci AZS Białystok, który kończył swój żywot w atmosferze skandalu, procesów sądowych i przy wtórze łez oszukanych zawodniczek.
A co do konsekwencji… Chciałoby się w tym momencie przywołać rokroczny spektakl, jaki odbywa się w okresie międzysezonowym w PlusLidze z udziałem rozżalonych zwycięzców I ligi, ale ten tekst musiałby rozrosnąć się do rozmiarów akademickiego eseju, poprzestańmy zatem na gruncie ligi kobiecej. Jak można poważnie traktować słowa „ORLEN Liga w sezonie 2016/2017 może liczyć czternaście zespołów”, skoro obecnie daje się wyraźnie do zrozumienia, że w naszym kraju nie ma aż tylu drużyn, które mogłyby spełniać warunki przystąpienia do najwyższej klasy rozgrywkowej? I to w sytuacji, kiedy co roku mocno przymyka się oko na brzmienie paragrafu 13 w kontekście zawsze tych samych drużyn i łaskawie daje im się czas na pokutę i poprawę? Nieustannie naruszając przewidziane regulaminami terminy podjęcia ostatecznej decyzji, przez co klub A lub B za pośrednictwem mediów wylewa żale z powodu niepodpisanych kontraktów, braku obiecanego sponsora lub niezagwarantowanej lepszej hali, a wszystko z powodu niepewności, czy w przyszłym roku zagra się w tej samej czy lepszej lidze? Nic dziwnego, że obecny system panujący w Orlen Lidze raczej zniechęca niż przekonuje i skłania do wciąż tych samych pretensji w miejsce konstruktywnego sporu o optymalny format rozgrywek.
A przecież patrząc choćby na Półwysep Apeniński, wygląda na to, że względny ład jest możliwy: po sezonie 2014/15 w tamtejsze ekstraklasie siatkarek bez żalu pozbyto się Volley 2002 Forli i Zeta System Urbino Volley, dwóch zdecydowanie najsłabszych ekip ekstraklasy. Na niekorzyść drugiej z nich zadziałały dodatkowo doniesienia o niewywiązaniu się z zobowiązań płacowych wobec zawodniczek mimo złożonych deklaracji (innymi słowy: władze ligi zostały oszukane) i potężne problemy finansowe głównego sponsora. Przed startem rozgrywek o prawo gry w Serie A1 ubiegały się IHF Volley i Pallavolo Ornavasso, ale pierwszy klub nie podołał rejestracji do rozgrywek, a drugi wycofał się przez brak gwarancji finansowych. Nie były to najwspanialsze wieści dla kibiców obu drużyn, ale ekstraklasa pewnie cieszyła się, że system prewencji zadziałał i spokój w elicie, gwarantowany wprowadzonym dwa lata temu Kodeksem Etycznym klubów ekstraklasy i zaostrzonymi kryteriami dla potencjalnych członków elity, został zachowany.

Wszystko po to, by uniknąć rozgardiaszu, jaki panował po wycofywaniu się w trakcie sezonu Icos Cremy i Liu-Jo Modeny oraz by nie czytać więcej na łamach siatkarskich mediów o dziesiątkach tysięcy euro, które już nieistniejące Duck Farm Chieri Torino było dłużne słynnej Francesce Piccinini. Klęski wizerunkowe, jakie dosięgły włoską ligę siatkarek w czasie kryzysu ekonomicznego panującego w kraju, wymusiły zdecydowane działania i restrykcyjne trzymanie się nałożonych przez siebie reguł. Nie jest idealnie, wciąż zdarzają się przypadki beznadziejne, ale sytuacja poprawiła się na tyle, że najlepsze zawodniczki nie boją się już zasilać włoskich ekip w obawie przed nagłych krachem finansowym lub miesięcznymi wypłatami otrzymywanymi raz na kwartał. Dobrem najwyższym jest cała ekstraklasa jako wizytówka włoskiej siatkówki i choć nie wszyscy są z jej decyzji zadowoleni, efekty widać po szalonej jak nigdy karuzeli transferowej w kobiecej Serie A1. I w tym wypadku rozwiązania praktykowane w rozgrywkach siatkarzy sprawdziły się całkiem nieźle, na pewno lepiej niż powiększanie Orlen Ligi do 12 drużyn w celu dorównania „najlepszej lidze świata”, bez większego zastanowienia, czy na pewno ilość przechodzi w jakość.

Od lat zwolennicy zamkniętej Orlen Ligi przekonują, że tak naprawdę drzwi do występów przed kamerami Polsatu są otwarte dla każdego, o ile zapewni, że jest godzien nazywania się ekstraklasowcem w każdym calu. Przeciwnicy pomstują, że te drzwi są złośliwie przymykane od wewnątrz przez starych wyjadaczy, niechętnych wszelkim zmianom i dbającym tylko o to, by krewni i znajomi mogli dalej kisić się we własnym gronie. Ale mam niepokojące wrażenie, że cała sytuacja wygląda zupełnie inaczej: obie strony sporu stoją naprzeciwko siebie przed pustą futryną i przekrzykują się wzajemnie, nie zauważając, że czegoś w tej futrynie brakuje. Może na początek dopasujmy do niej jakieś drzwi? Nie muszą być od razu idealne, wystarczy, żeby każdy je widział.

Michał Kaczmarczyk

Działacze Zawiszy Sulechów rozczarowani decyzją PLPS. "Cisną się na usta bardzo mocne słowa"  

Ile zespołów powinno występować w Orlen Lidze?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×