Ola Piskorska: Domyślam się, że jesteś zadowolony z waszego wyniku na turnieju finałowym w Rio?
Nikola Grbić:
Oczywiście, że jestem zadowolony, w końcu mamy srebrny medal. Choć przyznam, że w tym momencie czuję też żal i niedosyt z powodu przegranego finału. Nawet biorąc pod uwagę, jak dobrze zagrała Francja, to szkoda, że przegraliśmy w trzech setach. Ale kiedy patrzę wstecz i przypominam sobie, jak graliśmy dwa miesiące temu, to mam ogromną satysfakcję z naszych postępów i na boisku i poza boiskiem, bo sporo zmieniłem też w organizacji funkcjonowania reprezentacji. Poza tym, srebrny medal Ligi Światowej w debiucie w roli szkoleniowca drużyny narodowej to chyba niezły wynik, prawda? (śmiech)
[ad=rectangle]
Nawet bardzo dobry. Zgodzisz się z opinią, że waszym największym problemem jest przyjęcie? I to mimo, że masz na tej pozycji czterech niezłych zawodników z czołowych klubów europejskich.
- Niestety, muszę się z tym zgodzić, przyjęcie jest naszą słabością. Moi skrzydłowi to świetni zawodnicy, ale wszyscy są bardziej ofensywni, żaden z nich nie jest mistrzem przyjmowania zagrywki. Ale cóż, wygrywasz mecze tym co masz, a nie tym, co mógłbyś mieć. Nawet mając takie problemy dotarliśmy do finału, czyli jakoś je ukryliśmy i nadrobiliśmy innymi elementami. Ale jak najbardziej mam w planach bardzo dużo pracy nad przyjęciem właśnie, chciałbym je znacząco poprawić przez mistrzostwami Europy.
Co się wydarzyło w waszym pierwszym meczu w Rio? Graliście z osłabionymi Włochami, byliście murowanym faworytem tego pojedynku, a jednak przegraliście w tie breaku.
- Przede wszystkim to był trzeci dzień po naszym przylocie do Brazylii, zawsze najtrudniejszy w aklimatyzacji. I nie da się ukryć, że było głośno o problemach Włochów i wyjeździe kilku zawodników, co pewnie spowodowało, że moi zawodnicy podeszli do meczu z mniejszą koncentracją i mobilizacją niż powinni. Ale byliśmy bardzo blisko wygranej, detale i jedna bezsensownie stracona kontra spowodowały naszą porażkę.
W efekcie w drugim meczu, z Polską, musieliście walczyć o pozostanie w turnieju. Liczyłeś na to, że Stephane Antiga zdejmie podstawowych siatkarzy po wygraniu dwóch setów?
- Szczerze mówiąc, że jestem bardzo zadowolony z tego, że ich nie zdjął i na boisku została pierwsza szóstka. Po pierwsze, pokonaliśmy mistrzów świata w ich najmocniejszym składzie. To był ogromny zastrzyk pewności siebie dla moich chłopaków i będą o tym pamiętać. Po drugie, dzięki temu uniknęliśmy publicznych rozważań i dyskusji na temat ewentualnej zmowy mającej na celu wysłanie Włochów do domu. Może to zabrzmi dziwnie, ale ja się bardzo cieszę, że wtedy na boisku zostali podstawowi zawodnicy polskiej reprezentacji. Gdyby Antiga wystawił zmienników i przegrał, na pewno obaj bylibyśmy oskarżani o ustawienie wyniku i wyeliminowanie rywala z premedytacją.
A jak ocenisz półfinał i finał w waszym wykonaniu?
- Półfinał był zdecydowanie naszym najlepszym meczem na tym turnieju. Może nieco straciliśmy koncentrację po doskonałych dwóch setach, ale w tie breaku zagraliśmy świetnie. A w finale odbiły się na naszej postawie te dwie trudne i nerwowe pięciosetówki grane w ciągu poprzednich dni. Emocjonalnie moi zawodnicy wyraźnie nie mieli już sił, a przynajmniej nie na walkę z zespołem grającym tak świetnie jak Francja w tym sezonie. Zabrakło nam agresji na boisku, która wcześniej była naszą mocną stroną. Problemy z przyjęciem, o których wspomniałaś, też były bardziej widoczne z powodu tego zmęczenia mentalnego. Także zmiany wyjątkowo nie pomagały, a we wcześniejszych spotkaniach każdy wprowadzany zawodnik wnosił coś pozytywnego na boisko i wspomagał zespół.
Właśnie, kolejny raz pokazałeś na tym turnieju, że jesteś trenerem, który nie boi się zmian. Rotujesz nie tylko pierwszą szóstką, ale i w trakcie meczu dokonujesz wielu zmian i to dość szybko.
- Przede wszystkim mam do dyspozycji znacznie więcej niż sześciu świetnych siatkarzy o minimalnych różnicach w umiejętnościach. W klubie tego zwykle się nie ma i trzeba trzymać na boisku nawet tych zawodników, którzy akurat mają słabszy moment. W reprezentacji, szczęśliwie, mam ogromny wybór, i to na każdej pozycji właściwie. Jak tylko widzę, że ktoś jest w gorszej dyspozycji, a nawet że nie gra na maksimum swoich możliwości, to bez wahania go zdejmuję. Wiem, że ten, który wejdzie, jest gotowy, żeby pomóc drużynie. No i bardzo ważne jest też, że nikt z moich chłopaków się nie obraża, jeżeli nie jest w wyjściowym składzie. Wszyscy mają świetne charaktery i mam pewność, że nawet jak ktoś trafi do kwadratu, to i tak wykorzysta każdą chwilę na boisku, żeby pomóc zespołowi. Każdy z moich czterech przyjmujących zaczynał już spotkania w kwadracie, tak samo Sasza Starovic czy Dragan Stankovic. I po tej Lidze Światowej wiem, że mogę na nich zawsze liczyć, czy są w szóstce czy nie. Jestem bardzo dumny, że mogę pracować z takimi ludźmi, nie tylko dobrymi zawodnikami, ale również z takim charakterem.
Turniej w Rio pokazał, że czołówka światowa bardzo się wyrównała i każdy może wygrać z każdym, też masz takie poczucie?
- Całkowicie się zgadzam! Mamy obecnie sporą grupę drużyn grających siatkówkę na bardzo wysokim poziomie, a różnice między nimi są minimalne. Trudno jest przewidzieć, kto zagra w finale rozgrywek międzynarodowych albo kto je wygra. Często decydują drobiazgi, dyspozycja dnia czy dosłownie kilka piłek. I nie ma już łatwych rywali. To jest oczywiście bardzo trudne dla nas, trenerów reprezentacji narodowych, ale na pewno fantastyczne dla kibiców, którzy dostają doskonałe, zacięte widowiska z nieprzewidywalnym wynikiem. I generalnie dla rozwoju siatkówki też jest to lepsze.
Na koniec powiedz mi, czy zaskoczyło cię czwarte miejsce Polaków? To się zdarzyło pierwszy raz w historii Ligi Światowej, że świeżo ukoronowany mistrz świata nie wygrał tego turnieju.
- Myślę, że już w poprzedniej wypowiedzi odpowiedziałem na to pytanie. Współczesna siatkówka jest tak wyrównana, jak nie była nigdy dotąd i to jest jedna z przyczyn. Kiedyś było inaczej, byli hegemoni rządzący latami, a teraz nie ma już takich zespołów. Rywale są groźniejsi. Wystarczy jeden gorszy dzień i wylatujesz z turnieju, jak to się zdarzyło Brazylijczykom i prawie nam. I domyślam się, że jest to wyjątkowo bolesne właśnie dla Brazylijczyków i dla Polaków. Wszyscy od nich oczekują samych zwycięstw i awansowania do finału na każdym turnieju, a taka presja nie pomaga. Ich przeciwnicy mają znacznie łatwiej, bo nie mają nic do stracenia, a jeżeli przegrają. No cóż, wtedy mogą zawsze powiedzieć: to nie wstyd przegrać z wielką Brazylią, a tym bardziej z mistrzami świata.
Rozmawiała Ola Piskorska
A pomijając ten wątek - udział Serbii w finale był największym zaskoczeniem, a moje przypuszczenia co do wyniku starcia z Francją sp Czytaj całość