Niech sobie palną w głowę - rozmowa z trenerem Delecty Bydgoszcz, Waldemarem Wspaniałym

Poniedziałkowy mecz bydgoskiej Delecty z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle to najlepsza okazja do rozmowy z trenerem Waldemarem Wspaniałym. Ten kontrowersyjny szkoleniowiec najwięcej sukcesów odniósł właśnie z Mostostalem. Teraz, po dwóch latach przerwy, wrócił na trenerską ławkę i tak "pogonił" siatkarzy znad Brdy do pracy, że teraz nikt ich w lidze nie lekceważy. - Nie ma jednak takiego "misia", który w pół roku zbuduje porządny zespół - powiedział SportowymFaktom.pl i ujawnił, że związał się z Delectą na długo.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Dopiero co skończył pan trening. A ja zapytam przewrotnie - czym pan karmi swoich siatkarz, że grają ostatnio tak "wspaniale"?

Waldemar Wspaniały: Niczym. Ja im nawet nie zaglądam do talerzy (śmiech). Z tą wspaniałą grą też bym nie przesadzał. Po prostu solidna praca - chociaż z tym jeszcze bywa różnie - przynosi efekty. To na pewno jeszcze nie jest to, o czym marzę, ale czasu też nie było za wiele.

A propos marzeń. Przeczytałem niedawno, że największe marzenie trenera Wspaniałego, to znaleźć się z Delectą w pierwszej czwórce ligi…

- Tak? Nie pamiętam tej wypowiedzi. Najważniejsze jest utrzymanie drużyny w PlusLidze. Na razie jesteśmy w ósemce, ale z minimalna przewaga i wszystko jeszcze może się zdarzyć. Ostatnio brakowało nam bardzo niewiele, by wygrać z takim potentatem jak Resovia.

Wygraliście za to z Jastrzębskim Węglem.

- Tak, ale jeden mecz to zdecydowanie za mało, by myśleć o czymś więcej niż utrzymanie.

No niech pan nie będzie taki skromny. Pana poprzednik zdobył tylko 1 punkt, a pan w podobnym okresie ma ich już na koncie sześć. Co trzeba zmienić w drużynie, by dokonał się taki skok? I to bez żadnych wzmocnień.

- Jeśli mówimy o punktach to naprawdę jestem niezadowolony. Powinniśmy mieć na koncie przynajmniej dwa albo trzy więcej. A co się zmieniło? Ja nie lubię patrzeć w przeszłość i szczerze mówiąc niewiele mnie to interesuje. Teraz widzę, że zawodnicy nabrali wiary w swoje umiejętności, a reszta to efekt ciężkiej, systematycznej pracy. Nie działają tu żadne tajemnicze moce.

Skoro nie patrzy pan w przeszłość, to porozmawiajmy o tym co was czeka. Poniedziałkowy mecz z ZAKSĄ będzie dla pana jakimś szczególnym wydarzeniem?

- Na pewno. W Kędzierzynie spędziłem przecież prawie pięć bardzo interesujących lat, a Mostostal osiągnął wtedy naprawdę wielkie sukcesy. Mam sentyment do miasta, a przede wszystkim do ludzi, których tam spotkałem.

Przeglądając kadrę Delecty naliczyłem czerech zawodników, którzy grali wcześniej w drużynie waszego najbliższego przeciwnika.

- Z moim starym dobrym Mostostalu grał przed wszystkim Piotrek Lipiński, ale ma pan rację są jeszcze Marcin Nowak, Martin Sopko i Artur Augustyn. Myślę, że oni wszyscy zagrają bardziej niż zwykle zmotywowani. Czasami zawodnicy chcą swojemu byłemu pracodawcy udowodnić, że się mylił nie przedłużając kontraktu.

Zna pan kędzierzynian tak dobrze, że chyba nie potrzebne będą żadne filmy czy nagrania ich występów.

- Większość graczy znam, ale to przecież nie te sama drużyna, którą kilka razy oglądałem w ubiegłym sezonie. Najlepiej znam Roberta Szczerbaniuka i Michała Ruciaka, a najmniej chyba Kanadyjczyków. Pamiętam ich jednak z czasów gdy moja reprezentacja grała z Kanadą.

Znalazł pan receptę na słynne kontry kędzierzynian?

- Każdy trener ma swoje recepty, ale potem na parkiet wychodzą zawodnicy i to od nich wszystko zależy. Zapowiada się piekielnie trudny mecz, bo ciężko zatrzymać najlepszego atakującego ligi, który ma obok siebie doskonałego rozgrywającego. Do tego dochodzi jeszcze bardzo dobry ostatnio Michał Ruciak.

Postawiłby pan u bukmachera pełną pulę na wasze zwycięstwo czy nie?

- A czy ja wyglądam na idiotę? Jeśli chodzi o szanse na zwycięstwo to jest jakieś 60 do 40 dla ZAKSY, ale to przecież sport i wszystko może się zdarzyć. W naszej sytuacji liczy się każdy punkt.

No właśnie. Jest pan bardzo odważny. Nie każdy trener drużyny walczącej o utrzymanie zaryzykowałby i w najważniejszych meczach postawił na dziewiętnastolatka. Pan dał szansę Dawidowi Konarskiemu. Zagrał kilka doskonałych spotkań.

- Ja zawsze miałem dobrą rękę do młodych chłopaków i nigdy się nie bałem na nich stawiać (śmiech). Wcześniej przecież byli Rafał Legień, Sebastian Świderski i kilku innych. Dawid to naprawdę ogromny talent, ale swoją grą w ostatnich meczach zaskoczył nawet mnie. To materiał na kawał gracza! Czeka go jeszcze wiele pracy, ale na razie jestem z niego bardzo zadowolony. Zresztą mam w drużynie kilku innych młodych, bardzo zdolnych chłopaków. Jest utalentowany libero…

O Konarskim mówi się, że będzie następcą Mariusza Wlazłego. Czyżby już "wygryzł" z szóstki Krzysztofa Janczaka?

- Bez przesady, na razie Dawidowi najbardziej potrzebny jest spokój i praca nad sobą. A jeśli chodzi o Krzyśka Janczaka to ostatnio ma kłopoty z kolanami i raczej z ZAKSĄ nie zagra. Poza tym nie jest w najlepszej dyspozycji. Na szczęście Dawid daje sobie doskonale radę.

Nie tak dawno niektórzy mówili, że tak się panu spodobało za biurkiem w Warszawie, że nie wróci pan już na trenerską ławkę.

- No to teraz ci "niektórzy” powinni sobie "palnąć w głowę". Ja nawet nie chcę komentować tych wszystkich kłamstw i insynuacji kierowanych pod moim adresem w ostatnich miesiącach. Zamiast zajmować się Wspaniałym powinni zająć się sobą. Owszem kiedyś powiedziałem, że na razie nie planuję pracy w charakterze szkoleniowca, ale przecież nie mówiłem, że nigdy nie wrócę do zawodu. Ja z siatkówką żyję ponad 40 lat…

To dłużej niż z żoną.

- No nie, z żoną jesteśmy prawie tyle samo. Ale wracając do poprzedniego pytania. Wróciłem do klubu na prośbę prezesa Piotra Sieńki i obiecałem, że pomogę drużynie, bo tu naprawdę ludzie żyją siatkówką. Jest ogromne zainteresowanie władz miasta, kibiców i nie można tego zaprzepaścić.

Czyli nie przyjechał pan do Bydgoszczy w charakterze strażaka i zostanie pan tu dłużej?

- Nigdy, w żadnym klubie, nie pracowałem krócej niż trzy lata, bo nie ma takich "misiów" którzy potrafią stworzyć dobry zespół w pół roku. Na to potrzeba więcej czasu…

I pieniędzy.

- Oczywiście pieniędzy też, ale to już domena prezesów. Na razie najważniejsze jest utrzymanie się w lidze, a później będzie można myśleć o czymś więcej.

W lidze niespodzianka goni niespodziankę. Jak pan, bądź co bądź doskonały fachowiec, ocenia poziom tegorocznych rozgrywek?

- Jeśli dokładnie przyjrzeć się tabeli widać, że pierwsze cztery drużyny od trzech ostatnich dzieli przepaść. Na szczęście na parkiecie wygląda to już zupełnie inaczej. Mamy bardzo dużo zaciętych spotkań. Są niespodzianki i sensacje, ale ci najlepsi i tak przeważają. Myślę, że rozgrywki są bardziej wyrównane niż jeszcze rok czy dwa lata temu. Praktycznie można wygrać z każdym o czym najlepiej świadczył nasz mecz że Skrą, kiedy tak nie wiele brakowało nam do tie braeka.

Jesteście na ósmej, premiowanej grą w play off, pozycji. Liczy się pan z możliwością spadku?

- To prawda, ale dziewiąty Trefl i ostatni Jadar Radom mają do nas tylko jeden punkt straty, a to oznacza, że jedna kolejka może wszystko zmienić. Tracimy trzy punkty i już jesteśmy na końcu stawki. Dlatego tak ważne będą nasze bezpośrednie starcia z Politechniką, Jadarem i Treflem.

Na koniec naszej rozmowy muszę zapytać o trenerów naszych reprezentacji. Niedługo poznamy ich nazwiska. Ma pan swoich faworytów?

- Oczywiście że mam, ale ponieważ dalej jestem członkiem Wydziału Szkolenia to nie mogę ich na razie ujawnić. Niedawno wymieniłem jakieś nazwisko i zaraz rozpętała się afera.

Jak pan myśli, czy kandydaci, którzy zostali w tym wyścigu gwarantują, że nasze reprezentacje będą grały lepiej?

- Tak na prawdę nikt tego nie przewidzi. Każdy z kandydatów ma odpowiednią wiedzę i doświadczenie, ale stawka drużyn na świecie i w Europie tak się wyrównała, że mogą być zarówno medale jak i rozczarowania.

Komentarze (0)