Gdańsk, Final Eight Ligi Światowej, 6-10 lipca 2011 roku. Prowadzona przez Javiera Webera argentyńska kadra, składająca się praktycznie z samych młodych zawodników, robi w Ergo Arenie furorę. Nie dość, że pokazuje widowiskowy, oparty na dużej szybkości rozegrania, styl gry, to dodatkowo osiąga wspaniałe wyniki. Wyższość Argentyńczyków muszą uznać Włosi i Bułgarzy, a Polacy wygrywają z nimi zaledwie 3:2, choć przez około połowę tego spotkania ekipa z Ameryki Południowej gra w rezerwowym składzie.
W półfinale chłopcy Webera ulegają co prawda 0:3 Brazylii, lecz południowoamerykańskie derby na polskiej ziemi przeistaczają się w długą i wyniszczającą bitwę. A drugiego seta, wygranego przez podopiecznych Bernardo Rezende 42:40, można podziwiać i oglądać w nieskończoność. Dzień później Argentyna przegrywa również 0:3 bój o 3. miejsce z Polską, lecz mimo to w jej kierunku spływają kolejne słowa pochwały i zachwytu. Nikt nie wyobraża sobie, że za kilka lat "z tej mąki nie będzie wyśmienitego chleba". A jednak, nie wszystko potoczyło się tak optymistycznie, jak powszechnie zakładano.
Bo do tanga trzeba ... atakującego
Od pierwszej chwili po osiągnięciu sukcesu na turnieju finałowym w Gdańsku mówiło się, że najsłabszym punktem argentyńskiego zespołu jest obsada pozycja atakującego. Występujący wówczas w tej roli Federico Pereyra oraz Gustavo Scholtis nie byli uznawani za siatkarzy mających perspektywy na zrobienie dużej kariery w najsilniejszych ligach świata. Kolejne lata pokazały, że taki osąd nie był bezpodstawny.
Poszukiwania bombardiera, gwarantującego wysoki poziom przynajmniej na dystansie całego jednego turnieju, wciąż w Argentynie trwają. I końca ciągle nie widać. Realizacja misji nie powiodła się ani Weberowi, ani, jak dotąd, pracującemu z kadrą od lutego 2014 roku, słynnemu Julio Velasco. W ciągu minionych czterech lat przez drużynę przewinęło się kilku innych atakujących, takich jak Ivan Castellani, Bruno Romanutti, Santiago Darraidou czy Jose Luis Gonzalez, znany z występów w BBTS-ie Bielsko-Biała (2013-2015). Na tego ostatniego, obecnie 30-letniego gracza, konsekwentnie postawił Velasco, począwszy od Mistrzostw Świata 2014. - Nie jestem fanem podejścia, polegającego na dawaniu miejsca w reprezentacji młodemu siatkarzowi w ramach prezentu. Gonzalez poczynił duży postęp. Przez wiele lat był poza reprezentacją, grał w tym czasie w kilku krajach. Po obejrzeniu paru jego spotkań w polskiej lidze, postanowiłem go przetestować i on naprawdę się rozwinął - tłumaczył 62-letni szkoleniowiec podczas ubiegłorocznego mundialu.
W PlusLidze, mierzący 206 cm wzrostu, siatkarz nie miał jednego zbyt dobrych notowań. Godne wywiązywanie się z roli lidera bielskiego klubu przychodziło mu z dużym trudem, szczególnie w sezonie 2014/2015. Podczas gry dla drużyny narodowej jego postawa wcale nie wyglądała o wiele lepiej. Co prawda zawsze stanowił spore zagrożenie na zagrywce, ale jego specyficzna, niezbyt zgrabna koordynacja ruchowa często przekładała się na problemy z kończeniem piłek w ataku. Gonzalez długimi momentami sprawiał wrażenie ociężałego, a dynamika wykonywanych przez niego akcji nie stała na wysokim poziomie. Mimo to był on szykowany do pełnienia roli pierwszego atakującego również podczas Pucharu Świata. Z udziału w tej imprezie wykluczyła go jednak kontuzja.
Taki obrót spraw skłonił Velasco, by spróbować nowego wariantu. Po przekątnej z rozgrywającym występuje w Japonii Facundo Conte.
Dwaj wirtuozi i jedna armata to za mało
Przyjmujący PGE Skry Bełchatów jest jednym z nielicznych argentyńskich siatkarzy, którym, sportowo, nie można nic zarzucić od czasu zakończenia Ligi Światowej 2011. Na każdej z imprez gwarantował on swojej ekipie wysoki poziom gry w ofensywie, zazwyczaj zdobywając dla niej najwięcej punktów atakiem oraz zagrywką. - Facundo łączy z ojcem fakt, że, podobnie jak kiedyś Hugo (Hugo Conte - brązowy medalista Igrzysk Olimpijskich w Seulu - red.), doskonale wie, jak radzić sobie z rozwiązywaniem trudnych sytuacji na boisku - chwalił swojego podopiecznego Velasco. Samemu zawodnikowi z kolei od lat znakomicie współpracuje się z reprezentacyjnymi rozgrywającymi: Luciano De Cecco oraz Nicolasem Uriarte.
Obaj przynależą do światowej czołówki na swojej pozycji. Naprawdę niełatwo jest określić, który z nich pełni w zespole narodowym rolę pierwszego. Na jednym turnieju więcej czasu gry otrzymywał bowiem De Cecco, a z kolei podczas kolejnego częściej występował Uriarte. - Oni ciągle są młodzi, więc nadal muszą szlifować technikę i precyzję oraz uczyć się strategii gry. Nie muszą za to rozwijać fantazji, pod tym względem są już znakomici. Pozycja rozgrywającego wymaga dużej wiedzy i doświadczenia, nie liczy się na niej tylko technika. Wszyscy najlepsi rozgrywający na świecie, z wyjątkiem Amerykanina Micaha Christensona, są starsi niż moi podopieczni - tłumaczył jednak z ostrożnością w głosie Velasco. Jeden z samych zainteresowanych przyznał natomiast, że w zespole nie ma mowy o jakiejkolwiek niezdrowej rywalizacji. - De Cecco jest wspaniałym zawodnikiem i nie ma żadnego problemu, jeśli to on przebywa na boisku. Ja myślę wyłącznie o trzech rzeczach: co powinienem robić, co muszę poprawić i jak prowadzić zespół, byśmy grali dobrze - wyjaśnił ze skromnością Uriarte.
Kreatora gry w siatkówce można porównać do osoby zajmującej się prowadzeniem w tańcu. Problem jednak w tym, że o ile, nawiązując do słów słynnej piosenki Budki Suflera, do prawdziwego tanga trzeba dwojga, o tyle do rywalizacji o najwyższe cele w sportach drużynowych konieczne jest posiadanie znacznie większej ilości klasowych graczy. A tych ze światowego topu można aktualnie wskazać w Argentynie zaledwie czterech. Poza tercetem Conte-De Cecco-Uriarte należy do nich również środkowy Sebastian Sole. I właśnie między innymi dlatego drużyna z Ameryki Południowej nie jest stawiana w roli jednego z faworytów do walki o dwa czołowe miejsca podczas Pucharu Świata. Tym samym także w ich czwartkowej (10 września, godz. 8:10 czasu polskiego) konfrontacji z Polakami zdecydowanym faworytem będą nasi reprezentanci.
Wiktor Gumiński