Niemczyk opowiada o rodzinnym dramacie. "Boli jak cholera"

Młodszy brat legendarnego trenera nadużywał alkoholu, ale to nie wódka przyczyniła się bezpośrednio do jego śmierci. - Lepiej go zostawić, aby w spokoju umarł - usłyszał pewnego dnia od lekarza Andrzej Niemczyk. Co stało się z Jerzym Niemczykiem?

Michał Fabian
Michał Fabian

"Andrzej Niemczyk. Życiowy tie-break". W swojej autobiografii Andrzej Niemczyk - żywa legenda polskiej siatkówki - bez ogródek opowiada o tym, co przeżył. O burzliwych relacjach z kobietami. Milionie dolarów straconym w kilka sekund. Kulisach pracy z reprezentacją Polski kobiet. Całej prawdzie o Polskim Związku Piłki Siatkowej.

Prapremiera autobiografii Andrzeja Niemczyka "Życiowy tie-break" miała miejsce podczas 19. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie (22-25 października br.). 28 października na Stadionie Narodowym odbyła się medialna premiera książki, a od 4 listopada pojawi się ona we wszystkich dobrych księgarniach w Polsce. Dodatkowo na oficjalnej stronie internetowej wydawnictwa SQN można książkę już kupować wysyłkowo.

W WP SportoweFakty publikujemy fragmenty autobiografii Andrzeja Niemczyka, napisanej wespół z naszym redakcyjnym kolegą Markiem Bobakowskim. Tym razem trener opowiada o chorobie i śmierci młodszego brata Jerzego.

---
W jednym z wywiadów mój przyjaciel Zbyszek Zarzycki powiedział, że - cytuję z pamięci - "Nie zużyliście tyle wody do codziennego mycia, co Niemczyk wypił w życiu alkoholu. I na dodatek nigdy nie widziałem go pijanego". Oczywiście przesadził, podkoloryzował, ale rzeczywiście nigdy nie wylewałem za kołnierz. Zresztą coś było w genach, bo mój nieżyjący już brat miał prawdziwy problem z alkoholem.

Zacznę od niego. Jurek podobnie jak ja grał w siatkówkę, skończył Akademię Wychowania Fizycznego. Kiedy już byłem w Łodzi kimś (czyli prowadziłem ChKS), ściągnąłem go z Płomienia Milowice. "Jurek, przyjeżdżaj. Załatwiłem ci zespół, przydasz się, również jako trener młodzieży. Dostaniesz mieszkanie, będziesz miał za co godnie żyć", powiedziałem przez telefon.

Stawił się następnego dnia. Wiedziałem, że uwielbia wypić, dlatego chciałem go z tego bagna wyciągnąć. Niestety - po kilku miesiącach okazało się, że notorycznie przychodził na zajęcia z młodzieżą mocno nieświeży. Co jak co, ale tego nie mogłem tolerować. Przecież właśnie na treningach z adeptami siatkówki trzeba być idealnym aż do bólu. W przeciwnym razie skrzywdzi się dzieciaki na całe życie.

Jurek zakończył więc pracę z młodzieżą. Zajął się prowadzeniem klubu studenckiego, został dyrektorem. Fucha fajna, dobrze płatna, ale dopiero miał pole do popisu! Codziennie mógł nadużywać alkoholu. Dodatkowo prowadził ośrodek wypoczynkowy na Mazurach. Wyjeżdżał tam z partyjnymi notablami i pił tygodniami. To były imprezy! Cała ferajna totalnie nawalona. Brat wpadł więc w złe towarzystwo. A nie miał na tyle silnej woli, aby skutecznie walczyć z chorobą alkoholową.

Po rozwodzie związał się z miłą dziewczyną, która miała siostrę w Szwecji. Postanowili coś zmienić w życiu, odciąć się od znajomych i wyjechali do Malmö. Jurek przyjął szwedzkie obywatelstwo, został nauczycielem wychowania fizycznego, grał nawet jeszcze w klubie. Pamiętam, że pracując w Berlinie, zaprosiłem go na turniej. Spotkaliśmy się na parkiecie. Wyglądało na to, że wyszedł na prostą. Pamiętam, jaki był radosny. W końcu zaświeciło dla niego słońce.

Niestety, bardzo szybko się okazało, że nadal ma słabość do alkoholu. W efekcie rozpadł mu się kolejny związek (jego dziewczyna w końcu go zostawiła i wyszła za Szweda), rzucił fajną pracę w szkole, skończył ze sportem. Czym więc się zajmował? Otworzył… knajpę. No tak, cóż innego mógł robić, skoro ciągnęło go do alkoholu? Znów regularnie miał pretekst, aby się napić. Zwłaszcza że jego klientami byli głównie Polacy. Codziennie więc siadali za stołem, wspominali ojczyznę i pili wódę.

Brat często znikał na tydzień czy dwa i wpadał w tak zwany ciąg. Pił wtedy gdzieś w najgorszych spelunach. Co jak co, ale ja nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem, trudno mi to sobie nawet wyobrazić. Kiedy trzeźwiał na dłużej, próbował - głównie za namową mamy - coś zrobić z nałogiem, wszywał więc pod skórę słynny esperal. Co z tego, skoro przy byle okazji wyrywał go sobie i szedł w tango. Tyle było z jego odwyku… Nigdy tak naprawdę nie przyznał się do końca, że jest alkoholikiem. A to największy błąd. Gdyby stanął przed lustrem i powiedział: "Mam problem", to pewnie poszedłby do specjalisty, który wysłałby go na terapię dla AA. Ale mogę sobie teraz tylko gdybać…

Szkoda mi było mamy, która mieszkała niedaleko Jurka. Kiedy zaczęło się jej sypać zdrowie - w końcu dały o sobie znać przymusowe roboty w Berlinie, więzienie w Polsce i praca na dwa etaty - postanowiliśmy z bratem, że powinna zmienić otoczenie. Dwie ciężkie operacje, jakie przeszła, spowodowały, że wymagała stałej opieki. Ja niestety nie mogłem mamie nic zagwarantować, bo nigdy nie było mnie w domu. Życie pod jednym dachem z synową i wnuczkami, które prawie nie mówiły po polsku, nie jawiło się jako miła perspektywa spędzenia starości. Dlatego padło na Jurka - jako obywatel Szwecji zaprosił mamę do siebie, do Malmö. Tam szybko trafiła pod opiekę znakomitych lekarzy. Stale nosiła na ręce taki specjalistyczny przyrząd, za pomocą którego mogła wezwać opiekę. W ciągu pięciu minut, gdziekolwiek by była, przyjeżdżała karetka. Szwedzka służba zdrowia już wtedy była na wysokim poziomie.

Mama dostała również dwupokojowe mieszkanie z tarasem. Znajdowało się w pobliżu lokum Jurka, więc codziennie go odwiedzała. Gotowała mu obiady i de facto się nim opiekowała, choć przecież to on miał zająć się nią.

Mimo wszystko ostatnie lata spędziła w komfortowych warunkach, w świetnie zorganizowanym kraju, mając dobrą sytuację finansową (Szwedzi zagwarantowali jej emeryturę i jakieś dodatki). To mnie najbardziej cieszy. Po tylu latach ciężkiej harówy zasłużyła na odrobinę komfortu. Tylko ten Jurek…

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×