A miało być tak pięknie…
Tegoroczny sezon był i chyba będzie, aż do końca, bardzo trudny dla zawodników Jadaru Radom. Od samego początku klub miał olbrzymie problemy z przystąpieniem do rozgrywek. Kiedy jednak udało się zebrać odpowiednie fundusze, okazało się, że czas na zmontowanie mocnej drużyny po prostu uciekł. Większość siatkarzy dostępnych na rynku miała już podpisane umowy. Ostatecznie udało się zebrać ekipę, a 20.06.2008 Mirosław Zawieracz podpisał dwuletnią umowę z radomskim klubem.
Pierwsze spotkania radomian w tym sezonie nie zapowiadały nieszczęścia, które niebawem miało nadejść. Jadar przegrał co prawda 0:3 inauguracyjny mecz z AZSem Olsztyn, to jednak wynik nie oddawał zupełnie zaciętej rywalizacji, a eksperci upatrywali w radomskiej ekipie czarnego konia rozgrywek. Niestety później przyszły kolejne "piękne" porażki, a drużyna wyraźnie nie mogła się odblokować. - Wiedzieliśmy, że stać nas na zwycięstwa i nie mieliśmy ani przez chwilę wątpliwości, że jesteśmy dobrze przygotowani do sezonu. Moim zdaniem problem tkwił w naszych głowach. Nie mogliśmy się przełamać i dlatego przegrywaliśmy kolejne mecze - tłumaczył kiepską postawę radomian Adrian Stańczak - libero Jadaru.
Nowy trener, stary asystent
Po dziewięciu kolejkach Zawieracz zgodnie z zapisami w kontrakcie złożył wypowiedzenie umowy z 3-miesięcznym okresem wyprzedzenia. Nowym trenerem został Jan Such, któremu przez te 3 miesiące, asystować miał dotychczasowy szkoleniowiec. Już w pierwszym spotkaniu pod wodzą Sucha radomianie zrewanżowali się AZSowi Olsztyn i gładko wygrali 3:0. - To zwycięstwo jest wielką zasługą Mirka Zawieracza. Chcę, żeby dalej z nami współpracował, ponieważ dobrze zna zespół. Dzięki niemu drużyna jest świetnie przygotowana fizycznie i taktycznie - komentował spotkanie Such. - Do naszej wygranej przyczynił się tak samo trener Zawieracz, który nas dobrze przygotował, jak i trener Such, który odblokował nas psychicznie - wtórował mu kapitan Jadaru Marcin Kocik.
- Uważam, że Zawieracz to bardzo dobry szkoleniowiec i wspaniały człowiek - mówił z kolei na łamach prasy prezes klubu Tadeusz Kupidura. - Może nawet zbyt dobry. Mam o nim naprawdę pozytywną opinię. Znakomicie przygotował zespół pod względem fizycznym - dodał dziękując Zawieraczowi za współpracę.
Można więc śmiało powiedzieć, że praca Zawieracza z radomskim zespołem nie budziła żadnych zastrzeżeń włodarzy klubu, a tym bardziej zawodników. Nic nie wskazywało także, że będziemy świadkami zupełnie szokujących zdarzeń.
Jakby tu go "wykopać"
Wszystko zaczęło się 13 stycznia, kiedy to prezes Kupidura próbował u siebie w firmie wręczyć Zawieraczowi zwolnienie. Zgodnie z obowiązującym kontraktem prezes mógł to uczynić z zachowaniem dwutygodniowego okresu wypowiedzenia i w ten sposób uniknąć wypłaty pensji swojemu pracownikowi. Jak się dowiedzieliśmy, chodziło o kwotę ok. 19 tys. złotych brutto. - Wszystko pięknie, ale jest jeden problem. Nie można zwolnić osoby, która sama już wcześniej złożyła stosowne wypowiedzenie. Jednym słowem, Mirosław Zawieracz pozostaje pracownikiem klubu do 15 marca. Musi wypełniać swoje obowiązki, a także należą mu się wszystkie korzyści płynące z zawartego kontraktu - powiedział nam adwokat, którego poprosiliśmy o komentarz w sprawie.
- Rzeczywiście prezes chciał mi wręczyć pismo jednak poprosiłem żeby przesłał je pocztą. Nie chcę komentować całej sytuacji, ponieważ wciąż jestem związany z Jadarem kontraktem - powiedział nam sam Zawieracz, którego jednak nie ma już w Radomiu, gdyż prezes zwolnił go z obowiązku wykonywania pracy.
Trener zamierzał do końca wypełnić warunki kontraktu, dlatego każdego dnia regularnie pojawiał się na treningach Jadaru. Jego pracodawca robił natomiast wszystko, żeby się go pozbyć. Jak udało nam się ustalić, w czwartek 15 stycznia wieczorem Mirosław Zawieracz otrzymał telefon z sekretariatu Jadaru z nakazem opuszczenia do godz. 9 w piątek klubowego mieszkania. - To tylko jedna ze sztuczek, którymi prezes Kupidura chciał zmusić swojego pracownika do rezygnacji z pracy - powiedziała nam prosząca o anonimowość osoba związana z Jadarem. - Takich, albo nawet jeszcze gorszych "podchodów" było więcej. Nie zdziwię się, jeśli sprawa skończy się w sądzie - dodała.
Prezes zaprzecza
- Zawieracz nie jest już pracownikiem Jadaru - powiedział nam prezes Kupidura. Pytany o rozwiązanie umowy przyznał, że trener złożył 15 grudnia pismo w tej sprawie i wypowiedzenie miało obowiązywać przez 3 miesiące. - Ale to proszę pana nie ma najmniejszego znaczenia. W kontrakcie było napisane, że mogę zwolnić trenera z okresem dwutygodniowego wypowiedzenia i to zrobiłem. Najwyraźniej Zawieracz przeczytał tylko jeden punkt umowy. Prawnicy, którzy mówią, że nie mogłem tego zrobić najwyraźniej muszą się jeszcze długo uczyć - dodał.
- To tak jakby pracownik przebywał na okresie wypowiedzenia i pił w pracy na umór. I co? Nie mogę go zwolnić? - pytał retorycznie prezes Kupidura. Gdy jednak my zapytaliśmy, co takiego zrobił Mirosław Zawieracz, że powinien być zwolniony dyscyplinarnie, usłyszeliśmy, że prezes nie będzie rozmawiał o szczegółach. Najwyraźniej konkretnych zarzutów nie ma. - Przeszkadzał. Po prostu przeszkadzał w prowadzeniu klubu i treningów. W końcu powiedziałem, że wezwę na niego policję, jeśli będzie dalej to robił - wykrzyczał ostatecznie zdenerwowany prezes.
- Prawdę mówiąc nie mamy pojęcia, co może mieć na myśli. Trener Zawieracz przychodził do pracy zgodnie z umową. Ale żeby przeszkadzał? - twierdzą z kolei zawodnicy prosząc o nie zdradzanie nazwisk. - Prędzej można powiedzieć, że nam pomagał - dodają.
Trudno zrozumieć o co tak naprawdę chodzi prezesowi Kupidurze. O 19 tys. złotych, które w porównaniu do premii, jakie prezes wypłaca drużynie za zwycięstwa są dla niego niczym, czy może o coś więcej? Jedno jest pewne. Sposób, w jaki Tadeusz Kupidura próbuje się pozbyć swojego pracownika zakrawa na skandal. Niewykluczone, że sprawa będzie miała swój finał w sądzie, gdyż nic nie wskazuje na to, by obaj panowie doszli do porozumienia.