Budzi respekt nie tylko posturą. Magik Władimir Alekno znów przywrócił Rosji blask

WP SportoweFakty / Olga Król / Władimir Alekno
WP SportoweFakty / Olga Król / Władimir Alekno

Wystarczyło mu pół roku, by po, trzecim w karierze, objęciu rosyjskiej reprezentacji przywrócić ją na właściwe tory. Choć wielu skazywało jego drużynę na pożarcie, Alekno poprowadził ją do zwycięstwa w olimpijskim turnieju kwalifikacyjnym w Berlinie.

49-letni szkoleniowiec, który trenuje Rosję od lipca 2015 roku, wcześniej pracował z nią w latach 2007-2008 i 2010-2012. Drugą z tych kadencji zakończył możliwie największym sportowym sukcesem - zdobyciem mistrzostwa olimpijskiego. Doprowadzenie zespołu do złotego medalu kosztowało go jednak wiele zdrowia, o czym zdecydował się otwarcie opowiedzieć już po zakończeniu turnieju w Londynie.

- W Rosji panuje przekonanie, że srebro jest porażką. Spróbujcie sobie wyobrazić, jak to jest czekać tyle lat na zwycięstwo. Ciągły stres! Życie w sytuacji, w której nie istnieje margines błędu. W końcu zdajesz sobie sprawę z tego, że nie da się żyć w podobny sposób - komentował Władimir Alekno dla Sovieckij Sport i zrezygnował z pełnienia funkcji trenera reprezentacji.

Decyzję podjął samodzielnie. Nie zwracał uwagi na opinie przyjaciół bądź członków rodziny. W jednej z rozmów, wskazując ręką na serce, przyznał, że dostaje niepokojące sygnały z wnętrza organizmu. Potężna budowa ciała nie okazała się tarczą chroniącą go przed ciągłym napływem presji. Mimo że nie skupiał się na tym, co o nim i jego drużynie pisały media oraz mówili rodacy, stres okazał się zbyt mocnym przeciwnikiem.

- Wygraliśmy olimpiadę, a moja wewnętrzna radość trwała tylko 10 minut. Potem wszystko ruszyło dalej, a ja miałem za sobą jedynie wiele nieprzespanych nocy, które spędziłem myśląc nad tym, jak wygrać - wyjaśniał szkoleniowiec. Nie zrobił sobie jednak przerwy. Skoncentrował się po prostu wyłącznie na pracy z Zenitem Kazań, który trenuje od 2008 roku. Katastrofalna postawa Rosjan w Lidze Światowej 2015 sprawiła jednak, że Alekno po raz kolejny nie odmówił pomocy. I nie potrzebował wiele czasu, by tchnąć w ekipę nowego ducha.

Pierwszy turniej pod swoją wodzą, Puchar Świata, częściowo poświęcił na eksperymenty. Chciał się przekonać, czy na dłuższą metę może zafunkcjonować manewr, który przyniósł znakomite efekty podczas pamiętnego finału Igrzysk Olimpijskich 2012 z Brazylią. Polegał on na obsadzeniu Dmitrija Muserskiego w roli atakującego i przesunięciu Maksima Michajłowa na przyjęcie. Impreza w Japonii udowodniła Aleknie, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Podczas październikowych mistrzostw Europy przywrócił więc obu siatkarzy na ich optymalne pozycje.

- Jesteśmy na dnie, jeśli chodzi o światową czołówkę. Musimy zacząć czołgać się na szczyt - zaznaczał selekcjoner w lipcu, tuż po objęciu posady. Dwa wspomniane turnieje nie zmieniły znacząco położenia Rosjan. W Pucharze Świata lepsze od nich okazały się reprezentacje Polski, Stanów Zjednoczonych oraz Włoch. Z tym ostatnim rywalem ponieśli również sromotną klęskę w ćwierćfinale europejskiego czempionatu.

Nie od razu Rosję odbudowano. Aleknie wystarczyło jednak do tego zaledwie kilka miesięcy
Nie od razu Rosję odbudowano. Aleknie wystarczyło jednak do tego zaledwie kilka miesięcy

Przed rozpoczęciem turnieju w Berlinie Alekno wciąż był na etapie poszukiwania optymalnego składu. Już kilka miesięcy wcześniej zrezygnował między innymi z usług rozgrywającego Aleksandra Butki, który w pełni zrozumiał wybór trenera. - Nie wyjaśnił swojej decyzji, ale nie musiał tego robić. Rozumiem, że moja postawa podczas Pucharu Świata była niewystarczająco dobra. Miałem swoje szanse, ale nie wykorzystałem ich - oceniał Butko. Wyjazd do stolicy Niemiec został jednak poprzedzony kolejnymi problemami, jakie spadły na głowę Alekny.

Głównym kłopotem była tymczasowa rezygnacja Muserskiego z gry w kadrze. Zawodnik wyjaśniał, że powodem jego absencji są powody osobiste, które nie pozwalają mu w stu procentach skoncentrować się na siatkówce. Selekcjoner miał do niego lekki żal, ale nie zamierzał długo płakać nad rozlanym mlekiem. - To spora strata dla zespołu, ale będziemy musieli poradzić sobie bez niego. Muserski nie spotkał się ze mną w Nowogorsku, a to oznacza, że nie chce rozmawiać - opowiadał Alekno.

W jego miejsce powołał Aleksandra Wołkowa, powracającego do kadry po licznych kontuzjach. Nowymi twarzami w reprezentacji byli rozgrywający Dmitrij Kowalew i atakujący Konstantin Bakun. Z racji nieobecności Jewgienija Siwożeleza wrócił do niej także weteran Siergiej Tietiuchin, obok którego w wyjściowym składzie trener konsekwentnie stawiał na 20-letniego Jegora Kliukę.

Podstawowa para przyjmujących słabo zaczęła finałowy mecz z Francją. W pierwszym secie Rosjanie zostali zdemolowani (14:25). Tak niekorzystny wynik sprawił, że Alekno zdecydował się kontynuować szarlatańskie posunięcie, które zainicjował już w trakcie inauguracyjnej odsłony. Pozostawił na boisku rezerwową parę przyjmujących - Jurija Bierieżkę i Aleksandra Markina. A samemu cały czas stał w charakterystycznej dla siebie pozie, odznaczając się stoickim spokojem.

- On nie uśmiecha się co pięć minut, kiedy ktoś z jego drużyny regularnie powtarza udane zagrania. Jest bardzo zdyscyplinowaną osobą - tłumaczył Oliver Lecat, klubowy kolega Alekny z Tours VB (końcówka lat 90.). Z twarzy 49-letniego trenera rzeczywiście długo nie można było nic wyczytać, ale jego drużyna z minuty na minutę się rozkręcała. Rezerwowi przyjmujący realizowali jego plan w wymarzony sposób, zdobywając w całym pojedynku łącznie aż 35 punktów. Po końcowym gwizdku emocje puściły. Szeroki uśmiech szkoleniowca zwiastował, że kolejna jego misja zakończyła się powodzeniem. W Rio de Janeiro Rosja ponownie będzie walczyć o najwyższe cele.

Wiktor Gumiński

Źródło artykułu: