Sportowiec i dziennikarz
Niewielu pamięta, że Ambroziak do dziennikarstwa trafił jeszcze jako aktywny siatkarz. Swoje pierwsze teksty publikował na łamach "Sportowca", w drugiej połowie lat 60. Na początku pisanie tekstów było dla niego zajęciem drugoplanowym, najważniejsza była gra w reprezentacji Polski, występy na mistrzostwach Europy, świata i na Igrzyskach Olimpijskich, na których dwumetrowy atakujący straszył rywali imponującą posturą.
Po nieudanym dla naszej drużyny turnieju olimpijskim w Monachium w 1972 roku Ambroziak, nazywany przez kolegów z kadry "Starym", zrezygnował z gry w reprezentacji (wystąpił w niej 220 razy). Wyjechał do Włoch, gdzie przecierał szlaki innym polskim siatkarzom, ale i coraz więcej pisał dla "Sportowca".
Do Polski wrócił po jedenastu latach, krótko po narodzinach córki Ewy. Trzy lata później rozpoczął pracę w Telewizji Polskiej, dla której komentował mecze tenisa. W 1993 roku zaczął pisać dla "Gazety Wyborczej", z którą był związany do śmierci. Jego felietony z cyklu "Od ściany do ściany" cieszyły się dużą popularnością i dały mu status jednego z najważniejszych publicystów sportowych w kraju.
Prawda ważniejsza od trendów
Ambroziak nie bał się formułować w swoich tekstach niepopularnych tez. Bywało, że narażał się najbliższemu sobie siatkarskiemu środowisku, jak choćby wtedy, gdy napisał jeden ze swoich najgłośniejszych tekstów, "Jesteś za duży, żeby przegrać", skierowany do pogrążającego się w alkoholizmie Huberta Jerzego Wagnera. Chciał wówczas wstrząsnąć wieloletnim przyjacielem, kierując się jego własną maksymą - "nieważne, czy oni wygrają ten mecz dla mnie, czy przeciw mnie".
"Jeżeli cała ta olimpijska liturgia ma sens, jeżeli mamy nie wstydzić się wycieranych w nieskończoność haseł, że nie zwycięstwo, lecz uczestnictwo, że przez ciernie do gwiazd, że wreszcie ostatni będą pierwszymi - no więc jeżeli to wszystko nie są jedynie puste słowa, to, psiakrew, teraz, wobec Jurka, jest pora, żeby to udowodnić!" - apelował do znajomych i przyjaciół Wagnera.
Pisał o pięknie sportu, dzięki któremu "nawet notoryczny leń i wałkoń może nauczyć się na starość szacunku dla pracy, tak jak zarozumialec może nauczyć się pokory". Wierzył w fair play, które jednak według niego nie polegało na pięknych, efektownych gestach, a na przestrzeganiu wszelkich zasad sportowej rywalizacji, nawet tych bezwzględnych, zgodnie z którymi pechowcy odpadają, a słabi przegrywają w upokarzających rozmiarach.
Nie zapominał o kosztach, jakie sport ze sobą niesie i o tych, którzy odczuwają te koszty najbardziej. W swoich tekstach nazywał ich "bezimienną armią szeregowych męczenników sukcesu", dla której "pragnienie zajęcia nieosiągalnego miejsca na najwyższym podium było równoznaczne z podpisaniem wyroku na własne zdrowie".
Denerwowało go oszczędzanie na sporcie dzieci i młodzieży, lekceważenie znaczenia uprawiania sportu dla społeczeństwa. Irytowała komercjalizacja, choć uczciwie przyznawał, że sportowcy na każdym poziomie są warci dokładnie takich pieniędzy, jakie inni decydują się im płacić. Nie znosił dopingu, z całą surowością potępiał tych, którzy po niego sięgali. Dla niego samego oskarżenie o stosowanie niedozwolonych środków, co miało miejsce na MŚ w Bułgarii w 1970 roku, było jednym z najgorszych doświadczeń w sportowej karierze. "Wiedziałem, że jest to pomyłka albo nikczemność. Ale nie umiałem zachować spokoju. W szatni (...) waliłem pięściami w ścianę i wyłem jak zranione zwierzę".
- Kiedy czytało się jego felietony, dochodziło się do wniosku, że istota całej kolumny sportowej w gazecie znajdowała się właśnie w jego tekście - wspomina Janusz Uznański, rzecznik prasowy Polskiego Związku Piłki Siatkowej, który wspólnie z "Ambrożym" komentował mecze siatkówki dla TVP.
- Nie był człowiekiem łatwo zginającym kark przed powszechną opinią. Zawsze szukał poglądu zgodnego z prawdą, a nie z trendami - podkreśla Uznański. - Mówiłem mu, że mam do niego ogromne pretensje, ponieważ w swoich felietonach pisze o rzeczach, które wiem od dawna i które czuję, a które tylko on potrafi nazwać. To był jego fenomen.
[nextpage]
Głos siatkówki
W czasach, gdy polska siatkówka odradzała się po latach kryzysu, jej głosem był właśnie "Ambroży". Nieco starsi kibice z transmitowanych na antenie TVP spotkań męskiej reprezentacji doskonale pamiętają jego tubalny głos i oryginalny komentarz. To on wymyślił "wsteczne siatkarskie odliczanie" czy "stratosferyczny zasięg" Arkadiusza Gołasia. Przy pomyłkach Polaków mówił, że "błądzić jest rzeczą ludzką, ale na Boga, nie teraz", a złe zagrania rywali komentował słowami "nie życzymy im źle, ale oby tak dalej".
- Zdzisław nie stawiał na efektowność, a na efektywność. Każde jego zdanie, które powtarzamy po latach, jest oryginalne, ale też właśnie efektywne, zawiera w sobie prawdę o sportowej rywalizacji. W przypadku innych komentatorów mamy sformułowania oryginalne, ale nie niosą one za sobą zbyt wielu wartości - mówi Janusz Uznański, wspominający Ambroziaka jako osobę składającą się ze zdawałoby się nie pasujących do siebie kawałków, które tworzą niezwykłą całość.
"Ambroży" był bowiem odnoszącym sukcesy sportowcem (z AZS-em AWF-em Warszawa trzy razy zdobył mistrzostwo Polski, z reprezentacją na ME w 1967 roku wywalczył brązowy medal), cenionym dziennikarzem i felietonistą i... utalentowanym muzykiem. Jeszcze jako dziecko sam nauczył się grać na fortepianie, a jako uczeń liceum zarabiał, grając w restauracjach i kawiarniach. Muzyczną pasję pielęgnował zresztą do końca życia. Wszędzie, gdzie mieszkał, urządzał swój kącik melomana i godzinami słuchał Chucka Berry'ego, BB Kinga czy Joe Cockera.
Za sprawą Juliusza Machulskiego Ambroziak został też aktorem - wystąpił w dwóch komediach wspomnianego reżysera, "Deja Vu", gdzie zagrał milczącego gangstera, i "Killerów dwóch", w którym komentował mecz tenisowy pomiędzy Jerzym Kilerem, a prezydentem Polski.
Olbrzym o duszy artysty
Budzący respekt wygląd Zdzisława Ambroziaka kontrastował z jego ogromną wrażliwością, która objawiała się w muzycznej pasji i pomagała przy pisaniu felietonów. W czasie sportowej kariery trochę natomiast przeszkadzała. Na Igrzyskach Olimpijskich w 1972 roku "Stary" zawiódł ponoć dlatego, że... był zakochany, przez co nie potrafił skupić się na sporcie. Z kolei na jednym ze zgrupowań, na którym Polacy znaleźli się wspólnie z reprezentacją Związku Radzieckiego, wielkie wrażenie zrobił na nim potężny Walery Krawczenko, choć "Ambroży" był od niego wyższy, silniejszy i skoczniejszy.
- Chłop na schwał, a w środku bardzo delikatna postać, wrażliwa na sztukę, relacje między ludzkie. Wręcz zadziwiał wewnętrzną delikatnością. Ze swoim wyglądem i tubalnym głosem bym pozornie straszny, ale słuchało się go z przyjemnością - wspomina Ambroziaka Janusz Uznański.
Odszedł, gdy był najlepszy
Zdaniem Uznańskiego "Ambroży" odszedł będąc u szczytu możliwości dziennikarskich. Wiadomość o jego śmierci była dla wszystkich zaskoczeniem. W grudniu 2003 roku zdecydował się poddać operacji. Celowo zrobił to w czasie świąt Bożego Narodzenia, gdy wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Nie chciał, by środowisko dziennikarskie dowiedziało się o operacji głowy.
Niestety, sprawy przybrały zły obrót. Zdzisław Ambroziak zapadł w śpiączkę. Zmarł 23 stycznia 2004 roku, nie odzyskawszy przytomności.
- Jego życie było podporządkowane kalendarzowi sportowemu. W czasie siatkarskich mistrzostw Europy 2003 mówił mi, że musi iść do szpitala, by dokonać drobnego zabiegu, bo potem leci na Australian Open i musi być w formie. Gdy mówił, że to nic wielkiego, wierzyłem mu, ponieważ "Zdzichu" jako sportowiec miał dużą świadomość swojego organizmu, która kilka lat wcześniej uratowała mu życie. Miał poważny wylew, ale wiedząc co się dzieje, nie czekał na karetkę, wsiadł w samochód i sam pojechał do szpitala. Dzięki temu przeżył. Niestety, tym razem jego wiedza i intuicja zawiodły i Zdzisław "zawinął się". Na zawsze - wspomina były dziennikarz TVP.
- Zdzichu zawsze powtarzał, że sport wymaga cierpliwości, sam niestety nie doczekał wielkich osiągnięć, jakie w ostatnich latach stały się udziałem polskiej siatkówki - dodaje Uznański. - A szkoda, bo chciałbym usłyszeć, jak komentuje jeden z tych sukcesów.
Adam Małysz czy Kamil Stoch? Który skoczek lepszy według Thomasa Morgensterna?