Jakub Dolata: Brakuje konstruktywnego dialogu

Damian Gapiński
Damian Gapiński
Pan zna wszystkie zawodniczki ze swojej stajni?

- Wszystkie grające w Polsce i Polki występujące zagranicą. Z większością z nich łączą nas więzi przyjacielskie. Mam nadzieję, że wiedzą, że zawsze mogą na mnie liczyć. Staramy się tak je dobierać, aby przede wszystkim charakterem pasowały do grupy. Efekty tego, że właściwie znamy wszystkie podopieczne, są widoczne. Można wymieniać wiele siatkarek, które zrobiły kariery w klubach zagranicznych właśnie dzięki temu, że miały dobrych menedżerów. Gosia Glinka grała 12 lat w ligach zagranicznych i cały czas mała menedżera. Joanna Wołosz po dwóch latach wraca doskonale przygotowana i korzysta z niej kadra. Sama nie znalazła sobie klubu, w którym zbudowała tak dobrą formę. To oznacza, że zaopiekowali się nią właściwi ludzie. Nie chcę wymieniać wszystkich nazwisk, by kogoś nie pominąć. Powiedzmy sobie też szczerze, że gdyby nie menedżerowie, to wiele bardzo dobrych siatkarek nie trafiłoby do polskich klubów. Wcześniej nikt o nich nie wiedział. To menedżerowie dzięki swojej działalności odkryli te talenty. Szkoda, że nikt nie mówi o tym, co jest dobre. Nikt nie wspomina, że propozycja transferu medycznego wyszła właśnie od menedżerów albo o tym, że włączamy się w poszukiwania sponsorów dla klubów.

Mając tyle siatkarek pod swoją opieką, jest pan w stanie na bieżąco monitorować ich postępy i aktualną formę?

- Zazwyczaj każdy z nas opiekuje się liczbą 40-50 zawodniczek. Przez pół roku jestem poza domem. Oglądam ligi zagraniczne i turnieje na całym świecie. Widzę bardzo dużo ludzi z całego świata. Nie widzę natomiast prawie w ogóle polskich działaczy i nielicznych trenerów. Zostaje pytanie, dlaczego tak się dzieje, skoro można przez tydzień w Montreux zobaczyć bardzo wiele talentów i zdolnych siatkarek, porozmawiać z nimi i przekonać do gry w Polsce. Niestety jest zaledwie kilku prezesów, którzy mają rozeznanie w rynku. Bardzo ich cenię, bo to u nas rzadkość. Niestety część z nich działa bardzo impulsywnie i wobec braku rozeznania w rynku, podejmuje nieprzemyślane decyzje.

Namawiał pan kiedyś swoją zawodniczkę do podpisania ugody na spłatę zobowiązań z nierzetelnym klubem?

- Ten problem jest bardziej złożony. Są dwie drogi postępowania. Albo składamy wniosek do sądu polubownego, albo polubownie dogadujemy się z klubem. Składając wniosek do sądu skazujemy się na oczekiwanie co najmniej pół roku. Podpisując ugodę z klubem skazujemy się na to, że czekamy krócej. Pamiętajmy też, że menedżer powinien zrozumieć problemy klubu. Zwłaszcza, że w ostatnim czasie mieliśmy sytuację, w której kluby traciły sponsorów. Bardzo cenię sobie szczere podejście do tematu. Zdarza się, że prezes przychodzi do mnie i mówi: Kuba, mam problemy finansowe i mamy dwie możliwości, albo dojdziemy do porozumienia na spłatę zaległości, albo klub upadnie. Oczywiście powstaje pytanie, co byłoby lepsze dla polskiej siatkówki.

Ja uważam, że lepiej się dogadać, niż podchodzić do tematu zbyt radykalnie. To jest w interesie także samych zawodniczek. Gdybyśmy tak nie robili, to pewnie niejeden klub miałby duże problemy i w dniu dzisiejszym sześć klubów z Orlen Ligi by nie istniało. To kwestia bardzo delikatna. My sprawdzamy wiarygodność klubu na tyle, na ile możemy. Są inne instytucje, która mają dostęp do danych i powinny weryfikować kluby. We Włoszech rozwiązano to bardzo szybko. Nie składa się żadnych dokumentów poza tym, że zawodniczka raz na trzy miesiące składa oświadczenie, że klub nie zalega jej pieniędzy za okres dłuższy niż 60 dni. Jeżeli jedna z siatkarek nie złoży takiego oświadczenia, klub nie ma licencji, lub ma w czasie sezonu odejmowane karne punkty. Bardzo szybko i łatwo poradzono sobie z tym problemem.

A może to jest swego rodzaju żal, że często klubom płacącym regularnie idzie gorzej od tych, które mają chwilowe problemy?

- Myślę, że to wszystko wynika ze stresu i pośpiechu. Nie wystarczy płacić na czas i tylko na tej podstawie oczekiwać dobrych wyników. Kluby chcą wyniku od razu. To trzeba naprawdę bardzo spokojnie przemyśleć i mieć anielską cierpliwość. Cały czas mam wrażenie, że nie traktujemy poważnie sztabu trenerskiego. Nie może być tak, że kompletujemy wartościowy zespół i chcemy go oddać w ręce trenera, który nie wie jak go ogarnąć. Dzisiaj na przykład jest jasny podział. Jest trener od siatkówki i trener od przygotowania fizycznego. Muszą stanowić jedną całość tak, aby jeden nie zmarnował pracy drugiego. Jeżeli doświadczona zawodniczka, mająca na swoim koncie sukcesy zostanie oddana w ręce początkującego trenera, to trudno będzie mu ją do czegokolwiek namówić.

To jawne kwestionowanie umiejętności trenera, co również jest zarzucane siatkarkom. Czy to profesjonalne podejście do treningów?

- W tym wszystkim musimy pamiętać, że najważniejszy jest zawodnik lub zawodniczka. To dzięki nim wszyscy w tym jesteśmy, dlatego musimy okazywać im odpowiedni szacunek. Wszystko można ułożyć, jeżeli się ze sobą rozmawia. Ale trzeba chcieć rozmawiać, a nie narzucać na siłę pewne rozwiązania. Nie chodzi o zadowolenie zawodnika, ale o stworzenie mu komfortowych warunków do pracy. I nie chodzi tylko o kwestie finansowe. Wiele zawodniczek woli wybrać mniejszy kontrakt pod warunkiem, że będzie miała szansę na regularną grę lub pracę pod okiem dobrego trenera.

Ale znamy przykłady zdolnych siatkarek, które oddano do silnego klubu, bo kontrakt był wyższy, ale cały sezon grzały ławę.

- Oczywiście, że tak. Pierwszą piątkę Orlen Ligi nie było "stać" na to, aby młodym siatkarkom zapewnić regularne występy. Głównie dlatego, że jest presja wyniku, sponsorzy oczekują rezultatów, a trener jest rozliczany z niepowodzeń. Zapytałem nawet jednego z trenerów, dlaczego jedna z moich młodych podopiecznych, trenująca na równi z bardziej doświadczoną siatkarką, nie dostaje szansy gry. Usłyszałem w odpowiedzi, że jak postawi na starszą i zespół przegra, to jest to sport. Ale jak przegra z młodą w składzie, to w pierwszej kolejności będzie musiał się tłumaczyć ze swojego wyboru. Tak jest w klubach z czuba tabeli. Nie rozumiem natomiast, dlaczego młode nie dostają szansy w klubach z niższych miejsc.

A pan co wybierze swojej zawodniczce? Lepszy klub i lepszy kontrakt, czy słabszy w zamian za regularne występy?

- Bardzo chętnie oddam siatkarekę do słabszego klubu, w którym będzie zatrudniony doskonały trener, u którego będą się one dobrze rozwijać. Tylko proszę mi taki klub pokazać! Cztery ostatnie kluby w Orlen Lidze w ostatnim czasie nie dostarczyły do pierwszej reprezentacji żadnej zawodniczki poza Kamilą Ganszczyk. Część zespołów chełpi się tym, że stawiają na młode siatkarki, ale jak popatrzymy na pierwszą szóstkę, to są w niej doświadczone zawodniczki, nawet po trzydziestce. Poziom meczów bywa bardzo niski. Powiedzmy sobie szczerze, czasami spotkań z udziałem tych drużyn nie da się oglądać. Pytanie: dlaczego?

Dlaczego?

- Moim zdaniem na siłę próbujemy skopiować rozwiązania z ligi męskiej, ale niestety "materia" jest zupełnie inny. Nigdy nie mieliśmy i nie będziemy mieli takiego zaplecza. Także dlatego, że nie mamy sukcesu, który przyciągnąłby zawodniczki tak, jak mistrzostwo siatkarzy przyciągnęło młodzież.

Dane odnośnie młodzieży trenującej w Polsce mówią co innego. Jest więcej zawodniczek niż zawodników. Może problem jest właśnie w ich mentalności i braku ambicji, co zarzucają niektórzy prezesi?

- To jest absurd. Czyli mam rozumieć, że ona, podpisując kontrakt z klubem, zakłada, że cały sezon zagra źle, bo zamiast pokazać się z dobrej strony i liczyć na sportowy awans, woli podpisać kontrakt z gorszym klubem za mniejsze pieniądze w kolejnym sezonie? Przecież to jest niedorzeczne. Siatkarka, klub i menedżer mają wspólny cel. Każdy z nich chce, aby zawodniczka się rozwijała i swoją dobrą grą dawała wynik klubowi. Z drugiej strony klub posiada instrumenty do odpowiedniego zdopingowania zawodnika. Różnica powstaje na etapie podpisywania kontraktu. Klub chce zapłacić jak najmniej, a siatkarka zarobić możliwie najwięcej. Rolą agenta jest w tej sytuacji doprowadzenie do sukcesu negocjacji. Naszym zadaniem jest doradztwo, a nie wybór klubu za zawodniczkę. Na to się nigdy nie zgodzę.

Zawsze natomiast powtarzam swoim zawodniczkom, że od tego, jak zaprezentują się w danym sezonie, zależy ich kontrakt w kolejnym. Ja nie wyczaruję im super umowy, jeżeli zagrały słabo. Dlatego w ich interesie jest to, żebym miał z czego czarować. Pamiętajmy jednak, także, że zawodniczka ma krótki okres czasu na to, aby zarobić na swoje życie i zapewnić godny byt swojej rodzinie. Nie mogę jej zmusić do tego, aby podpisała gorszy kontrakt w imię stałego grania. Ja mogę to sugerować, ale nie mogę tego narzucić. Właśnie dlatego to zawsze ona podejmuje ostateczną decyzję odnośnie wyboru pracodawcy. Miałem już sytuacje, w których prezesi prosili, abym wpłynął na zawodniczkę, żeby podpisała umowę z nimi. Nigdy tego nie zrobię, bo wymuszając taką decyzję, biorę na siebie całkowitą odpowiedzialność.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×