Nikola Grbić został trenerem reprezentacji Serbii na początku 2015 i zaczął od sporego sukcesu, bowiem jego podopieczni zdobyli srebrny medal Ligi Światowej. Ale potem przyszedł gorszy okres, najpierw słaby występ na mistrzostwach Europy w październiku, a potem styczniowa porażka jeszcze w fazie grupowej turnieju kwalifikacyjnego w Berlinie. Porażka, która oznaczała, że Serbów zabraknie na igrzyskach olimpijskich po raz pierwszy od 1992.
- Od razu po meczu z Niemcami w Berlinie złożyłem swoją dymisję na ręce Boricica, bo nie wypełniłem powierzonego mi zadania. Miałem wraz z zespołem zakwalifikować się na igrzyska w Rio, a to się nie udało. Ale nie składałem żadnego raportu, w którym miałbym wyliczać błędy i rzeczy do poprawy. Pewnie u was w Polsce, gdzie związek jest o wiele zamożniejszy i zatrudnia trenerów cudzoziemców, i to na wyłączność, to spisuje się wielostronicowe kontrakty z masą paragrafów, a potem raporty z wykonania, jak w firmie. U nas nie ma nic takiego, pieniądze są niewielkie, a trener może pracować jednocześnie w klubie i nie składa żadnych raportów - powiedział Grbic, który w ogóle nie ma żadnego oficjalnego kontraktu z serbską federacją. - My nie podpisujemy w Serbii kontraktów na prowadzenie reprezentacji. Usiedliśmy sobie z Boricicem i ustaliliśmy, że będę trenerem do Rio. Ustnie. I tyle. I dla mnie było oczywiste z moralnego punktu widzenia, że skoro tak się umówiliśmy, to po meczu z Niemcami powinienem złożyć rezygnację. Nie zrealizowałem celu.
Ale szef serbskiej siatkówki i zarazem CEV, Aleksandar Boricić, o żadnej rezygnacji trenera nie chciał słyszeć. - Boricic tylko machnął ręką i powiedział: nie żartuj, nie przyjmuję żadnej twojej dymisji, zostajesz do Tokio 2020. Ale, oczywiście, jeżeli reprezentacja nie będzie grała dobrze, a wyniki nie będą spełniały moich oczekiwań, to ja odejdę wcześniej. Nie mam zamiaru trzymać się kurczowo stołka, bo najważniejsze jest dobro naszej drużyny narodowej. Może się okazać, że ja się jednak do tego nie nadaję, że sobie nie radzę, że nie jestem w stanie ich poprowadzić do sukcesów. Wtedy nie ma najmniejszego sensu, żebym tkwił na tym stanowisku - zapowiedział były serbski rozgrywający.
Dodał, że jest bardzo wdzięczny federacji za wsparcie i zaufanie. - Boricic powiedział, że władze zrobią wszystko, żeby pomóc mi i drużynie w osiągnięciu, jak najlepszych wyników, i mogę liczyć na całkowite wsparcie z ich strony. Nie będę ukrywał, że jestem im wdzięczny i czuję się bardzo zaszczycony tym zaufaniem ze strony federacji, bo przecież zawiodłem. Aczkolwiek mam też poczucie presji, bo czuję, że jakoś za to zaufanie i wiarę we mnie powinienem się odwdzięczyć, osiągnąć jakieś sukcesy z reprezentacją - przyznał złoty medalista olimpijski z Sydney.
Nikola Grbic nie ukrywał, że najważniejsze jest dla niego teraz przeanalizowanie poprzedniego sezonu i poniesionych porażek, zwłaszcza tych w Berlinie. - Rachunki i rozliczenia zawsze zaczynam od siebie. Od razu w Berlinie oczywiście zacząłem się zastanawiać nad tym, co zrobiłem źle i co muszę zacząć robić inaczej. Prostą i łatwą odpowiedzią jest wytknięcie zawodnikom, że to oni grali źle. Ale oni nie zmienią swojej gry, jeżeli najpierw ja nie zmienię czegoś w swoim prowadzeniu zespołu. Na pewno popełniliśmy błędy taktyczne i techniczne, ale to co boli mnie najbardziej to fakt, że w najważniejszym meczu w Berlinie byliśmy jak dzieci we mgle. Z Niemcami zagraliśmy spotkanie fatalne pod każdym względem. Oczywiście, to trzecia drużyna świata i grająca u siebie, ale nadal, to była katastrofa. Powinniśmy zagrać jak Niemcy i Polska w meczu o trzecie miejsce, walczyć o każdą piłkę, gryźć boisko i może nawet przegrać, ale po walce, jednym czy dwoma punktami. A nas nie było w tym meczu i to jest nieakceptowalne. Byłem załamany po tym spotkaniu.
42-letni Serb przyznał też, że brak awansu na igrzyska ogromnie go zabolał. - Może tego po mnie nie widać, bo ja zawsze chowam swoje emocje, ale ogromnie przeżywam każde niepowodzenie naszej reprezentacji narodowej. Turniej kwalifikacyjny w Berlinie i porażka oznaczająca, że nie pojedziemy po raz pierwszy od 1992 na igrzyska - to było coś strasznego. Tak ogromnie mi na tym zależało i byłem tak bardzo rozczarowany, zdruzgotany nawet - mówił.
Zmiany szkoleniowiec ma zamiar zacząć od siebie. - Na pewno potrzebuję więcej doświadczenia i nauki jako trener, bo to z czasów gry jako zawodnik zupełnie nie się nie przekłada. To są kompletnie inne rzeczy, teraz to widzę dokładnie. Mam poczucie, że znam siatkówkę, że wiem wszystko o siatkówce, a mimo to jako trener muszę się jeszcze bardzo dużo nauczyć. Najtrudniejsze jest zarządzanie ludźmi, muszę przyznać. Na przykład takie wpływanie na zawodników, żeby chcieli i potrafili dać z siebie maksimum.