Domex Tytan AZS Częstochowa – ZAKSA Kędzierzyn- Koźle 3:2 (23:25, 25:17, 25:20, 27:29, 15:12)
AZS Częstochowa: Stelmach, Bartman, Nowakowski, Gradowski, Wiśniewski, Mljakow, Zatorski (libero) oraz Janeczek, Gunia.
ZAKSA Kędzierzyn- Koźle: Masny, Ruciak, Szczygieł, Martin, Kaźmierczak, Novotny, Mierzejewski (libero) oraz Pilarz, Witczak, Kacprzak, Lewis.
MVP spotkania: Zbigniew Bartman
Piątkowy pojedynek miał analogiczny przebieg do środowej potyczki. Od pierwszej piłki na parkiecie rozgorzała zacięta walka. Już pierwszy set był zwiastunem ogromnych emocji. Od początku na parkiecie toczyła się walka punkt za punkt, a na skuteczne ataki Zbigniewa Bartmana, Smilena Mljakowa, czy Łukasza Wiśniewskiego, który przebojem wdarł się do pierwszego składu częstochowskiej ekipy, odpowiadali Michał Ruciak do spółki z Terencem Martinem, którzy zrekompensowali braki w ataku słabo spisującego się i będącego w cieniu kolegów, Jakuba Novotnego. Do drugiej przerwy technicznej żaden z zespołów nie mógł wypracować sobie większej przewagi, co zapowiadało nie lada emocje. W końcówce do głosu doszli jednak kędzierzynianie, którzy długo znajdowali się w defensywie i zupełnie nie mogli poradzić sobie z rywalami. W newralgicznych momencie wreszcie przełamał się Novotny, po chwili jego wyczyn w kontrataku skopiował Ruciak i zrobiło się 21:23 dla przyjezdnych. Kędzierzynianie nie dali już wydrzeć sobie z rąk zwycięstwa i po ataku z drugiej linii w wykonaniu Terenca Martina, pierwsza partia padła ich łupem.
Porażka nieco na własne życzenie w pierwszym secie nie podcięła skrzydeł gospodarzom, którzy już od początku drugiej odsłony rzucili na szalę wszystkie swoje możliwości i dyktowali warunki gry. W ataku praktycznie nieomylny był Piotr Nowakowski, na którego głowę w tym sezonie niejednokrotnie posypały się już gromy, a swoje "trzy grosze" w ataku dołożyli także Wojciech Gradowski, czy walczący z chorobą, Smilen Mljakow. Częstochowianie szybko odskoczyli rywalom i z biegiem czasu coraz bardziej dzielili i rządzili na placu gry, zupełnie przyćmiewając ekipę Krzysztofa Stelmacha, która w tym sezonie zadziwia wszystkich kibiców. Obrazu gry nie zmieniły również zmiany przeprowadzone przez trenera Krzysztofa Stelmacha. Słabo spisującego się Jakuba Nowotnego szybko zastąpił Dominik Witczak, z kolei Grzegorz Pilarz pojawił się na parkiecie kosztem Michala Masnego. Witczak, co prawda wprowadził wiele ożywienia w poczynania swojego zespołu, jednak w pojedynkę nie był w stanie zatrzymać podopiecznych Radosława Panasa, którzy grali, jak natchnieni. W końcówce rywali pogrążył jeszcze Zbigniew Bartman, który przypomniał sobie o swoich znakomitych predyspozycjach w zagrywce i dwa razy pod rząd zapisał na swoim koncie asy serwisowe.
"Akademicy" wyraźnie nabrali "wiatru w żagle" i w trzecim secie wiceliderzy PlusLigi ponownie byli tylko tłem dla gospodarzy. Trzecia partia praktycznie od początku do końca z małymi wyjątkami toczyła się pod wyraźne dyktando miejscowych, w których szeregach prym wiedli niezawodni Bartman i Mljakow, a dodatkowo na środku siatki szalał Piotr Nowakowski, który ze żrodka zdobywał punkty, jak na zawołanie. W końcówce z letargu przebudzili się, jednak kędzierzynianie i za sprawą udanych ataków Dominika Witczaka i błędów po stronie częstochowian, przewaga gospodarzy zaczęła topnieć. Ostatnie słowo w tej partii należało jednak do gospodarzy, którzy przełamali opór rywali, a kropkę nad "i" udanym atakiem postawił Smilen Mljakow.
Wszystkie znaki na niebie długo wskazywały na to, że kędzierzynianie po raz drugi zaznają goryczy porażki pod Jasną Górą i "Akademicy" sięgną po komplet punktów. Podopieczni Krzysztofa Stelmacha nie złożyli jednak broni i w czwartym secie długo kontrolowali przebieg gry. W końcówce częstochowianie postawili jednak wszystko na jedną kartę i po szaleńczym pościgu dopięli swego. Po błędzie Michała Ruciaka, "Akademicy" wyszli na prowadzenie 21:20 i przejęli inicjatywę. Końcówka czwartej odsłony na długo z wielu względów zapisze się w pamięci kibiców. Sytuacja bowiem, co chwile zmieniała się, jak w kalejdoskopie i raz jedna, raz druga drużyna mogła zwyciężyć. Po pełnej dramaturgii i szaleńczych wymian końcówce ostatecznie szalę zwycięstwa na swoją korzyść przechylili kędzierzynianie, a "ojcem" sukcesu był Dominik Witczak, który najpierw skutecznie obił częstochowski blok, a potem rozstrzygnął seta swoją piekielnie mocną zagrywką, która okazała się ponad siły Wojciecha Gradowskiego. Tym samym podobnie, jak miało to miejsce w środowym pojedynku w ramach Pucharu Polski, do wyłonienia zwycięzcy potrzebny był piąty set.
Piąta partia rozpoczęła się od mocnego uderzenia gospodarzy, dla których dwa punkty mogły okazać się na wagę złota. Kędzierzynianie szybko jednak zniwelowali straty, a ciężar zdobywania punkty na swoje barki wziął przede wszystkim Terence Martin. Przy zmianie stron częstochowianie prowadzili 8:7 i kwestia wygranej w dalszym ciągu pozostawała sprawą otwartą. Oliwy do ognia dodali również arbitrzy, których decyzje niejednokrotnie wzbudzały ogromne kontrowersje. Po chwili jednak podopieczni Radosława Panasa wrzucili "drugi bieg" i po udanym bloku na Michale Ruciaku zrobiło się 12:9. Goście potrafili jednak skutecznie odpowiedzieć i losy pojedynku ważyły się do ostatniej piłki. Więcej zimnej krwi i wyrachowania wykazali jednak częstochowianie. Punkt gwarantujący piłkę setową wywalczył Mljakow, a po chwili pomylił się Ruciak i wygrana gospodarzy stała się faktem.
Częstochowianie tym samym potwierdzili, że na "własnych śmieciach" potrafią dokonywać wydawałoby się rzeczy niemożliwych i w rezultacie po raz kolejny pod Jasną Górą punkty stracił ligowy potentat. Po spotkaniu w szeregach wicemistrzów Polski dało się jednak wyczuć lekki niedosyt, gdyż podopieczni Radosława Panasa wypuścili z rąk szansę na wywalczenie pełnej puli. - Była szansa na trzy punkty i zarówno ja, jak i moi koledzy wielokrotnie to powtarzali. W czwartym secie trochę opuściły nas siły i kędzierzynianie to wykorzystali i doprowadzili do tie- breaka. My cieszymy się z wywalczenia bardzo ważnych dwóch punktów - mówił po spotkaniu libero, Paweł Zatorski.
Kędzierzynianie tym samym nie poszli za ciosem i po spektakularnym sukcesie nad Skrą Bełchatów na otarcie łez wywożą z Częstochowy jeden punkt. Zdaniem Dominika Witczaka, który pozostawił po swojej grze przyzwoite wrażenie, jego zespół musi, jak najszybciej puścić w niepamięć to spotkanie i w kolejnych pokazać, że porażka z częstochowskim zespołem była tylko wypadkiem przy pracy. - Nie udało się zrewanżować za środową porażkę. Oba mecze były podobne. Ten był chyba na nieco wyższym poziomie, ale przebieg był bardzo podobny. Próbowaliśmy, bo nie można powiedzieć, że szybko złożyliśmy broń, ale Częstochowa zagrała bardzo dobrze. Podjęła ryzyko i to im się opłaciło. Przede wszystkim bardzo dobrze przyjmowali zaznaczał Witczak.