Julia Milovits: Myślałam, że czekają mnie wakacje życia

Węgierska rozgrywająca docenia nie tylko klasę zespołu z Muszyny, w którym aktualnie występuje, ale i korzyści płynące z pobytu w jednym z najmniejszych siatkarskich miast Europy.

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Newspix

WP SportoweFakty: To było jedno z bardziej dramatycznych siatkarskich widowisk w ostatnich tygodniach, koniec końców jesteście po stronie przegranych. Co czuje pani po spotkaniu z Budowlanymi Łódź ?

Julia Milovits: Smutek, złość, zdenerwowanie. Nigdy nie jest się zadowolonym z siebie po porażce. Chociaż trzeba przyznać, że to był mecz stojący na niezłym poziomie, doszło do walki, która na pewno podobała się kibicom. Myślę, że nasz zespół nie grał dzisiaj na swoim najwyższym poziomie: momentami brakowało w naszej grzej precyzji, niepotrzebnie doszło do tylu własnych błędów. Gramy kolejny mecz w przyszły czwartek i mam nadzieję, że do tego czasu nasza postawa znacznie się poprawi, aczkolwiek wiadomo, że przewaga parkietu będzie po stronie Budowlanych i warunki do gry będą trudniejsze.

Prowadziłyście 2:0 w setach i wydawało się, że mimo naporu rywala macie ten mecz pod kontrolą.

- Potrafiłyśmy wywrzeć presję swoją zagrywką, poza tym bardzo dobrze funkcjonował nasz blok, zwłaszcza w pierwszym secie. Ale wracam do tego, o czym wspomniałam wcześniej: precyzja. Wiele było akcji, w których o tym, której drużynie przypadnie punkt, decydował jeden, dwa drobne elementy gry i wiele razy było tak, że brakowało nam czegoś do pomyślnego skończenia wymiany…

Do tego sporo było w tym spotkaniu błędów dotknięcia siatki, i to po obu stronach.

- Tak, to prawda, ale nie skupiałabym się na tym za bardzo. Mieliśmy sporo okazji do pewnego punktu na siatce, sporo dobrych przyjęć, które aż prosiły się o zamienienie na punkt, rozegrania właściwie na czystej siatce. I czasem nic z tego dla nas nie wynikało! A mówimy o elementach, których pewność siebie i swoich umiejętności jest kluczowa. Momentami wystarczyłoby tylko dobrze popchnąć piłkę we właściwe miejsce albo dobrze wylokować piłkę, żeby obrona wyprowadziła z tego kontratak. Do tego przez zmęczenie niepotrzebnie straciłyśmy koncentrację w ostatnim secie, w podobnym stylu jak nasz rywal w pierwszej partii, bardzo słabej w swoim wykonaniu.

Zadowala panią walka Polskiego Cukru Muszynianki Enea Muszyna o piąte miejsce czy jest poczucie, że można było w tym sezonie pokusić się o więcej?

- Przyznam, że jestem nieco rozczarowana. Może nie naszą postawą, ile tym, że bardzo chciałam, żebyśmy znalazły się w najlepszej czwórce ligi i były momenty, kiedy prezentowałyśmy poziom godny czołówki. Koniec końców skończyłyśmy rundę zasadniczą na szóstym miejscu, może nie najlepszym, sama spodziewałam się nieco lepszego wyniku, ale teraz pozostaje nam jedynie jak najlepiej zakończyć sezon i zdobyć możliwość występów w europejskich pucharach.

Gdyby miała pani wybrać najlepszy i najgorszy mecz w tym sezonie... ?

- Trudne pytanie! Co do najgorszego występu, to przypomina mi się nasz pierwszy mecz w Pucharze CEV przeciwko VC Wiesbaden, przegrałyśmy w Niemczech 2:3. Może wynik na to nie wskazuje, ale nasza gra była naprawdę koszmarna, momentami nie poznawałam swojej drużyny. W rewanżu zebrałyśmy się w sobie i spokojnie, z pełną kontrolą wygrałyśmy z tym zespołem 3:0. Najlepszy mecz? Zdecydowanie rywalizacja z Impelem Wrocław w Pucharze Polski, która dała nam miejsce w turnieju finałowym. Zarówno dla nas, jak i dla kibiców to był dobry, energetyczny, bardzo satysfakcjonujący dwumecz. W końcu już samo dostanie się do turnieju w Kaliszu było uważane za nasz spory sukces, czułyśmy to samo.

ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Odrodzenie polskich siatkarzy. "Kadra była bliska śmierci, teraz są piekielnie mocni"

Jak Orlen Liga wypada na tle rozgrywek, w których pani występowała?

- Liga węgierska… Jakiegokolwiek przykrego słowa bym nie użyła, będzie ono zbyt łagodne. Nie da się jej porównać z żadnymi poważnymi rozgrywkami w Europie, nawet na świecie! Przykro mi to mówić, ale nie ma u nas dobrych trenerów, zawodowych graczy, na dobrą sprawę to są rozgrywki amatorskie. Może je pan zobaczyć w węgierskiej telewizji, ale nie polecam, to naprawdę źle się ogląda. W Serbii poziom ligi jest na pewno niższy niż w Polsce, a wynika to z tego, że większość zawodniczek występujących w niej ma dwadzieścia, najwyżej dwadzieścia pięć lat. W tych drużynach brakuje doświadczenia, ale z drugiej strony to pomaga w szkoleniu młodzieży, z którego Serbia od lat słynie. Serbowie wysyłają młode siatkarki w świat, a one sobie doskonale radzą na wyższym poziomie. A co do Polski, macie zdecydowanie jedną z najlepszych lig w Europie, zaraz po Włoszech, Rosji i Turcji!

Czyli zrobiła pani w Polsce progres, jeśli chodzi o własny poziom gry?

- Cóż, kiedy grałam w ojczyźnie, wydawało mi się, że umiem nieźle grać w siatkówkę, ale kiedy trafiłam do serbskiej ligi, okazało się, że nawet nie stałam obok dobrego poziomu i dopiero w Crvenej Zvezdzie nadrobiłam braki. Teraz rozgrywam swój pierwszy sezon w jednej z najlepszych lig Europy, w niemal zupełnie nieznanym mi zespole i obecnie walczymy o piąte miejsce. Trudno mi obiektywnie ocenić, czy w ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy w Polsce zrobiłam największe postępy w karierze, w końcu od dłuższego czasu nie gram w reprezentacji Węgier. Odpowiem w ten sposób: jestem teraz nieco lepszą rozgrywającą niż rok temu i zdecydowanie lepszą niż cztery lata temu.

Jest takie przysłowie, znane także na Węgrzech: Polak, Węgier - dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki...

- Tak! Coś w tym jest, bo oba kraje i narody faktycznie wiąże bardzo silna więź.

Polacy i Węgrzy są do siebie podobni?

- (dłuższe milczenie) Trudno mi powiedzieć coś konkretnego na ten temat, bo mieszkam w Polsce raczej krótko, kilka miesięcy. A do tego ciężko porównywać małą Muszynę z moim, prawie dwumilionowym, Budapesztem. Ale ludzie tutaj są tak samo uprzejmi i gościnni jak Węgrzy… Poza tym większość potraw w obu krajach jest podobna.

A nie tęskni pani za wielkim Budapesztem, spędzając kolejne długie tygodnie w małej Muszynie?

- Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Muszynę, pomyślałam, że czekają mnie najdłuższe wakacje życia! Ale prawda jest taka, że w tym sezonie grania i wyjazdów było tak dużo, że nawet gdybym mieszkała w znacznie większym mieście, i tak nie miałabym czasu na poznanie jego atrakcji. Co dzień ten sam schemat: wstać, iść na trening, wrócić, odpocząć, kolejne zajęcia, potem wyjazd… Tym bardziej doceniam Muszynę jako miejsce do życia i gry w siatkówkę. Nic nie jest w stanie Cię zdekoncentrować, masz tutaj wszystko, co potrzeba do życia i możesz skupić się po prostu na swojej pracy. Okazało się, że przenosząc się do Muszyny, zdecydowałam się na prawie roczny obóz siatkarski! Ale bardzo to sobie cenię.

Udało się pani choć trochę poznać Polskę?

- Odwiedziłam, w miarę wolnego czasu, kilka miejsc. Kopalnie soli w Wieliczce, piękne widoki kilkaset metrów pod ziemią. I Kraków, wspaniałe miasto dla takiej osoby jak ja, która kocha sztukę, muzykę i ten specyficzny klimat miasta kultury. Dobrze się też bawiłam podczas krótkiego pobytu w Warszawie… Zapomniałabym! Jakiś czas temu odwiedziłam muzeum w Muszynie i tam dostałam mapkę z lokalnymi świątyniami i zabytkami w okolicy. Miałam trzy dni wolnego i wykorzystałam je na zwiedzenie większości z nich. Stare kościoły, cerkwie… Gdybym tylko miała więcej czasu, to na pewno korzystałabym okazji do zwiedzania, zawsze chętnie poznaję miejsce, w którym akurat żyję.

Czyli nie miałaby pani nic przeciwko temu, by zostać w naszym kraju?

- Czemu nie? Tutaj gra się w siatkówkę na bardzo wysokim poziomie, z pewnością skorzystałabym na pozostaniu w tym kraju.

A czy wiadomo coś więcej na temat pani przyszłości w klubie z Muszyny?

- Póki co najważniejszą rzeczą dla nas w tej chwili jest końcówka sezonu i próba wywalczenia piątego miejsca w lidze. Na razie nie zaprzątam sobie głowy przyszłością w klubie i nie chciałabym na ten temat mówić więcej.

Rozmawiał Michał Kaczmarczyk 

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×