Tajfuny, ramen i ukłony. Japońskie początki Mai Tokarskiej

Jak pierwsza polska siatkarka w japońskiej V-League radzi sobie w nowej rzeczywistości? W rozmowie z naszym portalem Maja Tokarska dzieliła się wrażeniami z pierwszych tygodni spędzonych w Kobe.

W tym artykule dowiesz się o:

O ofercie z Japonii:

- Pojawiła się w dobrym momencie. Kiedy mój poprzedni klub z powodu straty sponsora strategicznego obniżył swój budżet, zaczął pozbywać się większości swoich zawodniczek i odmładzał skład. To wszystko wydarzyło się w momencie, kiedy większość klubów w Polsce zatrudniła już środkowe i tak naprawdę jedynym wyjściem dla mnie było szukanie pracy za granicą. Tym bardziej jestem wdzięczna mojemu menadżerowi za znalezienie tak ciekawej propozycji w tak trudnej sytuacji.

Czy byłam zaskoczona? Na początku na pewno tak, ale miałam trochę czasu żeby poukładać sobie to wszystko w głowie. Uważam się za osobę chętną do poznawania różnych krajów, kultur i ludzi. Staram się pojmować japoński sposób myślenia i specyfikę tego kraju. W końcu to ja jestem tutaj gościem, kimś spoza regionu i muszę się dostosować do tutejszych reguł życia.

O nauce japońskiego:

- Zaczęłam ją jeszcze przed wyjazdem. Myślałam z początku, że to będzie droga przez mękę, ale koniec końców idzie mi całkiem nieźle. Najważniejsze siatkarskie zwroty do szybkiej komunikacji na parkiecie mam opanowane, tak samo jak podstawy typu "dzień dobry", "proszę", "dziękuję" itp. Podoba mi się to, że Japończycy nie mówią szybko jak na przykład Chińczycy, których ciężko zrozumieć bez odpowiedniej wprawy językowej. Wypowiadają słowa w miarę powoli, wyraźnie.

ZOBACZ WIDEO: Jubileusz najstarszego polskiego turnieju tenisowego za rok

Na co dzień, w najróżniejszych sprawach, korzystam z pomocy tłumaczki. Zaskoczyło mnie to, że w części sklepów widnieją napisy po angielsku, sugerujące, że można się tutaj porozumieć właśnie w tym języku, ale kiedy podchodziłam do ekspedientów z pytaniami, okazywało się, że z angielskim nic nie zdziałam, bo oni kompletnie mnie nie rozumieją. Wyszło na to, że te angielskie szyldy i oznaczenia są raczej elementem dekoracyjnym.

O Kobe:

- To podobnie jak Gdańsk miasto portowe i czuję się w nim całkiem dobrze, ale wszystko ma swoje dobre i złe strony. Zdarzają się tajfuny, ostatni był dość silny, prawie spowodował odwołanie treningu. Ostatecznie tajfun przeszedł obok miasta, skończyło się na mocniejszym deszczach i wietrze, a trening się odbył.

Nie widziałam tutaj jeszcze żadnego cudzoziemca, ale wiele jest tutaj sklepów i restauracji reprezentujących różne kraje i kultury, także Europę. O Kobe mówi się "japoński Paryż"? Coś w tym jest. Póki co nie miałam okazji przejść się na dokładniejsze zwiedzanie i poznawanie miasta, mamy dość napięte tygodnie w okresie przygotowawczym. Może uda się w późniejszym terminie. Co do kuchni, to oczywiście jadłam lokalną wołowinę, z której Kobe słynie w Japonii i na świecie, poza tym takie specjały jak shabu-shabu, ramen, gyoza... W sumie Japonia to idealny kraj do ludzi dbających o swoje jadłospisy, bo tutaj niemal wszystko jest zdrowe, pożywne i pomaga w utrzymaniu dobrej formy.

O byciu gaikokujinem (cudzoziemcem):

- Nie czuję się tutaj "obca", gospodarze dbają o moje samopoczucie. Bardzo dobrze widać, jak wielką uwagę zwraca się tutaj na kwestię szacunku oraz hierarchii wiekowej. Na początku może wydawać się trochę zabawne, że Japończycy przy powitaniach, posiłku albo przy najmniejszych usługach potrafią kłaniać po kilka razy, ale potem bardzo docenia się takie gesty i ich przywiązanie do tego typu etykiety.

Imponujący zwłaszcza jest szacunek wobec osób starszych, to dotyczy nawet mnie podczas treningu. Młodsze koleżanki potrafią biec na drugi koniec sali, by podać mi piłkę i nawet nie staram się im tłumaczyć, że nie muszą tego robić, bo sama mogę po nią iść.
[nextpage]O typowym dniu:

- Wstaję rano, idę na halę i tam od razu mamy robione badania moczu, poziomu wody w organizmie, ważenie... Widać przywiązanie do każdego szczegółu, także podczas samych zajęć, gdzie wielką uwagę przykłada się do techniki, ułożenia ciała, stóp czy rąk. Od dziewiątej trzydzieści do dwunastej trzydzieści mamy pierwszy trening - od razu z piłkami i skokami; w Polsce bywa, że pierwsze, przedpołudniowe zajęcia są łagodniejsze i nie skacze się nie na nich, by nie obciążać nadmiernie stawów i mięśni, tutaj nie ma takiego podejścia.

Potem jest wspólny obiad i część z nas idzie do swoich pokojów w hali, by tam się zregenerować, udajemy się na analizę wideo lub do fizjoterapeuty, poza tym po zwykłym treningu zwykle zostaje się na indywidualne ćwiczenia. Dodam, że starsze zawodniczki mają czas na to, by trochę odpocząć, natomiast mam wrażenie, że młodsze idą na obiad i od razu wracają na halę! Trenują indywidualnie przed i po każdym treningu. Czasem się zastanawiam, skąd mają na to wszystko siły. Ale nie widzę u nich żadnego zniechęcenia lub narzekania.

Jeżeli chodzi o podejście do treningu, to wiadomo, że azjatycka siatkówka specjalizuje się w obronie i szybkości gry, co ma swoje odbicie także w rozgrywaniu piłek sytuacyjnych, niższym niż w Europie. Poza tym musiałam od nowa uczyć się schematów gry i ich japońskich nazw, bo część z nich była dla mnie zupełnie nowa. Trenerzy dbają o to, żebyśmy się nie nudziły i jest sporo urozmaiconych wariantów ćwiczeń, na przykład niedawno w grze szóstkami grałyśmy przeciwko pięciu blokującym, a potem na trzy blokujące i pięć broniących.

A potem? Zajęcia do dwudziestej i powrót do mieszkania. Po takiej dawce ćwiczeń trudno jest rozmyślać nad jakimikolwiek trudami życia w Japonii albo problemami... I może to dobrze.

O innych polskich siatkarzach w Japonii:

- Obawiam się, że ciężko będzie się spotkać w sezonie z Michałem Kubiakiem czy Bartoszem Kurkiem ze względu na terminarze gier i treningów. Na pewno po meczach będzie okazja, by porozmawiać z innymi zagranicznymi siatkarkami w lidze (co ciekawe, teraz do V-League ściąga się sporo środkowych, kiedyś głównie na atakujące), ale i tutaj są pewne ograniczenia. W umowie z klubem jest zastrzeżenie, aby nie zdradzać zawodniczkom z innych klubów jakichkolwiek informacji na temat drużyny: jak trenujemy, kto jest kontuzjowany, jak się czujemy... Poziom dyskrecji w pracy klubów jest bardzo wysoki.

O celach na sezon:

- Bronimy mistrzostwa kraju oraz krajowego pucharu. Poza tym w październiku czekają nas Klubowe Mistrzostwa Świata w Filipinach, a po sezonie ligowym w maju - kolejna edycja tego turnieju. W Manili gramy z Bangkok Glass, Vakifbankiem Stambuł i Volero Zurich; ciężko powiedzieć, jak wypadniemy w starciu z tak renomowanymi drużynami, ale udział w tak prestiżowym turnieju jest wielką nagrodą i pomoże nam zyskać doświadczenie.

Maja Tokarska (Hisamitsu Springs)

Źródło artykułu: