WP SportoweFakty: Co pan zrobił z zespołem po przyjściu, że jest tak odmieniony?
Sinan Tanik: Udało mi się zmienić nieco podejście mentalne, energię i koncentrację zawodników. Kiedy przyjechałem do Kielc niespełna dwa miesiące temu, to drużyna była bardzo przygnębiona. Wszyscy mówili o złej passie i ciągu porażek i kiedy wreszcie się z tego wydobędziemy. A ja nie lubię takiego myślenia, bo jasne jest, że jak masz terminarz tak ustawiony, że masz same zespoły z czołówki, to przegrane są normalne. Nie ma co się nimi przyjmować i nie oznaczają one, że gra się źle. Jak przyszedłem, to zaczęliśmy się koncentrować na zaletach i mocnych stronach drużyny i myśleć pozytywnie. Najpierw przełożyło się to na treningi, a po jakimś czasie na mecze i wyniki.
Przełamaliście się w końcu w Bydgoszczy. Wiedział pan, że Effector Kielce nigdy wcześniej w historii swoich występów w PlusLidze tam nie wygrał?
- Prawdę mówiąc nie. Dopiero po meczu wszyscy zaczęli mówić i pisać: historyczny mecz, historyczne zwycięstwo, wow. Myślałem, że chodzi o przerwanie tej serii porażek i wtedy ktoś mnie uświadomił, że nigdy wcześniej drużyna z Kielc nie wygrała w Łuczniczce. Może lepiej, że tego nie wiedziałem przed spotkaniem. To zwycięstwo, historyczne czy nie, na pewno bardzo nam pomogło.
Łatwiej było pracować z zawodnikami po pierwszej wygranej?
- Oczywiście, bo uwierzyli, że nasza praca ma sens i przynosi efekty. Poprawiła się też atmosfera.
Na początku sezonu mocnym punktem zespołu był chorwacki atakujący Leo Andric, który jednak później bardzo obniżył swoje loty. Teraz znowu gra świetnie i jest bardzo skuteczny.
- Bardzo się cieszę, że on wrócił do swojej wysokiej dyspozycji. Od początku w to wierzyłem. Wyczynowi sportowcy zawsze mają wzloty i upadki, nie da się grać cały sezon na tak samo wysokim poziomie. Trzeba to zaakceptować i starać się zminimalizować szkody poprzez odpowiednią pracę mentalną i fizyczną. To młody zawodnik, bardzo zdolny, ale ma trochę za dużo łagodności w sobie. Nie zawsze sobie też radził z dużą odpowiedzialnością, jaka spoczywa na atakującym. W ostatnim czasie pracowaliśmy nad jego poczuciem własnej wartości i to jak widać pomogło.
ZOBACZ WIDEO: Oktawia Nowacka: kibice Legii bardzo mnie zaskoczyli. Byłam w szoku
Nie wiem, czy ma pan świadomość tego, że pod pana opieką jest jeden z najlepiej rokujących rozgrywających młodego pokolenia - Marcin Komenda, na którego grę patrzy cała siatkarska Polska?
- Słyszę to nieomalże codziennie od przyjazdu do Kielc. Niewątpliwie Marcin jest utalentowany i ma bardzo duży potencjał zarówno fizycznie jak technicznie. Ale jak wszyscy zawodnicy w tym wieku potrzebuje jeszcze nabrać doświadczenia oraz takiego "okrzepnięcia", zarówno technicznie jak i mentalnie. Jak na rozgrywającego jest bardzo młody i ma na to jeszcze czas. Widzę, że wszyscy mają do niego zaufanie w klubie i na boisku, to mu na pewno pomaga. Jest coraz mocniejszy mentalnie i przyjmuje rolę lidera, a koledzy to akceptują. Zauważyłem, że on jest bardzo otwarty na wszelkie uwagi i sugestie, nie boi się nowych rozwiązań i cały czas poprawia swoją grę. A w tak młodym zespole jak nasz jest to trudne, bo większość siatkarzy jest bardzo młoda i przeżywa ciągłe wahania formy, nawet w czasie tego samego meczu. Marcin umie dobrze wyczuć zmiany w dyspozycji swoich atakujących i dostosowuje grę do tego. Dużo z nim pracuję i mam nadzieję, że to będzie taki mój malutki wkład w dobro polskiej siatkówki.
Jest pan trenerem od niespełna dwóch miesięcy. Jak pan się czuje w tej nowej roli?
- Cudownie! Czuję się, jak bym wrócił do domu. Mój idol trenerski, bardzo mądry Mark Lebedew prowadzi bloga o nazwie "at home on court" czyli "w domu na boisku" i dokładnie tak ja się czuję, hala i boisko to moje miejsce na ziemi i mój dom. Ostatnie dwa lata byłem dyrektorem sportowym i managerem, ale cały czas podpatrywałem trenerów i uczestniczyłem w przygotowaniach i treningach. Byłem takim "półtrenerem", zwłaszcza, że zebrałem sporo doświadczeń będąc kapitanem drużyny narodowej i w klubach. Formularze, telefony, załatwianie i organizowanie było też ciekawe, ale to na boisku czuję się jak ryba w wodzie. I przyznam się, że fatalnie znosiłem to siedzenie za bandami w trakcie meczu. Propozycja ze strony Effectora spadła mi z nieba w idealnym momencie. Chcę już zawsze pracować jako szkoleniowiec.
Kontrakt ma pan tylko do końca tego sezonu. Będzie pan starał się przekonać władze Effectora, żeby go przedłużyć na następny?
- Nie będę ukrywał, że tak. Nic nie jest jeszcze ustalone, ale mam nadzieję, że przekonam władze klubu do swojej kandydatury i zostanę w Kielcach. Podoba mi się organizacja klubu i wizja rozwoju drużyny, mam poczucie, że się dobrze rozumiemy z zarządem. Chętnie zostałbym na dłużej.