Bolączką i największym problemem współczesnej siatkówki jest nadmiar grania. Rozciągnięte sezony klubowe i reprezentacyjne nieomalże na siebie zachodzą, a intensywnie eksploatowani najlepsi siatkarze z wielkim trudem znajdują w ciągu roku kilka dni na odpoczynek albo rehabilitacje.
Ponieważ FIVB i federacje kontynentalne starannie ignorują ten problem i nic nie zmieniają w kalendarzach reprezentacyjnych, to najmocniejsze ligi starają się - także z egoistycznej troski o dobre wyniki własnych drużyn narodowych - znaleźć sposoby na skrócenie rozgrywek ligowych bez uszczerbku dla ich jakości. Radzą sobie z tym czasem lepiej, a czasem gorzej. Władze PlusLigi i Orlen Ligi poradziły sobie w tym właśnie zakończonym sezonie niestety wyjątkowo źle.
Po klasycznej fazie zasadniczej najlepsze cztery drużyny grały półfinały i mecze o medale, wszystkie według systemu znanego z europejskich pucharów: dwumecz i w przypadku równej liczby punktów rozstrzygający "złoty set". Pierwsze spotkanie rozgrywano u zespołu uplasowanego niżej w tabeli.
Po zakończeniu sezonu można stwierdzić, że ten system jest całkiem dobrym rozwiązaniem w przypadku drużyn od piątego miejsca w dół. One i tak grają już wyłącznie o symboliczny prestiż i zakończenie sezonu zwycięstwem. Często maja też dość wąski skład, który na tym etapie jest już umęczony do granic możliwości i z ulgą rozgrywa tylko dwa spotkania zamiast klasycznego play-off.
ZOBACZ WIDEO Milik w końcu się doczekał! Pierwszy gol Polaka po kontuzji. Zobacz skrót meczu Sassuolo - Napoli [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Jednak w przypadku meczów półfinałowych, a zwłaszcza finałowych, takie rozwiązanie okazało się katastrofą. Zarówno w rywalizacji o brąz, jak i o złoto, doszło do kuriozalnej sytuacji - rozstrzygnięcie było już znane, a mimo to obie drużyny musiały dograć mecz do końca. Jest to bardzo upokarzające dla sportowca, kiedy po odniesieniu bolesnej porażki musi jeszcze tkwić na boisku i grać o nic. Wystarczyło spojrzeć na twarze zawodników Asseco Resovii Rzeszów i PGE Skry Bełchatów, żeby zrozumieć, jak ogromną i bardzo niezasłużoną karą jest dla nich dogrywanie spotkania do końca. Walczyli o zwycięstwo z całych sił, przegrali i musieli nadal grać, mając po drugiej stronie siatki triumfującego rywala, który przed chwilą ich pokonał. Ten rywal również zamiast się cieszyć musiał grać.
Bardzo obniżyło to też jakość widowiska dla kibiców, którzy w ramach najbardziej prestiżowych meczów sezonu po kilku doskonałych setach musieli oglądać bezsensowne sparingi rezerwowych. To też nie pomaga promocji siatkówki, bowiem nie bez powodu w żadnym innym sporcie nie gra się dalej, kiedy rozstrzygnięcie jest już znane i nie może ulec zmianie.
Innymi minusem tegorocznego systemu było rozgrywanie pierwszego meczu na terenie słabszego zespołu. Większość trenerów bez wahania odda ewentualnego "złotego seta" na własnym terenie za możliwość otworzenia rywalizacji przy własnych kibicach. Jak było dobrze widać, pierwsze spotkanie dwumeczu było znacznie bardziej decydujące dla wyniku i jest niesprawiedliwe, że rozgrywano je u niżej notowanych drużyn.
Po niedzielnych meczach nie ma w Polsce chyba ani jednego zwolennika tego systemu. Co można zrobić innego, żeby ulżyć przemęczonym graczom? Włoska Seria A od dawna nie rozgrywa spotkań o brąz, jednak poza tym jedyna zmiana, jaką wprowadziła, to skrócenie ćwierćfinałów (gra się do dwóch wygranych). Półfinały i finał nadal rozgrywa się do trzech zwycięstw, a zespoły z miejsc 5-12 toczą równie długi i intensywny bój o zajęcie piątego miejsca i uczestnictwo w pucharach europejskich.
Na pewno w Polsce można by na początek zmniejszyć ligę, bo po raz kolejny widać było wyraźnie, że kilka drużyn na grę w najwyższej klasie rozgrywkowej nie zasługuje. Dwanaście klubów wydaje się znacznie rozsądniejszym rozwiązaniem z wielu względów, także długości trwania rozgrywek. To oznaczałoby 22 kolejki zamiast 30.
Sam system play-off nie musi być od razu klasyczny, zwłaszcza, że w historii PlusLigi bardzo rzadko zdarzały się pięciomeczowe i emocjonujące ćwierćfinały. Można je nawet pominąć, ale półfinały i mecze o medale zagrać do dwóch zwycięstw w systemie sobota - środa - sobota. Przy czym liczą się tylko wygrane, a nie punkty i 3:2 ma taką samą wartość jak 3:0. Wtedy nie rozgrywa się setów o nic, a emocje na boisku i na trybunach buzują do ostatniego gwizdka. Taki play-off zająłby nieco ponad dwa tygodnie, czyli niewiele więcej niż tegoroczny, a oszczędziłby upokorzenia zawodnikom i niesmaku kibicom.