Pięć lat temu jego lewe kolano było w strzępach. Teraz jest jednym z najlepiej punktujących PlusLigi

WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Michał Filip
WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Michał Filip

Kiedy Michał Filip miał 17 lat, źle wylądował po ataku i całkowicie rozerwał sobie lewe kolano. Powrót do pełnej sprawności zajął mu 14 miesięcy, a po drodze miał trzy operacje. Mimo to ani przez chwilę nie myślał o rezygnacji z siatkówki.

W tym artykule dowiesz się o:

Michał Filip rozegrał dotąd trzy sezony w PlusLidze, wszystkie w barwach ONICO Warszawa. Za każdym razem był w czołówce najlepiej punktujących ligi, często również w pierwszej dziesiątce najlepiej blokujących i najlepiej zagrywających. Niewiele jednak brakowało, aby nigdy nie został zawodowym siatkarzem. [b]

Ola Piskorska, WP SportoweFakty: Nie raz mówił pan w wywiadach, że już jako dziecko uwielbiał pan sport wszelkiego rodzaju, a na pierwszy trening siatkarski zabrał pana starszy brat. A w którym momencie poczuł pan, że to akurat siatkówka będzie tym najważniejszym sportem w pana życiu?[/b]

Michał Filip: W szóstej klasie podstawówki jednocześnie intensywnie trenowałem i koszykówkę i siatkówkę. Pojawiało się coraz więcej wyjazdów na turnieje i innych obowiązków, nie dało się tego dłużej łączyć i musiałem dokonać wyboru. A w Rzeszowie, z którego pochodzę, znacznie łatwiej było znaleźć sekcję siatkówki na dobrym poziomie.

I wtedy zgłosił się pan do Asseco Resovii?

Zupełnie nie, grałem w rzeszowskim AKS. Asseco Resovia pojawiła się w moim życiu po tym, jak doznałem kontuzji. Dzień po upadku, kiedy leżałem w szpitalu, odebrałem telefon, że władze klubu pokryją wszystkie koszty moich operacji i rehabilitacji, choć nie byłem ich zawodnikiem ani nie łączyła nas żadna umowa. Nie miałem pojęcia, że oni w ogóle wiedzą o moim istnieniu. Potem w trakcie rehabilitacji pan prezes parokrotnie dzwonił i pytał się o moje zdrowie, to też było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. A pierwsze rozmowy o jakichkolwiek kontraktach zaczęliśmy dopiero po zdaniu przeze mnie matury.

Rzadko się zdarza, żeby w tak młodym wieku doznać tak poważnej kontuzji, jak ta, która przytrafiła się panu. Co się dokładnie stało?

Miałem 17 lat, byłem w pierwszej licealnej. Grałem wtedy na pozycji przyjmującego, w trzech rozgrywkach równocześnie - w kadetach, w juniorach i w trzeciej lidze. Chyba było tych meczów po prostu za dużo i organizm nie wytrzymał. Podczas turnieju ćwierćfinałowego juniorów, w spotkaniu o nic rozgrywanym w Rzeszowie, źle wylądowałem po ataku z szóstej strefy i całkowicie rozwaliłem sobie lewe kolano. Zerwałem w tym kolanie wszystko, co się dało i dodatkowo miałem całkowicie zmiażdżoną rzepkę. Lekarz powiedział, że w życiu nie widział kolana w takich strzępach. Musiałem przejść trzy operacje, w tym wszczepienie implantu łąkotki.

ZOBACZ WIDEO Serie A: Perugia bez szans w Trydencie

Ile trwało to wszystko?

W sumie czternaście miesięcy.

Czternaście miesięcy żmudnej i bolesnej rehabilitacji, żeby wrócić do grania w siatkówkę, w którą właściwie dopiero zaczynał pan grać na poważnie. Dlaczego pan wtedy nie porzucił pomysłu o wyczynowym uprawianiu sportu?

Wtedy byłem już całkowicie i po uszy zakochany w siatkówce. Chodzenie na treningi było najpiękniejszym momentem dnia. Nie dopuszczałem takiej możliwości, że będę robił w życiu cokolwiek innego. Codziennie przez te czternaście miesięcy wyobrażałem sobie jak wracam na boisko i wykonuję normalny atak. Pomogli mi też najbliżsi, którzy mnie wspierali przez cały ten trudny okres i tak samo jak ja wierzyli, że wrócę. Choć były też w moim otoczeniu osoby, które sugerowały, żebym dał sobie spokój, bo po takiej kontuzji zawodnika już ze mnie nie będzie. Nie ukrywam, że tego rodzaju głosy też bardzo dobrze mnie motywowały, chciałem im udowodnić, że niesłusznie mnie skreśliły.

Ile czasu minęło od trzeciej operacji do momentu, kiedy wykonał pan pierwszy atak?

Najgorsza była druga operacja, kiedy wszczepiali mi implant. Rehabilitacja po tym była ciężka i powolna. Trzecia operacja to już była kosmetyczna, głównie czyszczenie kolana z resztek pozrywanych wiązadeł. Wyszedłem wtedy ze szpitala już tylko lekko kulejąc. I po trzech miesiącach dostałem zgodę lekarza na powrót do normalnego uprawiania siatkówki.

Ani przez chwilę w trakcie tych czternastu miesięcy nie było momentów zwątpienia?

Ani przez minutę. Miałem cel i każdego dnia robiłem wszystko, żeby się do niego przybliżyć. Starałem się nie myśleć o tym, że może się nie udać i w ogóle nie dopuszczać do siebie czarnych myśli. Myślałem tylko o powrocie na boisko i pierwszym skoku. Pamiętam, że ludzie się pytali, czy ja się nie boję tego pierwszego skoku po kontuzji, a we mnie w ogóle nie było lęku. Nie mogłem się doczekać, odliczałem dni. I ten pierwszy skok to był właśnie atak z szóstej strefy dokładnie w tej samej sali, w której czternaście miesięcy wcześniej rozwaliłem sobie kolano.

Odważnie. Jakie to było uczucie?

Byłem przeszczęśliwy. To był jeden z moich najlepszych treningów w życiu. Nie mogłem jeszcze szaleć, ale wykonałem kilka ataków i to było cudowne uczucie. Wielkie, wspaniale emocje.

Od tamtego treningu minęło już kilka lat, spełnia pan swoje marzenia i jest zawodowym siatkarzem w PlusLidze. Jak się gra z częściowo sztucznym kolanem? To nie przeszkadza?

Ono wymaga po prostu specjalnego traktowania i większej troski ze strony mojej i fizjoterapeuty. Po każdym treningu czy meczu lewa noga jest bardziej obolała i zmęczona, ale większych problemów z nią nie mam. Czasem boli, ale cóż, trudno, gra się dalej. Nauczyłem się tego, że muszę starannie i bez pośpiechu przygotowywać to kolano na większy wysiłek, wtedy jest z nim wszystko w porządku. Nie mogę zagrać spotkania bez przygotowania i od razu wskakiwać na pełne obroty.

Jest jakaś czynność, której nie zrobi pan już nigdy?

Nigdy nie zrobię pełnego przysiadu, a zwłaszcza pełnego przysiadu na jednej nodze. A byłem z tego dumny w gimnazjum. Poza tym nie mam ograniczeń.

Wróćmy do momentu pana kontuzji i późniejszego wyleczenia. Dodatkową motywacją dla pana było wtedy zainteresowanie Asseco Resovii? Gdzieś w tyle głowy kołatała się nadzieja, że - skoro klub sam się zgłosił, żeby sfinansować pana leczenie - może jest szansa na granie w ich barwach?

Przy sfinansowaniu operacji nie było mowy o żadnych umowach ani kontraktach. To był taki niespodziewany i bezinteresowny gest ze strony władz klubu, za który zawsze będę im wdzięczny. A grać w barwach Asseco Resovii chciałem od zawsze, bo to moje rodzinne miasto, chodziłem na Podpromie i kibicowałem od małego. To marzenie nie pojawiło się przy kontuzji, tylko miałem je już znacznie wcześniej.

I ono się spełniło, bo po maturze grał pan w barwach Resovii w Młodej Lidze, a na koniec sezonu nawet pojawił pan się w składzie meczowym seniorskiej drużyny. Były emocje?

Ogromne. Po maturze podpisałem kontrakt z Resovią z założeniem, że będę występował w Młodej Lidze. Wiedziałem, że jestem wpisany do szerokiego składu głównej drużyny, ale w ogóle nie liczyłem na to, że w niej zagram choć raz. Ale kiedy Achrem doznał kontuzji, to trener Kowal mnie ściągnął na jego miejsce. I nawet ze dwa razy się pojawiłem na boisku. Moje pierwsze wejście w oficjalnym meczu Asseco Resovii miało miejsce jednak wcale nie na Podpromiu, tylko w Kędzierzynie. W meczu półfinałowym, w tie breaku przy stanie 13:13 wszedłem na zmianę zadaniową na blok za Fabiana Drzyzgę. Co zabawne, po drugiej stronie siatki był wtedy Paweł Zagumny, z którym grałem w Warszawie ostatnie dwa sezony. Przyznam szczerze, że emocje były tak ogromne, że niewiele pamiętam z tamtego wejścia, poza tym, że ostatecznie wygraliśmy tego piątego seta i cały mecz. W decydującym meczu na Podpromiu też wszedłem zadaniowo na blok i tyle mojego grania w barwach Asseco Resovii.

[b]

Bo w następnym sezonie został pan wypożyczony do stołecznej Politechniki, gdzie spędził pan ostatnie trzy sezony. I tu też kontuzja trochę zmieniła pana życie, choć tym razem była to kontuzja Pawła Mikołajczaka. [/b]

Kuba Bednaruk zadzwonił do mnie dosłownie kilka dni przed wylotem do Francji, gdzie już wszystko miałem prawie dogadane i zaproponował mi grę w Warszawie. Byłem bardzo szczęśliwy z tego powodu, bo wolałem zostać w PlusLidze i od razu się zgodziłem. Oczywiście, miałem grać nadal jako przyjmujący, ale jeszcze w trakcie przygotowań Paweł uszkodził sobie bark i ktoś musiał go zastąpić w roli atakującego. Padło na mnie, poradziłem sobie w miarę nieźle w turniejach przedsezonowych, wyszedłem w szóstce w pierwszym meczu ligowym w Bydgoszczy, wygraliśmy 3:2 (Michał Filip zdobył wtedy 30 punktów i otrzymał statuetkę MVP - przyp. red.) i tak już zostałem na ataku. Dziś nie wyobrażam sobie powrotu na przyjęcie. To była bardzo dobra zmiana.

Za panem trzy lata grania w PlusLidze. Co jeszcze się w panu zmieniło, poza pozycją?

Na pewno nabrałem sporo ogrania, bo właściwie przez te trzy sezony nieprzerwanie grałem w szóstce. I już nie stresuje mnie granie przeciwko zespołom z czołówki. Pamiętam swój pierwszy taki mecz, przeciwko Asseco Resovii dodatkowo, to zupełnie się wtedy spaliłem psychicznie. Nie potrafiłem sobie poradzić z presją, nie wiedziałem, co się dzieje. Nauczyłem się przez te lata radzić sobie z takimi emocjami i teraz już zupełnie tego nie czuję. Mam nadal oczywiście świadomość, że ci po drugiej stronie teoretycznie są lepsi, ale to mnie tylko pozytywnie mobilizuje. W Warszawie nie raz udowodniliśmy, że da się pokonać każdego.

Kiedyś powiedział pan, że dla pana najważniejszym meczem rozegranym w barwach Politechniki był ten na Podpromiu w grudniu 2015, kiedy wygraliście 3:2? Nadal to jest ten najbardziej ulubiony?

Nie będę ukrywał, że ja akurat zagrałem wtedy bardzo słabo. Więc już nie, choć na pewno zapamiętam go do końca życia, bo wtedy spełniło się jedno z moich marzeń. Dziś wybieram jednak oba spotkania z Jastrzębskim Węglem z tego sezonu, przegrane w pięciu setach u nich i wygrane też w pięciu setach na naszym boisku. Zapamiętam je bardzo dobrze, masę walki i emocji. W każdym secie się cięliśmy i oba zagraliśmy na bardzo dobrym poziomie. Takie mecze zostają w pamięci, bo zaangażowanie i sportowe emocje były ogromne.

Skoro jesteśmy przy meczach z Jastrzębiem, to był pan jednym z nielicznych zawodników w PlusLidze w tym sezonie, którym udało się zatrzymać Olivę. I za każdym razem po udanym bloku patrzył się pan na niego pod siatką w mocno prowokujący sposób. Lubi pan wyprowadzać rywali z równowagi?

Lubię, ale do pewnego poziomu. Bez agresji, bez słownych zaczepek. Udany blok na innym siatkarzu daje zawsze dużą satysfakcję, bo to atakujący ma przewagę. Zwłaszcza na dobrym siatkarzu, który robi dużo punktów dla swojego zespołu i ciągnie im grę, a do tego nazywany jest objawieniem sezonu i wszyscy go wychwalają. To był taki przyjemny dodatkowy smaczek w czasie tych meczów.

To może jest pan zwolennikiem rozważanej zmiany w przepisach, żeby można było okazywać emocje przodem do przeciwnika oraz rozmawiać pod siatką w trakcie meczu?

Myślę, że sporo zawodników by sobie z tym nie poradziło psychicznie. To znacznie zwiększyłoby presję. Pewnie widowisko było by ciekawsze, ale moim zdaniem szybko doszłoby do rękoczynów pod siatką. Grają mężczyźni, a nie dzieci i pewnych rzeczy - gestów czy słów - po prostu nie mogliby puścić płazem. Poza tym byłoby to niezwykle trudne doświadczenie dla 18- czy 19-latków, którzy nie mają jeszcze boiskowej pewności siebie.

Wróćmy jeszcze do pana i efektów trzech lat w PlusLidze. Co się jeszcze zmieniło?

Z każdym sezonem czułem się coraz pewniej na boisku, i psychicznie i sportowo. Nauczyłem się znacznie lepiej radzić sobie z piłkami sytuacyjnymi, tego mi brakowało wcześniej. Popełniam znacznie mniej błędów własnych niż kiedyś. Były słabsze momenty, były lepsze momenty, ale mam poczucie, że cały czas idę do przodu, rozwijam się. A to jest najważniejsze.

Kiedyś marzył pan o tym, żeby grać wyczynowo w siatkówkę, najlepiej w PlusLidze. To już udało się panu spełnić. Jakie są następne marzenia?

Marzyć to ja mogę o udanej rodzinie i pogodnej starości. Sportowo nie mam czegoś takiego jak marzenia, mam cele. A właściwie jeden prosty cel: chcę być z każdym sezonem coraz lepszy. Oczywiście chciałbym też zagrać w reprezentacji kraju, ale mam świadomość, że jest wielu utalentowanych młodych atakujących w Polsce. W tym roku nie dostałem powołania, ale to nie jest cios, tylko motywacja do jeszcze cięższej pracy. Muszę być jeszcze lepszy, żeby przekonać do siebie trenera reprezentacji.

Źródło artykułu: