Wsród wybitnych siatkarzy wielu jest takich, o których mówi się, że od urodzenia byli "skazani na siatkówkę". Aleksandar Atanasijević jest jednym z bardzo niewielu, których rodzice nie mają nic wspólnego nie tylko z siatkówką, ale w ogóle ze sportem. 25-letni Serb jest dzieckiem pary lekarzy i bardzo długo priorytetem dla niego i jego rodziców było wykształcenie. Granie w siatkówkę było dla atakującego hobbystyczną rozrywką, a koncentrował się na nauce i ukończeniu najlepszego liceum w Belgradzie. Od razu potem dostał się na prawo na uniwersytecie.
Jednak plan zostania najlepszym adwokatem w Serbii pokrzyżował mu wybitny talent sportowy, który bardzo szybko został zauważony w całej Europie, bowiem Atanasijević już jako nastolatek otrzymał powołanie do reprezentacji kraju i zdobywał nagrody indywidualne zarówno na poziomie kadetów jak i juniorów. Tuż po zakończeniu nauki w liceum i dostaniu się na studia prawnicze otrzymał propozycję od PGE Skry Bełchatów.
- To było dla mnie długo hobby, ale w tym momencie już nie mogłem siatkówki tak dłużej traktować. Ta oferta zmusiła mnie do wyboru - studia albo wyczynowy sport. I pomyślałem sobie: studia mogę zawsze skończyć później, a to może być jedyna szansa mojego życia. Mogę grać w jednym z najlepszych klubów w Europie i zarabiać za to pieniądze, szkoda to odrzucić. Postanowiłem wtedy, że dam siatkówce szansę, a jak nie wyjdzie, to wrócę na studia - wspominał Serb.
20-latek przyjechał do Polski i po pierwszym sezonie spędzonym w kwadracie w kolejnych bardzo się sportowo rozwinął i był jednym z najskuteczniejszych atakujących PlusLigi. Zaczął być też coraz bardziej widoczny w reprezentacji Serbii, z którą zdobył dwa medale mistrzostw Europy w tym czasie (2011 i 2013). W 2013 zdecydował się opuścić PGE Skrę i przejść do ligi włoskiej, a latem wygrał srebrny medal mistrzostw świata U-23. W tym momencie mimo młodego wieku był już gwiazdą formatu światowego, co szybko potwierdził w Sir Safety Perugia.
ZOBACZ WIDEO: Polski skialpinista chce wrócić na K2. Ma nowy pomysł, jak zjechać ze szczytu
Przez następne lata Atanasijević grał bez chwili wytchnienia, bowiem był szóstkowym zawodnikiem i liderem zarówno w klubie, jak i w kadrze. Obaj rozgrywający intensywnie korzystali z jego usług, często zdarzały się spotkania, w których Serb atakował ponad 40 razy. - Aleks jest naturalnym liderem, on bierze na siebie odpowiedzialność i domaga się jak największej liczby piłek. Taką ma osobowość, zresztą im więcej ich dostaje, tym jest skuteczniejszy. To nie jest typ zawodnika, któremu można dać tylko dwie kluczowe piłki w secie, on musi być ciągle "pod grą" - tłumaczył wtedy jego trener Nikola Grbić.
I miał rację, ale po trzech latach ciało jego podopiecznego nie wytrzymało tego obciążenia. Wiosną 2016 po intensywnym sezonie klubowym przyjechał na zgrupowanie reprezentacji z ostrym bólem kości piszczelowej. W fazie grupowej zagrał tylko w trzech meczach i to na mocnych środkach przeciwbólowych i musiał się poddać. Zrezygnował z dalszej części sezonu i wrócił do Perugii na konsultacje z lekarzami. W tym czasie nieoczekiwanie jego koledzy wygrali finały Ligi Światowej, co było historycznym sukcesem serbskiej siatkówki. Mało kto się spodziewał, że dokonają tego bez swojego lidera i głównego punktującego.
Na początku sierpnia 2016 Atanasijević przeszedł zabieg, który miał ostatecznie rozwiązać jego problem zmęczeniowego złamania kości piszczelowej, bowiem bardziej nieinwazyjne metody okazały się nieskuteczne. Jego rehabilitacja trwała trzy miesiące i na boisko wrócił na początku listopada, choć tylko na kilka akcji. Dwa tygodnie później zaczął już wychodzić w pierwszym składzie swojego zespołu i był jak zwykle jednym z najskuteczniejszych zawodników. Atakował ze średnią skutecznością 58 procent i tylko kilka meczów zupełnie mu nie wyszło.
Jednak jego powrót do kadry nie był już tak udany. W fazie grupowej Ligi Światowej grał mniej niż drugi atakujący, Drazen Luburić i ostatecznie zdobył zaledwie 28 punktów. W poprzednich latach tyle zdobywał w jednym spotkaniu. W dwóch meczach, jakie Serbowie zagrali w turnieju finałowym imprezy, Atanasijević wchodził z ławki i za każdym razem zdobywał 18 punktów, prezentując się bardzo dobrze w każdym elemencie. Jednak jego drużyna nie zdołała awansować do półfinału.
Trudno powiedzieć, czy strategia Grbica wynikała z troski o zdrowie swojego atakującego (złamanie kości całkowicie goi się około 18 miesięcy) czy też z faktu, że jego zdaniem drużyna bez Atanasijevica jest skuteczniejsza, co pokazał miniony rok. W pierwszej części sezonu nie wstawiał go do szóstki nawet po bardzo udanych spotkaniach, co na pewno musiało być trudne dla zawodnika, od którego do niedawna zaczynało się ustalanie wyjściowego składu i w kadrze i w klubie. Trudno przewidzieć, jak to będzie wyglądało podczas mistrzostw Europy. Na pewno kontuzja i jej skutki to była pierwsza lekcja pokory i cierpliwości w życiu tego niezwykle utalentowanego Serba. Czas pokaże, jak sobie z nią poradził.