Jacek Pawłowski, WP SportoweFakty: Do rozpoczęcia Mistrzostw Europy pozostało niewiele czasu. Czy patrząc na to jak polscy siatkarze zaprezentowali się podczas XV Memoriału Huberta Wagnera, kibice mogą być spokojni o występ naszego zespołu na Mistrzostwach Europy 2017?
Jakub Bednaruk (trener Łuczniczki Bydgoszcz): - Nie mam zielonego pojęcia, czy Memoriał Wagnera wpłynie na to jak będziemy wyglądali i czy jakiekolwiek wnioski z tego występu można przełożyć na grę. Zazwyczaj te ostatnie turnieje mogą dać jakąś informację, ale... Niedawno wspólnie ze statystykami obejrzeliśmy wszystkie mecze jeszcze raz, ponieważ chcieliśmy zobaczyć ten występ od zupełnie innej strony niż w telewizji. Dostrzegliśmy parę rzeczy, których nie widziałem wcześniej. Podzielę się jednak z nimi po turnieju. Sam jestem bowiem ciekaw, jak to wszystko wypali.
Część kibiców martwi się słabszą dyspozycją Bartosza Kurka i Michała Kubiaka podczas turnieju w Krakowie. Są ku temu powody?
- To się okaże w trakcie turnieju. Z pewnością to nie było to czego oczekiwaliśmy, ale również to, czego oni sami od siebie oczekują. Czy grają słabiej? To też trzeba umieć ocenić obiektywnie. Nie zawsze bowiem zawodnik jest w stanie grać na 100 procent, przez całe swoje życie. Jakiś poziom oni osiągnęli i to też trzeba brać pod uwagę. Pomiędzy Memoriałem i pierwszym meczem na Mistrzostwach Europy jest 10 dni różnicy. To bardzo dużo czasu na znalezienie dynamiki i świeżości. Inaczej też działa adrenalina. Trzeba pamiętać, że to był turniej towarzyski. Oczywiście najładniejszy chyba spośród wszystkich imprez towarzyskich w kalendarzu FIVB, ale jednak adrenalina turniejowa jest zupełnie inna i człowiek działa wówczas zupełnie inaczej.
ZOBACZ WIDEO FC Barcelona wygrała dla Barcelony. Wielki pech Messiego - zobacz skrót [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Jeśli chodzi o plusy turnieju w Krakowie, to chyba Artur Szalpuk i Jakub Kochanowski, którzy w meczu z Rosją pokazali, że łatwo nie oddadzą miejsca w składzie.
- Nie róbmy z tego wielkiego zagadnienia, że rezerwowi atakują innych zawodników. To naturalne w sporcie. Młodzi ludzie mają to do siebie, że grają na dużych emocjach. Z drugiej strony tego się właśnie od nich wymaga, to nie jest nic nadzwyczajnego. To normalna sprawa w zespole, że młodsi zawodnicy, rezerwowi, mają naciskać na każdym treningu i w każdym meczu tych podstawowych graczy. Od tego są, więc teoretycznie to nie jest nic ponad stan. Tego wymaga od nich trener, koledzy i pewnie sami od siebie wymagają.
A jeśli chodzi o Macieja Muzaja, to był pan zaskoczony jego postawą? Bo chyba nie wytrzymał psychicznie tej całe presji?
- Trudno powiedzieć czy nie wytrzymał. Po prostu było ich trzech, zostało dwóch, jeden musiał odpaść. Myślę, że pozycji atakujących mamy bardzo ciekawych chłopaków w Polsce i nie musimy się martwić o obsadę. Różnica między Kaczmarkiem i Muzajem jest minimalna. Trener widzi ich na każdym treningu i chce różne rzeczy wykorzystać. Wydaje mi się, że Kaczmarek jest odrobinę regularniejszy.
A jeśli chodzi o pozostałe powołania, coś pana zaskoczyło?
- Nic, ja bym chyba tak samo postąpił. Przemyślałem później to wszystko i wydaje mi się, że podjąłbym taką samą decyzję. Bardzo ciekawiła mnie walka Jakuba Popiwczaka z Damianem Wojtaszkiem, ale tutaj rozmawiamy o rezerwowych, nie podstawowych graczach. Jeden z nich ma bowiem wyrobioną fantastyczną markę w Polsce, natomiast drugi zanotował znakomity sezon. Wydaje mi się jednak, że niebawem Jakub Popiwczak zostanie naturalnym następcą Pawła Zatorskiego.
W fazie grupowej zagramy z Estonią, Finlandią i Serbią. To chyba dobre zestawienie, aby na spokojnie wejść w turniej i poczuć atmosferę zmagań?
- Nie odkryję Ameryki mówiąc, że ten pierwszy mecz będzie najistotniejszy, bo on ustawi nam całe późniejsze granie. Grupa taka, że trudno powiedzieć. Z Serbami wcale nie wygrywamy regularnie. Podczas mundialu byłem zaskoczony, że oni tak łatwo przegrali 0:3, nie wytrzymali presji Narodowego. Teraz zagrają po raz drugi. To będzie ten sam zespół, będą już wiedzieli jak grać dlatego trzeba będzie uważać. Pierwszy mecz będzie dla nas bardzo istotny. Uważam, że przy zwycięstwie, możemy zdobyć medal. W przypadku porażki, możemy mieć problem.
Mecz otwarcia zagramy na Stadionie Narodowym. Z jednej strony to atut, bowiem blisko 60 tysięcy kibiców będzie wspierało naszych siatkarzy. Z drugiej, na nowym obiekcie dla większości zawodników stoczymy pojedynek, który może ustawić nam dalszą rywalizację na Mistrzostwach Europy.
- Większy problem stanowi to dla przeciwników niż dla nas. Poza tym musimy zdać sobie sprawę z tego, że jeśli chodzi o naszą dyscyplinę, to na arenach światowych jesteśmy sportem świetlicowym. Dlatego każde tego typu wydarzenie stanowi znakomitą reklamę. My musimy się bić o popularność, bo tego w niektórych miejscach nam z pewnością brakuje. To jest natomiast taki event, który będzie głośny na całym świecie. Dlatego trzeba to robić. Wykorzystywać koniunkturę, ośrodki, robić show, coś nowego po prostu. Uważam, że to jest bardzo dobry ruch.
Sporą niespodziankę na Mistrzostwach Europy przed dwoma laty sprawiła Słowenia, sięgając po srebrne medale. Czy ten zespół jest w stanie powtórzyć swój wyczyn?
- Ja w ogóle nie zwracam uwagi na tamte mistrzostwa, ponieważ to były takie zupełnie niepotrzebne zawody. Zespoły były po Pucharze Świata, przed kwalifikacjami olimpijskimi i tych imprez było wówczas sporo. Takie zawody, które nie wszyscy traktują priorytetowo, kreują bohaterów pokroju Słowenii czy ostatnio Kanady w Lidze Światowej. Tamten turniej był zresztą bardzo dziwny. Ja w ogóle bym go nie grał. Bo jeżeli grasz Puchar Świata, gdzie walczysz o przepustkę do igrzysk olimpijskich, to jest strasznie trudny turniej, później masz Mistrzostwa Europy i następnie kolejne kwalifikacje olimpijskie, to musisz wybrać. Jako trenerzy, jako działacze, musimy dokonać wyboru co jest dla nas najważniejsze - igrzyska raz na cztery lata czy np. Mistrzostwa Europy grane raz na dwa lata. Nie da się trafić z formą zespołu na trzy duże imprezy. Dlatego Słowenia wykorzystała okazję i wyskoczyła.
Czy w tym roku ktokolwiek może być czarnym koniem turnieju?
- Myślę ze nie. Taką prawdziwą sensacją w ostatnich latach to byli Niemcy na Mistrzostwach Świata 2014. Moim zdaniem, tym razem główni faworyci mogą się tylko przemieszać. W czwórce powinni się znaleźć Polacy, Włosi, Rosjanie i Serbowie. Kwestia jest tylko taka, czy ktoś potknie się po drodze i te zespoły nie trafią na siebie.
Kto pana zdaniem sięgnie po złoto, kto stanie na podium?
- Na mistrzostwach świata celowałem, że to my zgarniemy złoto i trafiłem, więc i tym razem sobie tego życzę. W takich turniejach trzeba mieć masę szczęścia. Jeżeli nie będziemy go mieli, to złota nie zdobędziemy. Jeżeli kilka czynników się połączy: zdrowie, szczęście, korzystne wyniki, to możemy sięgnąć po złoto.
Coraz częściej wypomina się, że od czasu mundialu, polscy siatkarze nie odnieśli żadnego wielkiego sukcesu. Czy z tego tytułu zespół może odczuwać presję?
- To są przede wszystkim inni zawodnicy. Z tamtego zespołu zostało tylko kilku. Takie wypominanie to naturalne odczucie. Jesteśmy bowiem drugą reprezentacją w Polsce, po piłce nożnej. Wiadomo, że wszyscy oczekują, że będziemy w czubie na każdej imprezie. Jeżeli chcemy być popularni, rozwijać naszą dyscyplinę, to musimy brać na plecy oczekiwania kibiców. Klepanie po plecach i wmawianie sportowcowi że nic się nie stało, to jest deprawowanie go. Jeżeli siedzisz codziennie na sali 7 godzin, trenujesz przygotowując się do głównej imprezy i ona ci nie wypali, to głównie pretensje możesz mieć do siebie. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, że ta presja będzie. Jesteśmy gospodarzami, normalne, że jest presja, ale nie demonizujmy. To jest normalne uczucie w sporcie, jak każde inne emocje.
Nie da się jednak ukryć, że w przypadku braku sukcesu, Ferdinando de Giorgi trafi do polskiego piekiełka.
- Podpisując umowę w Polsce musisz zdawać sobie sprawę z tego, że przy porażce będziesz kopany w tyłek bardzo szybko. To normalne. Znają to Daniel Castellani, Raul Lozano, Andrea Anastasi czy Stephane Antiga. Ja zawsze mówię tak, podrzucają, podrzucają, ale na koniec zapominają złapać.
Przy okazji rozmowy o reprezentacji Polski, nie da się nie wspomnieć o Wilfredo Leonie. Jak pan odebrał informację o tym, że w końcu pojawiła się konkretna data, kiedy będzie mógł zadebiutować w polskiej kadrze?
- Jak zobaczę go w polskiej koszulce, to wtedy będę myślał. Ponieważ ta saga informacji i niedomówień jest męcząca. Ja już nawet nie wchodzę w to, bo jak tylko widzę w wiadomościach, że coś jest o Leonie. Nie czytam, bo za chwilę będzie dementi. Wiem, że ludzie działają, nie siedzą z założonymi rękami. Ale to są tak delikatne tematy, że raz jest pozwolenie od Kubańczyków, a nagle jakiś generał powie że nie i wycofuje zgodę... Jak będzie grał to będzie grał, jak nie, to trzeba będzie się zastanowić jak z takiego Szalpuka zrobić Leona. Jak będzie, to nam pomoże, to nie ulega wątpliwości. Ale nie spędza mi ten temat snu powiek, ani nie interesuje się nim specjalnie. To fajny sympatyczny chłopak, poznałem go kiedy był u mnie na treningu. Jak będzie grał, to ok.
A jeśli chodzi o sprawę naturalizowania zawodników, jakie jest pana zdanie?
- To zależy, czy mam odpowiadać jako trener czy jako kibic?
Załóżmy, że jako trener...
- Musimy zdać sobie sprawę, że świat się zmienia. Ludzie się przeprowadzają, zmieniają obywatelstwo. Nie jest tak jak kiedyś, że człowiek w jednej miejscowości się urodził i tam umierał. Ludzie migrują. Z drugiej strony po to jest ten SMS, gdzie ci najlepsi ludzie są wybierani i trenowani w Spale, żeby zasilać pierwszą reprezentację. Nie jest tak, że jestem super zachwycony, ale jako trener chciałbym mieć go na sto procent. Jako działacz sportowy, czy właściciel telewizji również, bo to automatycznie zwiększa zainteresowanie. A my musimy o to walczyć. Ja cały czas to powtarzam, wszystkim dookoła, my nie możemy stać w miejscu, musimy walczyć o uwagę każdego kibica. Musimy dać coś od siebie, a Leon na pewno da nam dużo jakości.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)