Magdalena Śliwa: Czasem byłam taką mamuśką

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Mówiliśmy o Rytrze, pomówmy o innej niedużej miejscowości, do której trafiła niedawno siatkówka. W Tleniu odbył się pierwszy zjazd mistrzyń Europy z 2003 i 2005 roku.

W końcu uznałyśmy, że będziemy się spotykać nie tylko na pogrzebach. Zamierzamy co roku organizować taki zjazd, bo nie mieliśmy w ostatnich latach zbyt dużo czasu w ciągu roku, żeby spokojnie siąść i pogadać o swoim życiu. U każdej z nas trochę się przez ostatnie lata pozmieniało, doszły dzieci, nowe obowiązki i zajęcia... Taki czas spędzony razem był naprawdę świetny. Można było porozmawiać o sprawach bieżących, były też zabawne wspomnienia.

A rozmawiałyście o obecnej sytuacji polskiej kobiecej siatkówki w porównaniu do czasów sprzed kilkunastu lat?

Tego nie komentujemy.

Bo trudno nie mieć wrażenia, że czas po sukcesach Złotek nie został należycie wykorzystany, czego efekty mamy w tej chwili. Podejrzewam, że to wynika w dużej mierze ze zmiany mentalności i w tym bym upatrywała przyczyny problemów naszej reprezentacji. Za naszych czasów zgrupowania trwały nawet pół roku, między jedną a drugą częścią przygotowań było maksymalnie tydzień wolnego. Jedna, ścisła grupa była ze sobą na kadrze i nikt nie prosił o urlopy, nikt nie był zmęczony, każdy wiedział, że jeśli chcemy coś stworzyć, to musimy trzymać się razem.

Ta reprezentacja była z nami od początku do samego końca i może grałyśmy w niej za nic, bo dopiero po sukcesach przyszły stypendia, ale grałyśmy, bo każda w środku miała dumę z reprezentowania kraju i chciała grać w barwach Polski.

Jeden z byłych trenerów reprezentacji gorzko stwierdził, że wychowywaliśmy w ostatnich latach siatkarki nie po to, by wygrywały, ale zarabiały.

Niestety, w którymś momencie doszło do takiej sytuacji, ale odnoszę wrażenie, że władze klubów przejrzały na oczy i doszło do naprawdę dużych zmian w wysokości wypłat. Wszystko po to, by nieco znormalizować sytuację i zmienić to, co było do tej pory. Zastanawiam się też, czy powiększenie ligi faktycznie przyniosło pozytywne efekty.

Wprowadzamy w ten sposób dużo młodych dziewczyn do zespołów i to dla niech jest z pewnością szansa na rozwój, ale jeśli nie będą grać, to jak mają się rozwijać? W niższej lidze taka zawodniczka grałaby i walczyła o awans do wyższej klasy rozgrywkowej. Gdyby ten awans wywalczyła, wiedziałaby, że zasłużyła na to. A tak mamy siatkarki, które nazywamy ekstraklasowymi, ale sportowo nie reprezentują jeszcze tego poziomu.

A zawodniczkom, które już teraz wystają ponad poziom Orlen Ligi, pozostaje wyłącznie wyjazd za granicę? Kiedyś było oczywiste, że najlepsze ligowe siatkarki robią krok do przodu i grają we Włoszech, wśród najlepszych.

Wyjazd do Włoch był w naszych czasach zaszczytem, bo tam sprowadzano zawodników, którzy prezentowali jakiś poziom. Nie jechało się tam na rok, tylko na kilka lat, wtedy się wiedziało, że jest się docenionym. A teraz mamy dużo transferów, które kończą się po roku powrotem do Polski.

Pewnie chciałaby pani zaczynać swoją karierę w obecnych czasach, bo młodzież ma łatwiejszy start niż choćby na początku tego wieku.

Zdecydowanie, mają dużo łatwiej. Miejmy nadzieję, że jest w tym kraju dużo dziewczyn, które grają w siatkówkę, bo ją kochają i traktują ją nie jako zawód, tylko pasję. W swoim zespole chciałabym mieć właśnie pasjonatki, a nie kogoś, kto odbębnia kolejne treningi i mecze.

Nie wszystkie Złotka podjęły się po latach pracy przy siatkówce, niektóre pomagają w popularyzacji siatkówki, a pani podjęła się trudnego trenerskiego fachu. I to na poziomie ekstraklasy.

Skoro nie wyobrażam sobie życia bez siatkówki... Zawsze mówiłam, że jak skończę z parkietem, będę chciała siedzieć w tym sporcie i ta potrzeba bycia blisko boiska, blisko grupy zawsze we mnie była.

Praca z obecną drużyną powinna być przyjemnością, w końcu jest pani dla większości podopiecznych autorytetem, kimś, kogo się oglądało i podziwiało w telewizji.

Tak, ale wtedy byłam zawodniczką, a teraz jestem w innej roli i chciałaby wywiązać się z tego jak najlepiej. Zobaczymy, jak to pójdzie.

Już teraz może pani określić swoją trenerską filozofię? Każdy człowiek jest indywidualnością i ślepe naśladowanie kogoś nie miałoby żadnego sensu. Natomiast w mojej karierze miałam wielu trenerów, od tych naprawdę dobrych do naprawdę złych. I każdy z nich czegoś mnie uczył, nawet trener z niższej półki, bo można się uczyć także na cudzych błędach. Pozbierałam to, co wydawało mi się cenne i najbardziej wartościowe w pracy, spisałam... i korzystam.

Start sezonu w roli pierwszego trenera wiązał się ze stresem?

Ja zawsze stresowałam się początkiem sezonu, i jako trener, i jako zawodnik… Ale naprawdę nie mogłam doczekać się startu tych przygotowań, żeby już zacząć pracę. Bycie pierwszym trenerem to pełna odpowiedzialność za pracę, ale mam swoich współpracowników, z którymi dobrze się rozumiem i których zdążyłam lepiej poznać. Jeśli staff trenerski będzie działał, to drużyna będzie tym bardziej działała.

Dąbrowscy kibice panią uwielbiają, ale miłość do każdego trenera szybko ucieka wraz z porażkami…

Myślałam, że jak się kogoś kocha, to do samego końca! Zdaję sobie sprawę, że kibic ma swoje prawa i może wykrzyczeć, co chce, jeśli nie podoba mu się mecz, tylko czasem taki nieprzemyślany okrzyk może zrobić dużo złego. Dziewczyny są przecież delikatne, słyszą różne słowa i potem ciężko jest im wytłumaczyć, że nie powinny się przejmować tym, co powie jeden lub drugi człowiek, który niekoniecznie zna się na siatkówce. To potem strasznie długo siedzi w głowie...

Wiadomo, że kibic inaczej odbiera mecz, jeżeli widzi styl i walkę, ale nie jesteśmy ideałami i nie damy rady wygrać wszystkich spotkań. Czasem po prostu coś się zatnie w grze i nikt nie jest w stanie wytłumaczyć, dlaczego. Proszę niekiedy takich kibiców-krzykaczy: sam spróbuj, czy granie jest naprawdę tak łatwe, jak widać to z boku.

Czy MKS Dąbrowa Górnicza pozytywnie zaskoczy w nadchodzącym sezonie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×