Francuska federacja postanowiła zrobić coś "wow" i zorganizować Final Six na stadionie piłkarskim. W sumie nie ma w tym niczego nowego, w końcu bywały już takie imprezy, np. na brazylijskiej Maracanie czy PGE Narodowym. Francuzi jednak oddzielili kotarą 2/3 stadionu (nie po raz pierwszy) i na tej mniejszej części części boiska stworzyli świetny klimat i miejsca dla 11,5 tysiąca kibiców.
Pomysł super, ale wykonanie znacznie mniej. Być może mniejsze doświadczenie w organizacji imprez tego kalibru sprawiło, że odpowiedzialni za to ludzie nie do końca sobie poradzili? Z punktu widzenia drużyn nie było źle.
- Francuzi poradzili sobie z organizacją. Jesteśmy mile zaskoczeni. Hala zrobiona ze stadionu robiła wrażenie. Oczywiście jest mniej kibiców niż w Polsce czy Rosji albo Brazylii, natomiast organizacja na dobrym poziomie. Jakieś mankamenty zawsze są do poprawy. Generalnie ok, nie było problemów z autokarami, wszystko co trzeba było, było zapewnione - powiedział prezes PZPS Jacek Kasprzyk.
Jednak skarżono się na jedzenie w hotelu, jeśli obiad był od 13 do 15, to gdy przyszła na niego jedna drużyna, to kolejna musiała czekać 40 minut. Pamiętajmy, że zespoły mają napięty terminarz w trakcie dni meczowych.
ZOBACZ WIDEO: Pierwszy taki trening w historii polskiej siatkówki. Dziennikarz WP zakończył go z kontuzją
Prawdopodobnie drużyny miały łatwiej również ze względu na opiekunów, którzy posługiwali się językiem francuskim. My, dziennikarze - mieliśmy z tym problem. Ktoś powie, że języków można się nauczyć, ale czy język angielski nie jest wystarczająco popularny i uniwersalny w Europie?
Brak odpowiednich oznakowań, spore odległości do pokonania pomiędzy biurem prasowym, trybuną a strefą mieszaną. Uzyskanie informacji graniczyło z cudem, a niektóre zasady były kuriozalne. Do mixed-zone, czyli strefy, w której przeprowadzamy wywiady, mogliśmy przejść najpóźniej do kilkudziesięciu sekund po końcowym gwizdku, co czasem bywa niemożliwe, kiedy wysyłamy relację. Jeżeli jednak ta sztuka nam się udała, wystarczyło pokonać dwa piętra schodami do góry, potem kilkadziesiąt metrów oraz dwa piętra windą. Na dół. Dzięki takim atrakcjom można było połowę drużyny odprowadzić wzrokiem.
Kuriozalna sytuacja czekała nas również w hotelu drużyn. Można do niego było wejść wyłącznie z akredytacją, ale tuż po rozmowie z Jackiem Kasprzykiem ochroniarz wraz z pracownikiem hotelu, który znał język angielski, postanowił zweryfikować nasze przepustki i... zrobił im zdjęcie, które jak powiedział, miał przesłać do federacji.
Pewne sprawy są zrozumiałe. Francuzi dbają o względy bezpieczeństwa, wydarzenia z ostatnich lat są ogromną przestrogą, a przecież nikt nie chce, żeby doszło do tragedii. Czasami jednak wydają się absurdalne, szczególnie w momencie, kiedy nikt nie jest nam w stanie wyjaśnić, po co i dlaczego tak się dzieje?
Imprezy w Polsce nawet dla osoby, która przyjeżdża z innego kraju, są samą przyjemnością. Nie trzeba się martwić o dostępność do materiału, internetu czy drużyn, ani takimi rzeczami, które mogą się wydawać błahe, na przykład catering czy szafki do przechowania prywatnych rzeczy. Rzadko się zdarza, żeby drużyny na coś narzekały, więc mówienie o tym, że wszyscy lubią imprezy organizowane w naszym kraju, nie jest kurtuazją.
Dominika Pawlik z Lille
Śmieszy mnie podkreślenie za każdym razem j Czytaj całość