MŚ 2018: znów Brazylia. Analogii z MŚ 2014 jest dużo więcej
Jedni powiedzą: "zorganizowali sobie zawody i je wygrali". Inni, że "spełnili swoje i nasze marzenia". Bo cóż może być piękniejszego od zdobycia mistrzostwa świata we własnej ojczyźnie?
Mistrzostwa ułożyły się tak, że w finale znów (po 2006 roku) przyszło Biało-Czerwonym zmierzyć się z Brazylią. Wtedy też - podobnie jak w tym roku - mówiono, że to "już nie ta wielka drużyna", bez Giby, Dantego, Nalberta i wielu innych. W kadrze byli m.in. Wallace De Souza i Ricardo Lucarelli, dla których był to pierwszy występ na tak ważnych zawodach. Ale gdzie im miało być do tych legend?
Tymczasem Canarinhos wygrali wszystkie mecze w pierwszej i drugiej fazie turnieju. Na otwarcie trzeciej przegrali z... reprezentacją Polski. Później jednak wyrzucili z czwórki Rosję, a w półfinale toczyli zacięty pięciosetowy bój z Francją. Polacy po thrillerach w Łodzi w drugiej oraz trzeciej rundzie przystąpili do półfinału z drużyną Niemiec prowadzoną przez... Vitala Heynena. Wygrali w czterech setach i już w kraju rozpoczęło się wielkie święto.
Tamta drużyna złożona była z graczy, którzy chcieli medalem mistrzostw świata pożegnać się albo w ogóle z siatkówką, albo z grą w kadrze. Takich ludzi motywować nie trzeba. Lepszej okazji do przypieczętowania turnieju życia po prostu być nie mogło. Co musiało dziać się w głowach Mariusza Wlazłego, Michała Winiarskiego czy Pawła Zagumnego? Niby zawsze skoncentrowani na najbliższym meczu, nie słuchali tego, co działo się wokół nich w kraju, ale jednak tego wieczoru w Katowicach nastąpiła kumulacja wszystkich emocji.
ZOBACZ WIDEO: MŚ 2018. Artur Szalpuk: Nie interesuje mnie, kto jest faworytem finałuIlu z nas pamięta, co działo się podczas samego meczu? Historia tego spotkania dla wielu zaczyna się tak naprawdę wraz z ostatnią piłką zagraną do Mariusza Wlazłego. Potem Spodek zaświecił się na złoto. Trzeba było wrócić do powtórek i obejrzeć je na spokojnie, by z samego finału zapamiętać coś więcej. To był istny boom na siatkówkę.
Oni już nic nikomu udowadniać nie musieli. Tamten sukces był też niejako uhonorowaniem następnego fantastycznego pokolenia polskich siatkarzy. W kadrze Antigi z 2014 roku było zaledwie trzech wicemistrzów świata z 2006 roku w Japonii. Teraz mamy nowe pokolenie, które tak naprawdę debiutuje w tak wielkiej imprezie, patrz: Szalpuk, Śliwka, Kochanowski, Kwolek, Bieniek czy nawet doświadczony przecież Damian Schulz.
Czy tegoroczny finał będzie smakował lepiej? Tego nie jesteśmy w stanie stwierdzić. To jak mieć do wyboru czekoladę, ciasteczka i naleśniki. Wszystko na nasze kubki smakowe działa rewelacyjnie. W gronie tych, którzy w Turynie powalczą o złoto jest zaledwie pięciu graczy, którzy cztery lata temu poznali, jak to jest być na szczycie świata.
Swoją drogą można doszukiwać się małej analogii. Być może recepta na sukces to zawalone mistrzostwa Europy rok przed mistrzostwami świata? Któż wierzył jesienią w 2013 roku w mundialowe złoto? Pewnie mniej więcej tyle samo osób, co przed rokiem.