Ostatnia walka o kielecką siatkówkę. "Nie chcemy, by w kraju mistrzów świata zniknął kolejny ośrodek"

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Dzięki świętokrzyskiemu klubowi w PlusLidze zaistnieli także Adrian Buchowski, Miłosz Zniszczoł, Piotr OrczykAdrian Staszewski, Sławomir Jungiewicz czy dobrze znany polskim kibicom Nikołaj Penczew. Nasi rozmówcy powtarzali niemal jak mantrę to, że niezależnie od swojej nazwy czy budżetu kielecki klub dawał szansę na grę młodym, perspektywicznym graczom. Siatkarze dobrze wiedzieli, że nie zarobią w nim wielkich pieniędzy, ale mogą je zarobić później dzięki dobrej grze w barwach Farta, Effectora czy Dafi Społem i lepszemu kontraktowi w nowej drużynie.

Gheorghe Cretu o rozstaniu z Asseco Resovią Rzeszów. "Być może klub nie był zadowolony z mojej pracy"

Mistrzostwo świata na swoją miarę

- Im jest trudniej w klubie, tym grupa faktycznie bardziej się jednoczy i nieraz śmialiśmy się z kolegami, że coś w tym jest. Podobny przypadek miał miejsce na przykład Lechii Gdańsk, która przeżywała swoje problemy, a teraz walczy o mistrzostwo Polski. W Kielcach nie było lekko, ale te niewielkie pieniądze zwykle były na czas. Wiedzieliśmy, na co się piszemy, ale to wszystko jeszcze bardziej spajało zawodników, a do tego mieliśmy dobre porozumienie z trenerami. W końcu oni jechali na tym samym wózku, co my - przekonywał Komenda. Adrian Buchowski, inny siatkarz walczący o przetrwanie kieleckiej siatkówki, wspominał chwilę największej sportowej satysfakcji, jaką przeżył w tym mieście.

- Z niedużego budżetu potrafiliśmy zrobić coś dobrego. Najbardziej zapamiętałem sytuację z mojego pierwszego sezonu w Kielcach. Grali wtedy w zespole tacy siatkarze jak Poglajen, Romanutti, Polański, Dryja, Orczyk czy Bieniek. Nie byliśmy stawiani w roli zawodników, którzy mogą zawalczyć o ósemkę, a my rzutem na taśmę się tam znaleźliśmy. Jeden z menadżerów napisał mi wtedy sms-a: "Wasze wejście do ósemki, zostawienie za sobą Trefla Gdańsk i innych bogatszych zespołów jest jak mistrzostwo świata". Pamiętam tego sms-a jak dziś - uśmiechał się zawodnik MKS-u Będzin.

W Kielcach tylko raz, w sezonie 2011/2012 pojawiły się większe pieniądze na siatkówkę. Prywatny sponsor, firma Fart, podpisywała kontrakty na kilkadziesiąt tysięcy euro i zatrudniała takie gwiazdy jak Pierre Pujol, Xavier Kapfer czy Marcus Nilsson. W klubie liczono na pierwszą piątkę, po cichu nawet na medal, ale skończyło się na bardzo rozczarowującym siódmym miejscu i wycofaniu się Farta ze wspierania siatkówki. Klub przejął rodowity kielczanin Jacek Sęk, ale nigdy nie było już tak dobrze, jak wtedy.

Potrzebna silna ręka

Dariusz Daszkiewicz przyznawał ze wstydem, że jeden z jego zawodników grał za 500 złotych miesięcznie, a w trzecim sezonie Effectora zbudowano zespół za zaledwie 750 tysięcy złotych, dwa razy mniej niż drugi najbiedniejszy klub PlusLigi (a mimo to udało się nie zająć ostatniego miejsca w tabeli, co uznano niemal za cud). W Farcie czy Effectorze nigdy się nie przelewało, a miasto nie zamierzało inwestować wielkich pieniędzy do jednego ze słabszych klubów PlusLigi. Przez cały okres istnienia zawodowego klubu siatkówki w Kielcach urząd miasta miał przekazać łącznie na ekipę seniorów i kadry młodzieżowe 7,5 miliona złotych, czyli nieco ponad 600 tys. zł na sezon. Do tego dochodziły środki od sponsorów, ale te malały z każdym rokiem.

Teraz Buskowianka Kielce znajduje się na największym zakręcie w swojej historii, ale to paradoksalnie może pomóc w jej uratowaniu. - Kiedyś ciężko było przejąć całkowity wpływ na najważniejsze decyzje w klubie, a teraz jest na to duża szansa. Ten, kto wejdzie do klubu, będzie w nim najważniejszą osobą i decydentem. Według mnie brakuje tam właśnie takiej osoby, która rządziłaby twardą ręką i pokazała wszystkim kierunek. Wierzę, że ktoś taki się pojawi - mówił nam Buchowski. Najlepszym wariantem byłby oczywiście solidny sponsor niezwiązany z miastem, ale gdy pytaliśmy o inicjatywę miasta, wszyscy nasi rozmówcy zgodnie przyznawali, że liczą na reakcję prezydenta Bogdana Wenty.

- To wybitny sportowiec, który nie boi się pomagać kieleckim klubom. Jeszcze raz powtarzam: nie chodzi o wielkie miliony, ewentualna pomoc dla klubu to kropla w morzu potrzeb Korony czy VIVE Kielce. Upadek seniorskiej drużyny oznacza także koniec grup młodzieżowych działających przy klubie oraz stratę dla SMS-u Wybicki kształcącego przyszłych siatkarzy. Zostanie biała plama w świętokrzyskiej siatkówce młodzieży - ostrzegał Dariusz Daszkiewicz.

Apele i prośby najbardziej zaangażowanych ratowników nie zmienią faktu, że obecnie trudno być w pełni przekonanym do wspierania KPS Kielce. Choćby dlatego, że po zmianach podmiotów zarządzających klubem (dawniej spółki akcyjnej, obecnie stowarzyszenia) jego sytuacja prawna nie jest stuprocentowo jasna, a potencjalny inwestor z pewnością zastanowi się trzy razy, czy warto łożyć środki na klub z tak pogmatwaną historią. Trener Daszkiewicz zdaje sobie z tego sprawę, zresztą dawny pracodawca ma wobec niego cały czas spore zaległości. Ale mimo tego szkoleniowiec Farta, Effectora i Dafi Społem Kielce chce walczyć o to, by lata jego zaangażowania nie poszły na marne.

- Im człowiek jest starszy, tym mniej chce mu się walczyć z wiatrakami. W tym mieście prawdopodobnie siatkówka nigdy nie wygra z piłką nożną czy ręczną, ale wierzę, że jest dla niej miejsce. I że nie będziemy traktowani jak zbędny podmiot, który powinien zniknąć, by mieć problem z głowy. Powtarzam to po raz tysięczny, ale powtórzę jeszcze raz: szkoda utraty takiego miejsca na siatkarskiej mapie Polski - stwierdził trener.

Czytaj także: Poważne oskarżenia wobec komisji licencyjnej PZPS. "Nie wypełnia swoich obowiązków"

Czy miasto Kielce powinno udzielić KPS Kielce pomocy i uratować siatkówkę w tym mieście?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×