Joanna Seliga: Dreszczowiec w trzech częściach, czyli Polki na turnieju w Rzeszowie

Rzeszów, Polska. 17-19 września 2009 r. Na festiwal filmowy na Podpromiu przybyło wielu wielbicieli kina. Oto bowiem odbyć się miała premiera filmu grozy. Jednak tym, co przyciągnęło większość filmowych entuzjastów, był fakt, iż organizatorzy imprezy pragnęli przedstawić ową produkcję w dość oryginalny sposób - w trzech dramatycznych częściach.

W tym artykule dowiesz się o:

Początkowo na festiwalu, którego prawdziwym "gwoździem" był film zatytułowany "Historia mrożąca biało-czerwoną krew w żyłach", zjawiło się stosunkowo mało miłośników dużego ekranu. O wiele więcej osób postanowiło skusić się na Parady Filmowe w Łodzi, Wrocławiu oraz Bydgoszczy. Jednak im dłużej trwał ów przegląd, tym więcej ludzi decydowało się na przyjazd do Rzeszowa. Kolejne części filmu przyciągały coraz to większe rzesze Polaków oraz zagranicznych gości, którzy byli spragnieni sukcesu polskiej kinematografii. Nie przeszkadzało im, że film ten był thrillerem. Liczyły się tylko dwie rzeczy - sam seans, a także udział w wielkim widowisku.

Na początek organizatorzy zaserwowali przybyłym koneserom sztuki "przystawkę" w postaci krótkometrażowego filmu pt. "Francuzki nie płaczą". Jednak wbrew temu, co sugerować mógł tytuł, produkcja ta najbardziej przypadła do gustu gościom z Turcji. Później nadszedł czas na "danie główne" pierwszego dnia festiwalu - premierową część filmu pt. "Historia mrożąca biało-czerwoną krew w żyłach".

Część 1. - "Alfred Hitchcock lepiej by tego nie wymyślił"

Już na długo przed seansem w sali kinowej zgromadziło się wielu najwierniejszych sympatyków kinematografii. Zanim seans się rozpoczął, dało się słyszeć odgłosy wyczekiwania. Szmery, rozmowy na temat filmów, podniecone szepty spragnionych polskiej twórczości filmowej ludzi. W końcu punktualnie o godz. 20:00 wszystko się zaczęło.

Film opowiadał o grupie Polek specjalizujących się w rozwiązywaniu zagadek o zabarwieniu detektywistycznym. Nie były im obce różnego rodzaju wojaże w poszukiwaniu zaginionych ludzi lub też odkrywanie tajemnic związanych ze śmiercią ważnych w kraju osobistości. Mimo że do teamu należało sporo różniących się od siebie kobiet, kilkuletnia już współpraca układała im się bardzo dobrze. Co prawda miały za sobą wzloty i upadki swojej firmy (aktualnie w jej szeregach nie pracowało kilka znakomitych w swoim fachu dziewczyn), raz nawet wydawało się, że będą musiały zaprzestać swoich ryzykownych praktyk, lecz mimo to świetnie się uzupełniały. Każda z dwunastu Polek miała w grupie określone zadanie, dzięki czemu żadne przestępstwo, którym się zajmowały, nie mogło ujść winowajcy płazem.

W pierwszej części polski team otrzymał wyjątkowe zlecenie. Otóż główne bohaterki filmu miały za zadanie wyjaśnić przyczyny tajemniczego zaginięcia jednego z najlepszych światowych reżyserów. Rodzinie zaginionego mężczyzny najbardziej zależało na rozwikłaniu owej zagadki, gdyż jego szanse na przeżycie każdego dnia malały coraz bardziej.

Po przeszukaniu wielu dokumentów, przesłuchaniu sporej rzeszy ludzi, którzy mogli posiadać sporą wiedzę na temat tej sprawy, panie popadły w marazm. Absolutnie żaden widz nie spodziewał się tego już na samym początku ich przygody z zaginięciem reżysera. Po prostu utknęły w martwym punkcie i nic nie wskazywało na to, że uda im się powrócić do gry. Jednak w pewnym momencie coś wreszcie ruszyło. Zgromadzeni na widowni ludzie zamarli z podekscytowania. Oto bowiem do Polek zgłosiła się osoba, która mogła podzielić się z nimi istotną wiedzą na temat życiorysu poszukiwanego mężczyzny. Widać było, iż żyjący seansem ludzie odetchnęli z ulgą, gdyż gorąco kibicowali młodym i ambitnym agentkom. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku, lecz należało się spodziewać, że niedługo trop zostanie ponownie zgubiony. Był to przecież thriller, a tego rodzaju filmy zawsze trzymają w napięciu od początku do samego końca. Zważywszy zaś na to, iż aspirujący do tytułu najlepszego biura detektywistycznego w Europie team Polek pracował dosyć chaotycznie, musiało się to w końcu zemścić.

Niestety sympatycy kina nie przewidzieli, że ślady po zaginionym reżyserze mogą być zacierane przez zainteresowanych naturalną śmiercią owego śledztwa Belgów. Główne bohaterki straciły poszlaki, jakie mogłyby je zaprowadzić do miejsca zbrodni. Po tak szokującym wydarzeniu, na sali rozległ się gwar. Polkom została bowiem ostatnia chyba szansa na wyeliminowanie ze śledztwa niewygodnych Belgów. Miłośnicy filmu z zapartym tchem śledzili ich losy, wyraźnie żyjąc obrazem filmowym w Rzeszowie. Kiedy wydawało się już, że polskie marzenia prysną i sprawa reżysera już nigdy nie ujrzy światła dziennego, nastąpił przełom. Kilka ostatnich decyzji mało dotychczas skupionych dziewczyn pozwoliło im na obranie właściwego kierunku w śledztwie i danie nauczki krnąbrnym przeciwnikom z kraju Beneluksu.

Na tym zakończono pierwszy dzień festiwalu filmowego w Rzeszowie. Widzowie wychodzili z sali z uczuciem niedosytu, lecz jednocześnie zadowolenia. Z niecierpliwością czekali też na dalszy rozwój wypadków. Wiele wyjaśnić się miało w części drugiej, na którą organizatorzy zapraszali 18 lipca.

Część 2. - "Trochę grozy nie zaszkodzi"

Kolejna odsłona rzeszowskiej imprezy ponownie rozpoczęła się od gatunku krótkometrażowego. Realizatorzy festiwalu postawili tym razem na film pt. "Szybko, łatwo i przyjemnie". Widzowie, którzy zostali po jego wyświetleniu na drugą część filmu zatytułowanego "Historia mrożąca biało-czerwoną krew w żyłach", mieli tym razem nadzieję na odcinek o nieco odprężającej tematyce. Zdawali sobie sprawę, że nie mogą liczyć na komedię ani romans, lecz po ostatnich wciskających w fotele wrażeniach pragnęli ujrzeć nieco mniej dramatycznych scen.

Przez dłuższą część drugiej części widzowie mogli spokojnie oglądać seans. Polskie agentki, mimo że wciąż jeszcze daleko im było do swojej życiowej formy, bez większych problemów stawiały czoła kolejnym napotykanym w śledztwie problemom. Były wystarczająco sprytne, by nie dać się zwieść francuskim naciągaczom. I wszystko byłoby miłe dla oka, gdyby nie ostatnie kadry drugiego odcinka...

Miłośnicy kina zamarli. Po odprężającym nastroju i optymistycznej atmosferze nic już nie pozostało - Polki wpadły w pułapkę. Co wrażliwsi widzowie zaczęli nerwowo zaciskać swoje ręce na poręczach foteli, byleby tylko wytrzymać napięcie. Na szczęście znaleźli się również tacy, którzy przeżywali seans w nieco inny sposób i po prostu kibicowali swoim ulubienicom, proponując im w bojowych okrzykach coraz to inne metody rozwiązania patowej sytuacji. Jednak ku uciesze wszystkich zgromadzonych tego dnia ludzi, dziewczynom udało się dojść do celu. Cała sala odetchnęła z ulgą, gdy detektywistyczny team nie dał się wyprowadzić w pole i złapał zabójców reżysera. Mafia wszystko wyśpiewała na dramatycznym przesłuchaniach. Zadanie zostało więc wykonane i wszystko było już jasne, jednak druga część nie stanowiła jeszcze zwieńczenia filmu. Mimo to widzowie wychodzili z sali kinowej zadowoleni. Wreszcie wszystko skończyło się dobrze, mimo przeżycia prawdziwych chwil grozy. Teraz pozostawało już jedynie poczekać na finałowe rozstrzygnięcia polskiego dreszczowca w ostatnim dniu festiwalu.

Część 3. (ost.) - "Bez happy-endu"

Mniej obeznanym w europejskiej kinematografii osobom wydawać by się mogło, że po ostatecznym rozwiązaniu zagadki i odnalezieniu sprawców zbrodni, nic w filmie już się nie wydarzy. Jednak wkrótce okazało się, że Polki zechciały zadać sobie dodatkowy trud i odnaleźć zleceniodawcę zbrodni. Nie było już to konieczne, lecz dziewczyny postawiły to sobie za punkt honoru. Dodatkową mobilizację stanowił fakt, iż na ostatni odcinek do Rzeszowa przyjechało wielu zwabionych sukcesem filmu ludzi, którzy liczyli na dość nietypowy dla dreszczowca happy-end.

Jednak jak przystało na ten gatunek filmu, ostatnia część "Historii mrożącej biało-czerwoną krew w żyłach" była niezwykle dramatyczna. Młodym Polkom niezwykle trudno było dopaść cwanego mężczyznę, który nie wymykał się z ich rąk sam. Miał u swego boku piekielnie inteligentną panią adwokat z Turcji, która ratowała go z każdej niemal opresji. Z tego też tytułu bezpośrednie starcie pomiędzy głównymi bohaterkami, które walczyły już jedynie o prestiż, a tureckim przeciwnikiem, mającym po swojej stronie w "starciu" całe mnóstwo atutów, zakończył się porażką naszych dziewczyn.

Widzowie nie mogli być jednak srodze zawiedzeni. Co prawda liczyli na więcej, lecz ogólnie rzecz biorąc - obejrzeli to, na co tak naprawdę czekali, a więc triumf detektywistycznej drużyny nad zabójcami światowej klasy japońskiego reżysera. Jednak coś w środku podpowiadało im, że może Polki zdołają jeszcze odwrócić losy konfrontacji, dlatego też bardzo przeżywali ostatnią część filmu. Warto też podkreślić, iż liczba przybyłych tego dnia ludzi była naprawdę imponująca. Tym razem można ją było porównać nawet do frekwencji, jaką zaobserwowaliśmy na Paradach Filmowych we Wrocławiu lub Bydgoszczy.

Niestety ostateczna batalia została przegrana. Na szczęście tylko mała rzesza miłośników kina wychodziła z sali z pewnym niedosytem. Cała reszta doceniła klasę filmu, który może nie stał na najwyższym poziomie artystycznym, lecz z pewnością mógł zadowolić każdego miłośnika mocnych wrażeń. Kinomani, lubujący się w dreszczowcach i thrillerach, zacierali więc ręce z zadowolenia, gdyż główne bohaterki odnalazły sprawców zabójstwa i wyjaśniły przyczyny śmierci japońskiej gwiazdy. I o to przecież w tym chodziło. Festiwal Filmowy na Podpromiu można więc zaliczyć do udanych. Mimo wszystko.

Źródło artykułu: