W okresie przygotowawczym do mistrzostw Europy siatkarzy na kibiców raz po raz spadały informacje o kolejnych absencjach zawodników, z których każda kolejna była gorsza od poprzedniej. Najpierw okazało się, że w sierpniowych kwalifikacjach do MŚ 2010, jak i na mistrzostwach Europy, nie zagra podstawowy Polski atakujący ostatnich lat i podpora Skry Bełchatów - Mariusz Wlazły. Siatkarz długo borykał się z kontuzją kolana, a zaległości tym spowodowane były na tyle duże, że nie zdołałby on w pełni przygotować się do najważniejszej imprezy sezonu.
Kilka dni później okazało się, że na mistrzostwach świata nie zagra również czołowy Polski przyjmujący - Michał Winiarski. Grający w ubiegłym sezonie w Itasie Diatec Trentino zawodnik zmuszony był poddać się zabiegowi artroskopii barku. - Brak Winiarskiego i Wlazłego to katastrofa. Nie mamy co liczyć na medal ME - narzekali będący w minorowych nastrojach polscy kibice.
To nie był jednak koniec fatalnych wiadomości. W sparingu z Bułgarią pod koniec lipca ścięgno Achillesa zerwał Sebastian Świderski, którego ta kontuzja wykluczyła z gry na kilka miesięcy. Po osłabieniach na kluczowych pozycjach przyjęcia i ataku, na nieco ponad miesiąc przed mistrzostwami Europy kadra była więc w rozsypce a zamiast marzeń o medalu bardziej realnym rezultatem wydawało się być powtórzenie wyniku sprzed dwóch lat, kiedy na ME byliśmy dopiero 11.
Trener Daniel Castellani, który reprezentację Polski objął stosunkowo niedawno, nie zamierzał jednak załamywać rąk. Na pozycji przyjmujących zdecydował się obsadzić młodego Bartosza Kurka i już bardziej doświadczonego, ale zawsze niedocenianego Michała Bąkiewicza. Chociaż impreza się jeszcze nie zakończyła, już teraz śmiało można powiedzieć, że obaj siatkarze podołali odpowiedzialności i nie zawiedli pokładanych w nich nadziei. Kurek, miał co prawda chwilową obniżkę formy w meczach z Hiszpanią i Słowacją, ale podczas decydującego spotkania z Bułgarią znowu zadziwiał wszystkich swoją świetną grą. Bąkiewicz był wprawdzie w składzie drużyny Raula Lozano na MŚ 2006, ale pełnił tam rolę rezerwowego. Szansę gry dostał dopiero w finale, kiedy musiał na pozycji libero zastąpić kontuzjowanego Piotra Gacka. Również w ostatnim sezonie w Skrze niezbyt często dostawał szansę gry w podstawowym składzie, będąc raczej zawodnikiem zadaniowym. Na ME siatkarz ten wywalczył sobie jednak miejsce w podstawowej szóstce, a swoją grą udowodnił, że warto na niego stawiać.
Dużą bolączką trenera było również obsadzenie pozycji atakującego. Na atak z konieczności został jednak przekwalifikowany Piotr Gruszka. Ten niezwykle doświadczony zawodnik również nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. To właśnie do niego w decydujących momentach piłki kierował Paweł Zagumny. Tak było w meczach z Hiszpanią i Słowacją, kiedy, gdy młodsi koledzy zawodzili, Gruszka wziął na siebie ciężar gry. Tak było również w półfinale z Bułgarią, kiedy ostatnia piłka meczu powędrowała również do Gruszki, który po rękach blokujących wysłał ją na aut dając Polakom awans do finału ME.
To, co jeszcze niedawno wydawało się nierealne, stało się więc faktem. Polscy siatkarze po 26 latach wywalczyli wreszcie awans do finału mistrzostw Europy, gdzie mogą zdobyć pierwszy w historii polskiej siatkówki złoty medal. Wszystko to dokonało się bez udziału siatkarzy, bez których jeszcze niedawno nie wyobrażaliśmy sobie polskiej reprezentacji. Jak jednak udowodnił Daniel Castellani, nie ma zawodników niezastąpionych, a w siatkówce, jak w żadnym innym sporcie, liczy się przede wszystkim zespołowość.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)