Dwukrotny zdobywca Pucharu Świata w skokach narciarskich i posiadacz trzech medali olimpijskich w tej dyscyplinie urodził się 29 stycznia 1978 roku w uzdrowiskowym mieście Villingen-Schwenningen w niemieckim kraju związkowym Badenia-Wirtembergia. Narty na nogi założył po raz pierwszy w wieku trzech lat, a jako sześciolatek szalał już na skoczni. Co ciekawe, wcale nie robił tego w okolicznym klubie, a na miniaturowym obiekcie, wybudowanym przez jego ojca - Huberta.
- Przydomowy ogród pozwalał na zbudowanie miniaturowej skoczni narciarskiej i to właśnie uczynił nasz ojciec - opowiada Martin Schmitt w rozmowie ze spox.de. - Wraz z bratem oraz kolegami z sąsiedztwa skakaliśmy na nartach biegowych. Później tata skonstruował jeszcze drewniane rusztowanie, które pozwoliło na wydłużenie rozbiegu i oddawanie dłuższych skoków. Mieliśmy przy tym mnóstwo frajdy.
Śladami brata
Dla Martina skoki narciarskie były początkowo jedynie dobrą zabawą, a o wiele poważniej traktował je jego o trzy lata starszy brat, Thorsten, który wraz z innymi rówieśnikami brał udział w zawodach. Młodszy z rodzeństwa na konkursach pojawiał się jedynie w roli widza, a o tym, że postanowił sprawdzić się w rywalizacji, zadecydował właściwie przypadek.
- Zaczęło się od tego, że jeździłem na zawody pokibicować bratu - dodaje. - Pewnego razu jeden z zawodników nie mógł wystartować z powodu choroby, więc padła propozycja, żebym spróbował swoich sił. Zaryzykowałem i zająłem drugie miejsce wśród chłopaków starszych ode mnie. Dostałem medal, z którego byłem dumny niczym z Oskara. To był dla mnie również solidny bodziec do tego, żeby wdać się w bliższy romans ze skokami narciarskimi.
W życiu każdego młodego sportowca przychodzi chwila, w której musi on podjąć decyzję czy zająć się uprawianą dyscypliną na poważnie, czy może trochę odpuścić i skupić się na czymś innym. Rozpoczynając naukę w elitarnej szkole sportowej Otto-Hahn-Gymnasium w Furtwangen, Schmitt potwierdził swoje aspiracje do zostania czołowym skoczkiem narciarskim globu. W Pucharze Świata niespełna dziewiętnastoletni młodzieniec zadebiutował 4 stycznia 1997 roku w Innsbrucku. Zawody te zaliczano do 45. edycji Turnieju Czterech Skoczni, a Schmitt uplasował się w nich na dwudziestym piątym miejscu. W zmaganiach 1996/1997 Martin wystąpił w jeszcze trzech konkursach PŚ i za każdym razem punktował. Wisienką na torcie okazał się natomiast start w mistrzostwach świata w Trondheim, gdzie wprawdzie indywidualnie furory nie zrobił, ale z drużyną na dużej skoczni wywalczył brązowy medal.
- Dzięki sportowi doświadczyłem rzeczy, których inaczej nigdy bym nie doświadczył - mówi. - Właśnie dlatego uważam, że w swoim życiu podążyłem właściwą ścieżką. Zresztą poza sezonem i okresem przygotowawczym sportowcy mogą pozwolić sobie na trochę luzu. Wtedy nie różnimy się zbytnio od naszych kumpli, którzy nie są wyczynowymi skoczkami narciarskimi. Nie możemy jednak przeginać, więc imprezowanie przez siedem dni w tygodniu kategorycznie odpada.
ZOBACZ WIDEO: Sonda z kibicami w Zakopanem. Czy Kamil Stoch powinien odejść na emeryturę?
Choroba Thorstena
Brat Martina, Thorsten, również został zawodowym sportowcem. Postawił na kombinację norweską, a jego największy sukces w karierze to srebrny medal w sztafecie podczas mistrzostw świata w Val di Fiemme w 2003 roku. Bracia od zawsze byli ze sobą bardzo silnie związali, a po wyprowadzce z rodzinnego domu wspólnie zamieszkali. Nic dziwnego, że gdy pewnego dnia starszy z nich dowiedział się, że ma nowotwór, to choroba ta okazała się ciosem prosto w serce również dla młodszego. Na szczęście przy pomocy lekarzy oraz dzięki wsparciu Martina i rodziców, Huberta oraz Waltraud, Thorsten szybko wrócił do zdrowia i sportu.
- Choroba Thorstena sprawiła, że zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej, ale już wcześniej mieliśmy ze sobą bardzo bliskie relacje - dodaje. - Gdy dowiedziałem się, że mój brat ma raka, byłem naprawdę przerażony. Ta informacja spadła na mnie niczym grom z jasnego nieba. Później zacząłem się zastanawiać, dlaczego to spotkało właśnie jego i dlaczego akurat w tym momencie. Oczywiście nie dało się znaleźć odpowiedzi na te pytania. Na szczęście Thorsten zaakceptował sytuację i szybko z tego wyszedł. Starałem się go wspierać z całych sił. Z rakiem jest tak, że zazwyczaj pojawia się niespodziewanie. Każdy człowiek się zastanawia czy go to kiedyś spotka, ale ja nie mam obsesyjnych myśli na ten temat. Miałem naprawdę bliską styczność z tą chorobą, lecz staram się nie panikować. Niemniej jednak ukryty strach przed rakiem jest normalny dla każdego z nas, ponieważ ta choroba działa z zaskoczenia.
Pasmo sukcesów
W wyczynowym sporcie bywa tak, że panowanie niektórych mistrzów jest krótkie, lecz intensywne. Dla Martina Schmitta najlepszy czas na skoczni to zdecydowanie lata 1998-2002. Niemiec wygrał wówczas dwadzieścia osiem konkursów Pucharu Świata, sięgając przy tym po Kryształową Kulę w sezonach 1998/1999 i 1999/2000 oraz zajmując drugie miejsce w klasyfikacji generalnej kampanii 2000/2001. Oprócz tego Schmitt zdobył dwie Małe Kryształowe Kule za loty, sześć medali mistrzostw świata, w tym trzy indywidualnie, srebro mistrzostw świata w lotach oraz srebro (1998) i złoto (2002) olimpijskie w drużynie.
- To był dla mnie niesamowity czas - wspomina w wywiadzie przeprowadzonym przez Floriana Regelmanna. - Prezentowałem wówczas fenomenalny poziom i przed każdym konkursem można było w ciemno stawiać, że znajdę się przynajmniej na podium. Miałem nieprawdopodobny komfort. Z tamtych lat pamiętam wiele wspaniałych skoków, jakie udało mi się oddać. Wyśmienicie czułem się na skoczni w Planicy, gdzie nawet ustanowiłem rekord świata. Podczas jednej z prób poszybowałem tam na aż 219 metrów, ale nie udało mi się ustać lądowania. Miło wspominam również moją dyspozycję w Oberstdorfie i Garmisch-Partenkirchen, okraszoną rekordami tamtych skoczni.
Gdy Martin Schmitt odnosił największe sukcesy, kibicowali mu nie tylko Niemcy, ale również fani skoków z innych krajów. Momentami wydawało się, że kibice aż za bardzo wspierali swojego idola, ale jemu wiwatujący tłum nigdy nie przeszkadzał w oddawaniu dobrych prób.
- Szczerze mówiąc, podczas zawodów w ogóle nie skupiałem się na otoczce, ponieważ byłem w stu procentach skoncentrowany na swojej robocie - zwierza się. - Oczywiście widziałem kibiców pod skocznią, ale napisy na transparentach dla mnie nie istniały.
Koniec dominacji
Wraz z początkiem dominacji na światowych skoczniach Adama Małysza nastąpił regres formy reprezentanta Niemiec. W sezonie 2001/2002 Schmitt uplasował się na piątym miejscu w "generalce" PŚ, ale kolejne kampanie kończył najpierw w drugiej, a potem w dopiero czwartej dziesiątce. Najgorsze w wykonaniu Niemca były zmagania 2005/2005, kiedy to wywalczył zaledwie 64 punkty PŚ, plasując się na odległej trzydziestej dziewiątej lokacie. Na osłodę pozostał mu wprawdzie srebrny medal mistrzostw świata A.D. 2005, wywalczony w drużynie na skoczni w Oberstdorfie, ale faktem jest, że z najlepszego skoczka w całej stawce stał się czwartym lub nawet piątym wyborem w reprezentacji Niemiec.
- Najgorsza w tym wszystkim była niepewność, ponieważ nie miałem pojęcia dlaczego notowałem tak słabe wyniki - tłumaczy w rozmowie opublikowanej na łamach spox.de. - Nikt nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie, ani wskazać mi co zrobić, żeby było lepiej. Czułem się totalnie bezradny. To fatalne uczucie, kiedy masz ogromną wolę wydostania się z dołka, ale tkwisz w miejscu. Nigdy jednak nie straciłem wiary w siebie i w to, że mogę wrócić na właściwe tory. Dodatkowo ludzie wokół mnie okazywali mi wsparcie, a Stefan Horngacher, mój osobisty trener, położył fundamenty pod mój powrót do żywych.
Nowa rzeczywistość
Po kilku zdecydowanie kiepskich latach Martin odzyskał odrobinę dawnego blasku, czego ukoronowaniem było trzecie miejsce, wywalczone w konkursie na dużej skoczni w Lahti 11 marca 2007 roku. Sezon 2008/2009 Schmitt ukończył natomiast na szóstej lokacie w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, stając na najniższym stopniu podium przy okazji konkursów w Innsbrucku i Zakopanem. Poza tym Niemiec pojechał z reprezentacją na mistrzostwa świata do Liberca, skąd wrócił ze srebrnym medalem, zdobytym w jednoseryjnym konkursie indywidualnym na dużej skoczni. Poprawna dyspozycja pozwoliła Martinowi załapać się do kadry na igrzyska olimpijskie w Vancouver A.D. 2010, gdzie w konkursie drużynowym wywalczył srebrny medal.
- W skokach narciarskich bardzo ważne jest dobre wejście w sezon i utrzymanie odpowiedniego rytmu - dodaje. - To specyficzna dyscyplina, w której nie da się wszystkiego tak dokładnie zaplanować jak na przykład w sportach wytrzymałościowych. Gdy zaczniesz zmagania od dobrego wyniku, musisz ze skoku na skok budować pewność siebie, która pozwoli ci później wypracować automatyzm, tak żebyś w momencie skoku podczas ważnych zawodów nie zastanawiał się nad detalami.
Lista sukcesów
Dwie Kryształowe Kule, dwie Małe Kryształowe Kule, dziesięć medali mistrzostw świata (w tym cztery złote), srebro mistrzostw świata w lotach i trzy krążki olimpijskie (w tym jeden złoty) - to najważniejsze trofea w karierze Martina Schmitta, co czyni go jednym z najbardziej utytułowanych skoczków narciarskich w historii dyscypliny. Reprezentant Niemiec w latach 1998-2009 na podium zawodów Pucharu Świata stał aż pięćdziesiąt dwa razy, z czego dwadzieścia osiem na najwyższym stopniu. Karierę oficjalnie zakończył w styczniu 2014 roku.
- Swoją karierę oceniam bardzo pozytywnie - twierdzi. - Każdy dzieciak zaczynający przygodę ze sportem marzy o zostaniu mistrzem olimpijskim czy mistrzem świata, ale z czasem przychodzą też chwile zwątpienia. Mnie w pewnym momencie te cele wydawały się strasznie odległe. Wielu chłopakom z mojej grupy wiekowej nigdy nie udało się nawet wystartować w zawodach rangi mistrzowskiej. Chyba tylko Michael Uhrmann tego dokonał, więc naprawdę mogę być z siebie dumny.
Poza skocznią
W sporcie bywa tak, że jeśli osiągnie się już szczyt, to potem trudno o motywację, ponieważ pula sukcesów do osiągnięcia w pewnym momencie się wyczerpuje i można tylko ewentualnie je powtarzać. Wielkim mistrzom ciężko również podnieść się po ustąpieniu miejsca nowemu czempionowi i wielu z nich od bycia jednym z wielu woli sportową emeryturę. Martin Schmitt jest jednak wyjątkiem od tej reguły.
- Pakując się w wyczynowy sport trzeba wiedzieć, że nikt nie da ci gwarancji sukcesu - zaznacza. - Mnie w pewnym momencie ciężko było odpowiadać na pytania, dlaczego wciąż skaczę, skoro nie osiągam już tak dobrych wyników jak dawniej. Ja jednak świetnie się bawiłem na skoczni, a dodatkowo zawsze wyznaczałem sobie jakieś cele, które mnie motywowały. Dzięki temu moja kariera trwała całkiem długo pomimo tego, że w pewnym momencie wyniki były dalekie od oczekiwań.
Na sportowej emeryturze Martin Schmitt nadal znajduje się blisko swojej ukochanej dyscypliny. Początkowo wiązał swoje plany z pracą trenera, ale ostatecznie odnalazł się w roli eksperta telewizyjnego. Legendarny sportowiec w kwietniu 2014 roku poślubił lekarkę Andreę Werner, która niedługo później urodziła mu córkę.
Ziemowit Ochapski