Na początku tego sezonu Philipp Raimund wyrósł na lidera niemieckiej kadry. Za wyjątkiem loteryjnego konkursu w Ruce - był tam 32 - znajduje się w czołówce stawki. Jego forma wybuchła w Wiśle. W sobotę na skoczni im. Adama Małysza zajął drugie miejsce, przegrywając jedynie z Domenem Prevcem. Dzień później uplasował się na najniższym stopniu podium.
W efekcie zajmuje wysokie, czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej. Całkiem nieźle, zwłaszcza jak na skoczka, który zmaga się z lękiem wysokości.
ZOBACZ WIDEO: Tomasiak radzi sobie z presją? Kot nie ma wątpliwości
Brzmi to niecodziennie, zważywszy na to, jaki sport uprawia Niemiec. Jest to jednak faktyczny problem, o którym on sam kilkukrotnie informował. Z powodu lęku wysokości w zeszłym sezonie wycofał się nawet ze startu na mamucim obiekcie w Planicy.
"Zazwyczaj mam to pod kontrolą, a przy skokach narciarskich zwykle nie stanowi to problemu. Zdarza mi się jednak od czasu do czasu, zwłaszcza przy lotach, że nie kontroluję reakcji mojego ciała. Wtedy na około półtorej sekundy tracę panowanie nad sobą i mogę jedynie obserwować, jakbym był trzymany w jakimś uścisku" - wyjaśnił.
Zawodnik jednak się nie poddaje. - Dużo pracuję z trenerem mentalnym i jestem w dobrych rękach - wspominał Raimund. Jak widać, przynosi to wymierne efekty. 25-latek od trzech sezonów należy do szerokiej światowej czołówki, a poprzednią zimę w Pucharze Świata zakończył na 24. miejscu w klasyfikacji generalnej. Jeżeli utrzyma obecną formę, zdecydowanie poprawi ten wynik.