Wreszcie, każdy kibic z pełną świadomością tego, co mówi może przyznać, że mamy za sobą wymarzony sezon dla polskich skoków narciarskich. Nie było niedosytu, że na prawie 40-milionowy kraj mamy praktycznie tylko jednego zawodnika (jak było za czasów Adama Małysza). Nie było także rozbudzania nadziei świetnymi skokami na treningach, a potem szybkiego jej tłumienia fatalnymi występami w konkursach głównych (ani też komentarzy, że za wszystko odpowiedzialna jest psychika zawodnika, który nijak nie może się przełamać). W końcu - niemal wszystko wyglądało tak, jak wyglądać powinno.
Co istotne, dobre nastroje po sezonie tylko w niewielkim stopniu wynikają z fantastycznej postawy Kamila Stocha. Najważniejszy jest fakt, że wreszcie mamy drużynę gotową mierzyć się z najlepszymi zawodnikami na świecie. Biało-czerwoni to już nie tylko lider i paru kolegów do drużyny (właściwie bez znaczenia których), ale prawdziwy zespół z aspiracjami medalowymi.
To był najlepszy sezon nie tylko Stocha, ale pierwszy tak udany także dla Piotra Żyły (propagującego skoki nie tylko wynikami, ale również występami na... youtube.com), który zajął ostatecznie 15. lokatę w Pucharze Świata (m.in. dzięki zwycięstwu w Oslo). Pierwszy tak udany Macieja Kota, który dał się poznać kibicom swoim bezkompromisowym podejściem do zawodu (no i świetnymi rezultatami - 18. lokata w PŚ). Pierwszy tak udany Krzysztofa Miętusa, który uplasował się na 38. pozycji, co nie jest wyczynem niezwykłym, ale stanowi dobry prognostyk na przyszłość. I wreszcie pierwszy tak udany dla Dawida Kubackiego (36. miejsce) którego nieco sinusoidalna, ale wysoka forma byłaby lepiej zauważalna, gdyby nie świetna dyspozycja tych, którzy liderują biało-czerwonym. Nie bez znaczenia są także sukcesy juniorów na mistrzostwach świata, czyli "srebro" Klemensa Murańki oraz medal z tego samego kruszcu wywalczony przez drużynę (Murańka, Zniszczoł, Biegun, Kłusek).
Jak pokazują wyniki końcowe, opłaciło się wierzyć w nasz sztab trenerski na czele z Łukaszem Kruczkiem. Choć "polski charakter" nakazuje każdemu dziennikarzowi uciekać od hurraoptymizmu, to nie sposób sobie odmówić paru słów radości na koniec sezonu. Szczególnie, że wreszcie jest ku temu powód.
Jako, że każdy sukces powinien być nie końcem, a początkiem wytężonej pracy, najwyższy czas, aby sytuacja w polskich skokach zmieniała się nie tylko na szczycie drabinki zawodniczej, ale także na jej najniższych szczeblach. Jak informują trenerzy, młodzi skoczkowie potrzebują infrastruktury, pieniędzy, żeby móc się właściwie rozwijać. Sam Lotos Cup nie wystarczy. To już jednak rzecz działaczy - związkowych, samorządowych, rządowych... W tych jednak czasem trudniej uwierzyć niż w to, że na igrzyskach w Soczi na pudle konkursu indywidualnego zobaczymy trzech Polaków.