Gwiazdy od kuchni: Andreas Goldberger

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Marzec 1992 roku, Harrachov. Po przeplatanych dobrymi i złymi występami zmaganiach w Skandynawii "Goldi" przybył do Czech, żeby na słynnej skoczni Certak o punkcie K 180 metrów powalczyć o pierwsze trofeum wśród seniorów. - W Harrachovie jest najdziksza skocznia narciarska na świecie - opowiada Andi. - Mamy tam do czynienia z bardzo dużą prędkością najazdu oraz nietypową trajektorią lotu. Trenowaliśmy tam wiele razy. To obiekt podatny na wiatr, co czyni go również bardzo niebezpiecznym. Treningi przebiegły bez zakłóceń, ale podczas zawodów pogoda się załamała. Padał deszcz, było mgliście oraz wietrznie. Mistrzostwa świata w lotach zaplanowano na dwa dni. Podczas każdego z nich zawodnicy mieli oddać po trzy próby, z których liczyły się dwie najlepsze. Ubrany w pomarańczowy kombinezon Goldberger po dwóch skokach zajmował znakomite drugie miejsce, a przed nim był tylko Noriaki Kasai. W związku z tym chłopak z Waldzell postanowił postawić wszystko na jedną kartę i pofrunąć najdalej jak to tylko możliwe. Po wyjściu z progu z prędkością 107,4 km/h wydawało się, że podopieczny Toniego Innauera zanotuje bardzo udaną próbę, lecz w jednej chwili otrzymał podmuch wiatru, po którym boleśnie zapoznał się z zeskokiem. - W duchu modliłem się tylko, żebym miał czucie w nogach - wspomina sportowiec. - Zostałem zabrany helikopterem do szpitala i na szczęście skończyło się tylko na złamaniu ręki oraz obojczyka. Następnego dnia upadek zanotował Christof Duffner, po czym zawody zostały odwołane. Do klasyfikacji mistrzostw liczyły się więc tylko wyniki z pierwszego dnia, wobec czego odebrałem w szpitalnym łóżku srebrny medal.

Po objęciu przez Waltera Hofera funkcji dyrektora Pucharu Świata w skokach narciarskich, dyscyplina ta miała diametralnie zmienić swoje oblicze. Austriak wiedział jak uatrakcyjnić rywalizację i zmienić ją z rozrywki dla koneserów w sport przystępny dla masowego odbiorcy. Pomysłem działacza z alpejskiego Seebooden było m.in. wprowadzenie kwalifikacji, co dość znacznie skróciło czas trwania zawodów. To on przyczynił się również do polepszenia jakości transmisji telewizyjnych czy przekształcenia konkursów w festyny z muzyką, jedzeniem i piciem.

W sezonie 1991/92 "Goldi" zajął fantastyczne ósme miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Tym samym potwierdził swój nieprzeciętny talent oraz chęć ciągłego doskonalenia się. Po zakończeniu zmagań doszło do zmiany na stanowisku opiekuna austriackiej kadry. Toni Innauer pożegnał się ze swoją funkcją, a jego miejsce zajął Heinz Koch, który wcześniej również był zawodnikiem. W zmaganiach 1992/93 fantastyczny start zaliczył kumpel Andiego z reprezentacji Austrii, Werner Rathmayr, który wygrał dwa pierwsze konkursy rozegrane na skoczni w Falun, a w trzech kolejnych zajmował drugą lokatę. Goldberger tymczasem raz wskoczył na podium w Szwecji, po czym zajął piętnastą lokatę w Ruhpolding i pozostał w kraju, gdy kadra udała się do japońskiego Sapporo na zawody na słynnej Okurayamie. "Goldi" powrócił do rywalizacji na Turniej Czterech Skoczni i rozpoczął triumfalny marsz od drugiego miejsca w Oberstdorfie i trzeciego w Garmisch-Partenkirchen. Podczas skoków na ojczystej ziemi nie było jednak już na niego mocnych. Młodzieniec z Waldzell najpierw wygrał na Bergisel w Innsbrucku, a 6 stycznia 1993 roku w Bischofshofen w swoim drugim skoku uzyskał odległość 120,5 metra, po czym uniósł ręce w geście zwycięstwa. Był bowiem najlepszy nie tylko w konkursie, ale i w całym legendarnym turnieju.

- Pamiętam dokładnie każdy moment z tamtych wydarzeń - opowiada Goldberger. - To był mój pierwszy turniej, w jakim wziąłem udział w pełnym wymiarze i od razu zwyciężyłem! Zająłem drugie miejsce w Oberstdorfie, trzecie w Ga-Pa, a w Innsbrucku wygrałem swój pierwszy konkurs Pucharu Świata. W Bischofshofen triumfowałem natomiast po raz kolejny. Takich chwil się nie zapomina! Były fajerwerki, flagi, hymny i dopingujące mnie tłumy. Po swoim skoku nie byłem jeszcze przekonany czy wygrałem ja, czy może Noriaki Kasai. Pociłem się, drżałem, a po chwili ukazał się wynik potwierdzający moje zwycięstwo. Coś cudownego!

Triumf w T4S był tak naprawdę dopiero początkiem drogi Andreasa do wielkich sukcesów. Austriak podczas lutowych mistrzostw świata w Falun wywalczył trzy medale: srebrny i brązowy indywidualnie oraz brązowy w drużynie, skacząc u boku takich zawodników jak Ernst Vettori, Heinz Kuttin czy Stefan Horngacher. Do indywidualnego złota zabrakło mu niewiele: na dużej skoczni przegrał o 6,5 punktu z Masahiko Haradą, a na normalnej o zaledwie 3,8 "oczka" z Espenem Bredesnem. Poprawiał gogle, spluwał w lewo lub prawo i ruszał z belki, żeby oddać kolejny dobry skok. Do końca sezonu 1992/93 wykonał tyle udanych prób, że wystarczyło mu to do uzbierania 206 punktów i... pierwszego miejsca w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata! Drugi był Jaroslav Sakala, a trzeci rówieśnik "Goldiego" - Noriaki Kasai. - Dopiero zaczynałem swoją drogę, a już udało mi się osiągnąć to, co zdobyli wcześniej moi idole - wspomina. - Puerstl, Neuper, Vettori, Weissflog czy Nykaenen to były już wtedy ikony skoków. I nagle pojawiłem się ja - dzieciak z Waldzell, który również wygrał Turniej Czterech Skoczni. Potem przyszły jeszcze medale mistrzostw świata oraz triumf w Pucharze Świata. Dla mnie i mojej mamy było to istne szaleństwo. Ale tak właśnie wyglądało moje życie.

Sezon 1993/94 to nie tylko coroczne imprezy, a również czas igrzysk olimpijskich w Lillehammer oraz mistrzostw świata w lotach w Planicy. Popularność Andreasa rosła z dnia na dzień i  trudno było znaleźć Austriaka, który nie słyszałby o "Goldim", potrafiącym na nartach frunąć niczym orzeł. W sporcie są jednak takie momenty, że trzeba przełknąć gorycz porażki pomimo tego, iż liczyło się na zwycięstwo. W przypadku Goldbergera dwa brązowe medale olimpijskie i trzecie miejsce w walce o Kryształową Kulę okraszone triumfami w Courchevel oraz Innsbrucku trudno nazwać porażką, lecz nie ma również wątpliwości, że media tak napompowały balonik, iż od Andiego wymagano znacznie więcej. - Moja kariera to nie tylko wzloty, ale również upadki - opowiada zawodnik. - Po każdym niepowodzeniu człowiek zaczyna się zastanawiać co zrobił źle, po czym traci pewność siebie. Nagle nie ma już przy tobie ludzi, którzy wcześniej poklepywali cię po plecach. Oni odsuwają się od ciebie i umywają ręce. W końcu zaczynają cię pytać na każdym kroku: "Dlaczego już nie wygrywasz?".

Kibice skoków narciarskich zawsze z utęsknieniem czekają na konkursy lotów, podczas których ich ulubieńcy uzyskują rekordowe odległości. Za pierwszego rekordzistę świata uznawany jest Norweg Sondre Norheim, który w 1868 roku w miejscowości Brukenberg ustał skok na odległość 19,5 metra. Ostatni oficjalny rekordzista to natomiast Piotr Fijas. 15 marca 1987 roku Polak wylądował na 194 metrze mamuciej skoczni w Planicy. Od kiedy Międzynarodowe Federacja Narciarska zaprzestała notowania rekordów świata, rozpoczął się wyścig o to, kto jako pierwszy osiągnie odległość 200 metrów. Wreszcie 17 marca 1994 roku podczas treningu przed mistrzostwami świata na Velikance Andreas Goldberger skoczył... 202 metry! Jego wynik nie został jednak uznany nawet jako oficjalny rekord obiektu. - Dotknąłem tyłkiem śniegu - wspomina z uśmiechem na ustach. - Skocznia nie była dobrze przygotowana i po prostu nie dało się ustać skoku na taką odległość. W następnej kolejce już wszystko było w porządku i na pewno nie miałbym problemów przy lądowaniu, ale Toni Nieminen mnie uprzedził, skacząc 203 metry.

"Goldi" zdążył się odbudować jeszcze za kadencji Heinza Kocha. Austriak totalnie zdominował kampanię 1994/95, sięgając po zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni i Pucharze Świata oraz zdobywając małą Kryształową Kulę za triumf w klasyfikacji lotów. Nie powiodło mu się tylko na mistrzostwach świata w Thunder Bay, gdzie wywalczył "zaledwie" srebro, choć uważano go za niemal murowanego kandydata do złota. Andi wygrał dziesięć z dwudziestu jeden rozegranych konkursów PŚ, a pięciokrotnie meldował się na drugiej pozycji. Drugiego w klasyfikacji generalnej Roberto Cecona wyprzedził o aż 636 punktów.

Sezon 1995/96 austriacka kadra rozpoczęła pod batutą nowego opiekuna, Andreasa Feldera, a "Goldi" ani myślał zwolnić tempo, zwyciężając na dobry początek w Letniej Grand Prix. Pierwszy zimowy triumf odniósł wprawdzie dopiero w jedenastym z kolei konkursie indywidualnym, rozegranym na Bergisel w Innsbrucku, lecz w końcowym rozrachunku sześciokrotnie stał na najwyższym stopniu podium, dwa razy na drugim oraz również dwa razy na trzecim. W Turnieju Czterech Skoczni musiał wprawdzie uznać wyższość przechodzącego na sportową emeryturę Jensa Weissfloga, lecz Kryształowa Kula padła jego łupem po raz trzeci. Tym razem o końcowy sukces drżał do samego końca, a jego głównym rywalem był Ari-Pekka Nikkola, który poległ różnicą zaledwie 32 "oczek". "Goldi" po raz drugi zwyciężył również w klasyfikacji lotów, a także wreszcie udało mu się sięgnąć po tytuł mistrza świata w tej konkurencji. W decydującej serii dwudniowej rywalizacji na skoczni Kulm w Tauplitz po skoku na odległość 198 metrów oszalał z radości. Był najlepszy, a drugi w klasyfikacji Janne Ahonen musiał przełknąć gorycz porażki. - To było coś naprawdę wyjątkowego - przywołuje tamte chwile. - Każdy w dzieciństwie ma jakieś marzenia, takie jak rekord świata czy tytuł czempiona globu. W Kulm byłem u siebie i cały naród oczekiwał ode mnie złota. Zwycięstwo przed własną publicznością to coś okrutnie ekscytującego i powód do wielkiej dumy.

Sportowa kariera Ediego Federera nie trwała długo. Zdobywca drugiego miejsca w Turnieju Czterech Skoczni 1974/75 zakończył ją w wieku zaledwie dwudziestu czterech lat, po czym zajął się biznesem i na początku lat dziewięćdziesiątych otworzył firmę Edi Federer Sportmarketing, trudniącą się pozyskiwaniem sponsorów dla zawodników oraz drużyn sportowych. - Może ciężko to sobie w dzisiejszych czasach wyobrazić, ale byłem pierwszym skoczkiem mającym na kasku logo sponsora - opowiada "Goldi". - Nawiązaliśmy współpracę zaraz po moim pierwszym zwycięstwie w 1993 roku. Jeśli jesteś w czymś dobry, każdy chciałby mieć cząstkę ciebie. Federer powiedział mi, że w pojedynkę ciężko coś ugrać i najlepiej działać w duecie. Edi rozumiał skoki narciarskie i potrafił zrobić użytek z dostępnej przestrzeni reklamowej. Do dziś czerpię profity z jego działalności. To właśnie zmarły w 2012 roku austriacki menadżer namówił z czasem Dietricha Mateschitza, właściciela koncernu Red Bull, do zainwestowania w skoki narciarskie. - Edi mnie uratował - kontynuuje Andreas. - Bez niego nie doszedłbym do miejsca, w którym teraz jestem. Ba, na pewno nie byłbym osobą, którą jestem dzisiaj. On potrafił wszystko dokładnie zaplanować, a dodatkowo był moim przyjacielem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×