Stams z pozoru niczym nie różni się od innych małych wiosek nieregularnie rozsianych w dolinach Tyrolu. Choć od stolicy najbogatszego regionu Austrii - Innsbrucka- dzieli ją tylko 36 kilometrów, pośpiech i miejski zgiełk to ostatnia rzecz, jaką można tu zastać. Jest za to okazały klasztor Cystersów, jest przydrożny zajazd na modłę tych z amerykańskich filmów i jest gimnazjum sportowe. "To" gimnazjum. Za jego sprawą ta z goła szablonowa alpejska mieścina dla wielu stała się (albo dopiero stanie) najważniejszym przystankiem na drodze do wielkiej kariery.
Z dworca kolejowego do szkoły jest kilkaset metrów. Nie trzeba nikogo pytać o drogę. Zawieruszenie się tutaj zresztą graniczy z niemożliwym. Widoczny z daleka budynek jest jak sam system kształcenia w nim - solidny, na dobrych fundamentach, nowoczesny. Twierdza nie do zdobycia? Dla niektórych na pewno. Po drodze imponujące, należące do placówki boiska sportowe. Tabliczka z napisem "Privat, Betreten verboten" nie zachęca do przechodzenia za furtkę. Jest pusto. O tej porze uczniowie gimnazjum (odpowiednik polskiego liceum) mają lekcje, treningi później.
Tuż za budynkiem szkoły znajduje się internat. Osobny dla chłopców, osobny dla dziewcząt. "Ordnung muss sein", ciśnie się na usta, choć do niemieckiej granicy jest jeszcze jakieś 50km. Porządku pilnuje w nim aż 14 wychowawców. Część z nich ma też zajęcia w szkole.
- Gdyby nie Stams to prawdopodobnie rzuciłbym skoki - stwierdził pewnego razu Michael Hayboeck. Mocne, ale uzasadnione słowa. Jeżeli w Austrii ktoś przejawia talent sportowy, a do tego nie brak mu chęci i samozaparcia, droga jest jedna. Ci, którzy nią poszli - nie żałują. Są święcie przekonani, że to doskonałe przygotowanie, jakie zapewnia tyrolskie gimnazjum jest tajemnicą (choć trochę poliszynela) ich sukcesu. - To jest naprawdę dobry system. Wszystko jest perfekcyjnie zorganizowane - wyjaśnia Martin Koch, absolwent gimnazjum, kontynuując: - Stams to była pierwsza szkoła tego rodzaju w Austrii. To jest takie centrum kompetencji. 40 lat doświadczenia, najlepsi trenerzy, dlatego są takie efekty.
Dostać się do słynnej szkoły nie jest łatwo. O miejsca "biją się" adepci skoków narciarskich, biathlonu, kombinacji norweskiej, snowboardu i narciarstwa alpejskiego. Kandydaci muszą zdać egzaminy wstępne (testy sprawnościowe i dydaktyczne), a ci, którym się powiedzie i zostają wpisani w poczet uczniów Stams, mają do wyboru dwa tryby nauczania: szkołę handlową bądź program typowy dla "zwykłego" austriackiego gimnazjum. Aby młodym sportowcom ułatwić przyswajanie materiału, szkoła nie tylko trwa cztery lata, ale zachowała także dawny, sześciodniowy system nauki.
[nextpage] Taryfy ulgowej nie ma. Choć zimą szkolne korytarze często świecą pustkami, latem lub po zakończeniu sezonu nawet święcący triumfy zawodnicy muszą przeprosić się z książkami i nadrobić zaległości. Na koniec czeka ich przystąpienie do egzaminu końcowego lub matury. To jedna z tych placówek, gdzie sport i wykształcenie naprawdę idą w parze. Wbrew stereotypom i mitom o niewyedukowanych sportowcach, ma to swoich zwolenników. - Wykształcenie było dla mnie zawsze bardzo ważne, a Stams to szkoła gdzie nauka i sport są bardzo dobrze ze sobą skoordynowane. To dało mi możliwość odbywania solidnych treningów i równocześnie zdobywania wiedzy - mówi Hayboeck, którego dom rodzinny od Stams dzieli aż 350 kilometrów.
Przyszłych uczniów gimnazjum kusi jednak czymś więcej niż tylko rozsądnie ułożonym planem zajęć i indywidualnym podejściem nauczycieli. Spośród innych placówek tego rodzaju wyróżnia go przede wszystkim doskonale rozwinięta infrastruktura, o której wychowankowie innych szkół mogą tylko pomarzyć. Stams udostępnia między innymi basen, saunę, ściankę do wspinaczki, siłownię, boiska i dwie skocznie. Te przywileje kosztują jednak niezłe pieniądze - za miesiąc nauki trzeba zapłacić 500 euro, ale kwoty przeznaczane na nowe inwestycje są równie imponujące.
Toni Innauer, zapytany w czym tkwi sekret słynnego gimnazjum, bez zastanowienia wskazał na kadrę wykwalifikowanych trenerów i nauczycieli, dla których jest ono czymś więcej niż tylko miejscem pracy. - Według mnie, oprócz infrastruktury to przede wszystkim ludzie robią ogromną różnicę. Uczniowie zdobywają tam doświadczenie, opuszczają szkołę, dokształcają się, studiują - tak jak Stoeckl, Schuster, Haim albo wcześniej moje pokolenie, z Guertelem, Lippurgerem - wracają i na nowo rozwijają tę placówkę. W ten sposób tworzy się pewna kultura - wyjaśnił były znakomity skoczek, który Stams zna lepiej niż własną kieszeń. Najpierw sam był tam uczony, a potem uczył innych.
Dzięki wymienionym przez Innauera osobom, istniejąca od 1967 roku szkoła z biegiem lat stała się symbolem sukcesu, profesjonalizmu i prestiżu. Od uczniów wymaga się tam naprawdę wiele, a oprócz talentu do skakania lub jeżdżenia na nartach rozwija się cechy, które są na wagę złota nie tylko w sporcie wyczynowym - wytrwałość, samodyscyplinę, odporność psychiczną. Nie jest lekko, ale jest warto. Absolwenci szkoły, Markus Schiffner i Roland Hoertnagl, bez wahania przyznają, że wybraliby to gimnazjum jeszcze raz. - Pójście do Stams było najlepszą decyzją. Jeśli miałbym wybierać jeszcze raz, zdecydowałbym tak samo. To wyjątkowy system nauczania w Austrii - tłumaczy snowboardzista, a Schiffner tylko potwierdza jego zdanie krótkim "ja!". Ale więcej nie trzeba. Sukcesy mówią wszystko.
Barbara Toczek