WP SportoweFakty: W Finlandii cały czas musi pan opowiadać o skokach, a przecież to kraj takich sław jak Tommi Makinen, Ari Vatanen, Juha Kankkunen, Mika Hakkinen czy Kimi Raikkonen. Fińskie skoki podupadły, ale motorsport, który jest pana pasją, ma się świetnie. Jak widzi pan ten kraj, gdy patrzy pan na niego jako fan sportów motorowych?
[b][tag=6604]
Maciej Kot[/tag][/b]: Pasja do motorsportu jest tu widoczna. Formuła 1, rajdy samochodowe, rally cross - we wszystkim fińscy kierowcy są mocni. Mają w sobie coś takiego, co pozwala im rywalizować na najwyższym poziomie. Ale kiedy patrzę na tutejsze drogi, nie dziwię się, że pochodzi stąd tylu świetnych zawodników. Po prostu mają gdzie jeździć. Oglądałem dokumenty o fińskich szkołach rajdowych i wyścigowych i wiem, ile rajdów się tu organizuje. Nawet tych amatorskich. U nas w Polsce przeciętny człowiek bardzo rzadko ma możliwość, żeby wziąć auto i pojechać na jakiś zamknięty odcinek drogi, żeby sprawdzić swoje umiejętności. Później jest zdziwienie, że ludzie urządzają sobie rajdy po ulicach. A w Finlandii eventów dla amatorów, kierowców bez licencji, rajdów okręgowych, jest mnóstwo. Kilka dni temu oglądałem relację z zimowego rajdu gdzieś w okolicach Lahti. Startowało w nim chyba stu kierowców, co było dla mnie niesamowite. Taki rajd przyciąga w tym kraju więcej uczestników, niż rajdowe samochodowe mistrzostwa Polski. Kiedy patrzę na tutejsze drogi, aż żal, że nie ma żadnego auta do wypożyczenia. Wtedy nie byłoby problemów z tym, co zrobić z wolnym czasem w czasie mistrzostw świata.
Pojechałby pan pewnie w jedno z miejsc, gdzie Finowie uczą się jeździć po śliskiej nawierzchni. Takie szkolenia są obowiązkowe dla tych, którzy chcą zrobić prawo jazdy.
- Bardzo podoba mi się pomysł, żeby do kursu prawa jazdy wprowadzać takie elementy, bo sytuacje, które ćwiczy się na tego rodzaju szkoleniach, każdemu mogą się przydarzyć. W Polsce egzamin na prawo jazdy nie jest jeszcze doskonały, a w Finlandii takie rozwiązanie się sprawdza. Dróg nie posypuje się solą, leży na nich śnieg i lód, czasami są po prostu białe, a mimo to wypadków jest bardzo mało i widać, jak Finowie pewnie jeżdżą. Jest się czego od nich uczyć.
ZOBACZ WIDEO Zmiana opon na letnie. Kierowco, nie daj się oszukać pogodzie
Valtteri Bottas, nowy kierowca Mercedes Grand Prix, pochodzi tuż spod Lahti, z miejscowości Villahde. Może spróbowałby pan go odwiedzić?
- Teraz na pewno go tam nie ma - wiem to, bo w poniedziałek oglądałem relację z testów Formuły 1, w których brał udział. Wiem, że jest teraz w Finlandii jedną z największych gwiazd. A fińscy kierowcy należą zwykle do moich ulubionych. Ze względu na styl jazdy, fajne podejście do motorsportu, no i dlatego, że jeżdżą "na limicie" i nie odpuszczają.
Pan poza sezonem skoków sam próbuje swoich sił jako rajdowiec. W zeszłym roku startował pan w Memoriale Janusza Kuliga i Mariana Bublewicza.
- To była głównie fajna zabawa. Wiadomo, że nie jechałem tam dla wyniku. To nie było możliwe ze względów organizacyjnych, finansowych, sprzętowych. Ale dobrze się bawiłem. Poza tym to była jedyna okazja, żeby sprawdzić się w tego rodzaju zawodach. No i mam wielki szacunek do tych dwóch kierowców, których podziwiałem w telewizji jako małe dziecko. Emocje w czasie jazdy były dużo większe, niż na skoczni, bo występuję w rajdach na co dzień. Kiedy stałem na starcie i wiedziałem, że zaraz ruszę, stres był ogromny.
Na trasie były takie momenty, w których zadrżało panu serce?
- Były. Impreza odbywała się już tydzień po Planicy, gdzie kończy się sezon skoków. Dlatego brakowało czasu na przygotowania i testy. Znaleźliśmy jakieś stare opony, to miały być "slicki" średniej miękkości, ale leżały tak długo, że zrobiły się już trochę twarde. Na trzykilometrowej trasie nie było szans, żeby je dogrzać. Do tego w aucie było niestety wspomaganie hamowania, tak zwane serwo. Niestety, bo w rajdówkach nie powinno tego być. W momencie, gdy dojeżdżałem do pierwszego zakrętu jadąc jakieś sto kilometrów na godzinę, po naciśnięciu hamulca wszystkie koła się zablokowały. Nie miałem jak hamować i jedną szykanę rozwaliłem.
Obserwatorzy rajdu nie dziwili się, widząc za kierownicą jednego z aut znanego skoczka narciarskiego?
- Dziwili się. Sporo osób zaskoczyło mój udział w zawodach. Myślę jednak, że sporo osób wie o mojej pasji i moich zainteresowaniach i może nawet spodziewało się, że wystartuję.
Pana ojciec przez wiele lat pracował przy rajdach jako ratownik medyczny i pewnie niejedno widział. Nie łapał się za głowę, słysząc o pana pasji?
- Nie, tata też jest wielkim fanem rajdów i wyścigów. To on mnie nią zaraził. Kiedy jeździł na rajdy jako ratownik czy widz, często zabierał mnie ze sobą. Nie namawiał mnie do tego sportu, ale kiedy pojawiła się możliwość, żeby czasami pojeździć, nie miał nic przeciwko. Parę razy nawet startował razem ze mną jako pilot, wymienialiśmy się też w roli kierowcy. Najważniejsze jest zaufanie, które do mnie ma.
Tata okazał się dobrym pilotem? Nie złościliście się na siebie w czasie jazdy?
- Było naprawdę bardzo dobrze. Trochę się denerwował tą rolą, bo jeszcze nie do końca umiał sobie poradzić z moimi notatkami. Mieliśmy jednak to szczęście, że rajd, w którym wtedy startowaliśmy, był dość krótki i zapamiętałem trasę, a notatek potrzebowałem tylko w sytuacjach awaryjnych. A o tym, że dobrze współpracowaliśmy, świadczy to, że jadąc jako "zero" (załoga sprawdzająca trasę przed wyruszeniem na nią czołowych kierowców - przyp. WP Sportowefakty) wykręcaliśmy czasy o cztery sekundy lepsze od najlepszego zawodnika. To był udany start.
Co powiedział ojciec, gdy wysiedliście z auta po tym rajdzie? Pochwalił?
- Pochwalił i powiedział, że ma nadzieję, iż spisał się dobrze. Ja odpowiedziałem, że dobrze czytał, wszystko było w tempie i stworzyliśmy naprawdę szybką załogę.
Czy jakiś wpływ na rozwój pana zamiłowania do sportów motorowych miało pojawienie się w Formule 1 Roberta Kubicy?
- Może tej pasji nie rozbudziło, ale ją rozwinęło. F1 oglądałem już za czasów Michaela Schumachera. Kiedy pojawił się Robert, w polskiej telewizji było więcej relacji i transmisji, więcej się o tym mówiło i dzięki temu miałem dostęp do większe liczby informacji. Śledziliśmy każdy wyścig. Kiedy Robert odszedł z F1 po wypadku, było mi smutno, bo jestem jego wielkim fanem. Potem bardzo się cieszyłem, kiedy przyszedł do rajdów i mocno mu kibicowałem. Teraz z kolei czekam na start sezonu wyścigów długodystansowych, żeby zobaczyć, ja mu będzie tam szło. Cały czas wierzę w Roberta i mam nadzieję, że wróci do wielkiego ścigania.
Ayrton Senna - to pana ulubiony zawodnik Formuły 1 poza Kubicą?
- Chyba tak. Dla wielu kierowców Brazylijczyk pozostaje idolem. Ja sam lubię usiąść i pooglądać na youtube filmiki o Ayrtonie, jego wywiady, najważniejsze sentencje. To wielka postać nie tylko F1, ale i światowego sportu.
No i zdaniem wielu w jego jeździe było coś ponad naturalnego, metafizycznego. Tu mamy związek ze skokami narciarskimi - one są ponad naturalne, bo przecież ludzie w zwykłych warunkach nie przelatują nad ziemią dwustu pięćdziesięciu metrów.
- Pamiętam te słowa Senny, chyba z Grand Prix Monako, kiedy mówił, że jechał jak w tunelu, czuł się, jakby wyszedł ze swojego ciała. To zbliżone do tego, co dzieje się w czasie najlepszych skoków. Kiedy są dobre warunki i leci się daleko. To uczucie, którego niewielu może doświadczyć. Moim zdaniem jest bardzo podobne i w F1 i w skokach. Mamy bardzo wąską grupę ludzi, którzy są w stanie zrobić coś takiego. Można sobie kupić jazdę bolidem Formuły 1, ale nie doświadczy się tego, czego doświadczał Senna czy teraz Lewis Hamilton. To samo jest ze skokami. Mogę komuś pożyczyć narty i kombinezon, ale przeciętny Kowalski nie poczuje w czasie swojego skoku tego, co ja, lecąc przez 230 metrów.
A pan był kiedyś w takim tunelu? Czuł się tak, jak Michael Jordan, któremu kiedyś wydawało się, że kosz ma trzy metry średnicy?
- Zdarzały się takie skoki. Konkretnych nie wskażę, bo w ciągu roku jest ich bardzo dużo, ale pojawiają się. Jedziemy wtedy po rozbiegu sto kilometrów na godzinę, a my nie czujemy tej prędkości, wydaje się nam, że jest wolniej. Mamy wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. I wtedy wychodzą rewelacyjne skoki.
W slangowym języku "kot" mówi się na kogoś, kto jest w czymś świetny, nie do pobicia. W motorsporcie jeszcze raczej nie, ale czy w skokach jest pan już właśnie takim "kotem"?
- Mam nadzieję. Używamy z kolegami takiego określenia. Na przykład o bardzo szybkim aucie mówimy "kocur". Od pewnego czasu niektórzy nie mówią do mnie Maciek czy Kot, ale właśnie "kocur". Myślę, że to taka ewolucja kota. Bardziej agresywna, ale w pozytywnym sensie. Ciężko pracuję, żeby w pełni zasłużyć na to miano. I stąd ten kot bengalski na kasku. Bo to już nie jest kot domowy, a prawdziwy kocur.
Cel to skakać na nartach tak, jak Ayrton Senna jeździł po torach Formuły 1?
- Bardzo bym tego chciał.
W Lahti rozmawiał Grzegorz Wojnarowski