Skok po medal, skok marzeń, skok życia - to pokazał Żyła w drugiej serii konkursu mistrzostw świata w Lahti na dużej skoczni. Jego 131 metrów było najlepszą próbą w całym konkursie i dało mu brąz. 30-latek z Wisły nie był faworytem, nie był też tym polskim skoczkiem, po którym spodziewaliśmy się najwięcej. Ale to on sięgnął po medal.
Atak szczytowy Żyła przypuścił w rundzie finałowej. Szósty zawodnik pierwszej serii fenomenalnym lotem najpierw wyprzedził Dawida Kubackiego, a potem Kamila Stocha. "Final bossem", jak powiedzieliby gracze komputerowi, był Andreas Stjernen. Norweg okazał się przeciwnikiem co najmniej z poziomu "hard". Udało się go pokonać, choć na pasku życia pozostało bardzo niewiele zapasu. Dokładnie 0,6 punktu.
Gdy było już pewne, że Żyła stanie na podium, słynący z wesołego usposobienia i rzucania żartami na prawo i lewo zawodnik zaczął zachowywać się tak, jakby poraził go piorun. A po konkursie emocje wzięły górę totalnie. Skromny chłopak z Beskidu Śląskiego usiadł gdzieś na uboczu i całkowicie się rozkleił. Płakał jak małe dziecko. Gdy trzeba było stanąć na chwilę przed kamerą Telewizji Polskiej byli tacy, którzy obawiali się, że wiślanin zemdleje.
Na dekorację szedł razem ze Stefanem Kraftem i Andreasem Wellingerem, i choć był w tym gronie zdecydowanie najstarszy, życiowo najbardziej doświadczony, jego krok był najmniej pewny. Kraft powiedział nam później, że kiedy wyczytano nazwisko brązowego medalisty i zaproszono go na podium, chwilę zajęło, zanim do Polaka dotarło, że chodzi właśnie o niego.
ZOBACZ WIDEO Zmiana opon na letnie. Kierowco, nie daj się oszukać pogodzie
Przed polskimi dziennikarzami Żyła stanął tylko ciałem. Ogłuszenie niespodziewanym sukcesem - wciąż nie mijało i na większość pytań odpowiadał ciszą, półsłówkami, mówił "nie wiem" lub "nie pamiętam".
- Te 131 metrów to był pana skok życia? - zaczepiłem bohatera wieczoru. - Dobry, dobry skok - usłyszałem w odpowiedzi. - Ale czy był skokiem życia? - naciskałem. - Nie pamiętam - powiedział wiślanin, po czym rozległ się jego charakterystyczny śmiech. Kiedy zapytałem, ile czasu panu Piotrowi zajmie wyjście z szoku i czy zdąży do konkursu drużynowego, dopiero po dłuższej chwili powiedział, że tak, bo przecież skakać umie.
Przyglądający się rozmowie z przedstawicielami mediów Adam Małysz po kilku minutach zaproponował, by na razie dać Żyle odpocząć. - On naprawdę przeżywa ogromne emocje. Pozwólcie mu ochłonąć i wtedy porozmawiamy - powiedział.
Odeskortowaliśmy zatem pierwszego polskiego medalistę MŚ w Lahti na konferencję prasową. Tam Żyła stosunkowo sprawnie, z werwą i humorem odpowiedział na pytania w języku angielskim. Kiedy jednak oblegli go rodacy, znów przeniósł się w inny wymiar. Nie zdziwię się, jeśli to, co stało się w czwartek wieczorem z naszym skoczkiem, ma jakąś konkretną medyczną nazwę i zostało dokładnie przebadane i opisane. Czegoś takiego nie widziałem nigdy w życiu. I pewnie już nie zobaczę.
Szybko i bez wahania pan Piotr odpowiedział dopiero zagadnięty o to, komu dedykuje medal - swoim dzieciom. Kubie i Karolince. - Pewnie oglądały tatę? - zapytał redaktor Gąsiorowski z radiowej Trójki. - Nie wiem. Chyba tak - odparł Żyła.
W tym momencie jego myśli powędrowały gdzieś daleko. Nie ma wątpliwości, że do domu, do najbliższych mu osób. Oczy medalisty zaszły mgłą, pojawiły się w nich łzy. Kolejnych pytań już nie było.
Korespondencja z Lahti - Grzegorz Wojnarowski