Pożegnanie z Lahti: bohater Małysz, kosmita Żyła, mistrz słowa Szaranowicz (komentarz)

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Największe zaskoczenie

Mógłbym napisać, że złoto Kanadyjczyka Aleksa Harveya w biegu na 50 kilometrów, albo brak złotego medalu dla norweskich biegaczy w konkurencjach indywidualnych. Ale tak naprawdę najbardziej zaskoczyło mnie co innego. Nie przypuszczałem, że przestawienie zegarka o godzinę może tak bardzo zaburzyć orientację w czasie.

Kiedy różnica wynosi pięć czy osiem godzin, jest inaczej. Po prostu funkcjonuje się w czasie miejscowym, a polski lekceważy. Jednak kiedy pojechałem o zaledwie jedną strefę czasową dalej, trudno mi było się odnaleźć. Sprawdzam godzinę rozpoczęcia zawodów - piętnasta. Pędzę na stadion, żeby zdążyć. Na miejscu okazuje się, że mam jeszcze ponad godzinę, bo wyszedłem o 14 czasu fińskiego, żeby zdążyć na 15 polskiego. Czyli w Finlandii na 16.

Scenka ze strefy mieszanej pod skocznią narciarską. To tylko trening, więc jest w miarę luźno. Skoki obserwuje kilku polskich dziennikarzy. Jeden z nich podchodzi do kolegów i pyta: - O której jutro konkurs? - O 16:30 - słyszy odpowiedź. - Nie, o 15:30 - wtrąca ktoś inny. - O 17:30! - poprawia stanowczo trzeci.- Nic k... nie wiecie - mówi ten, który pytanie zadał i idzie szukać odpowiedzi gdzie indziej.

Największy pozytyw

Organizacja. Tak jak po wyprawie do Rio de Janeiro byłem niezadowolony, nawet trochę zdegustowany, tak Lahti opuszczałem z łezką w oku, nie tylko dlatego, że były sukcesy i "momenty". Owszem, takie mistrzostwa to impreza znacznie mniejsza niż igrzyska, a zatem łatwiejsza do przygotowania. Ale i tak Finom należą się brawa.

Transport - bez zarzutu. Biuro prasowe - eleganckie i dobrze wyposażone. Kawa, kilka rodzajów napojów i ciastek, owsianka, do tego kanapki, których zapas skrupulatnie uzupełniały starsze fińskie panie. Na terenie stadionu takie biura były dwa i można było pracować tak długo, jak było potrzeba. Nikt nie wyganiał i nie gasił światła o z góry ustalonej godzinie.

Do tego z każdym można się było dogadać, bo każdy mówił po angielsku. To jednak nie było dla mnie niespodzianką - Finowie są społeczeństwem, które może się pochwalić znakomitą znajomością tego języka. W światowym rankingu zajmują pod tym względem 5. miejsce. Dodajmy jednak, że i my nie mamy się czego wstydzić - Polacy zamykają pierwszą dziesiątkę.

Największy luzak

Pita Taufatofua, lepiej znany jako "chorąży z Tonga". W czasie ceremonii otwarcia igrzysk olimpijskich w Rio flagę swojego kraju niósł ubrany tylko w trzcinową spódniczkę, a ciało nasmarował olejkiem kokosowym. Z miejsca stał się sławny.

Później zamarzył o występie na zimowych igrzyskach i poza taekwondo zaczął trenować także biegi narciarskie. Na mistrzostwach w Lahti postanowił przekonać się, w jakim jest miejscu. Wystąpił w sprincie, zajął 153. miejsce, 1,6 kilometra pokonał w niespełna sześć minut. I był przeszczęśliwy, bo zrealizował wszystkie swoje cele.

A te były następujące - pobiec poniżej 12 minut, nie wpaść na drzewo i nie wylądować na trybunach. Po swoim biegu był oblegany przez dziennikarzy. Z australijskim luzem (Pita na co dzień mieszka w Brisbane) szafował angielskim słowem na f i bojowo zapowiadał, że jedzie do Pjongczang. Pokazał też, że jest urodzony do występów przed kamerami. Chociażby filmikiem, który nagrał dla WP Sportowefakty.

Najmilsze spotkanie

Z Włodzimierzem Szaranowiczem. Dziennikarz sportowy, na którego głosie i relacjach - z lekkoatletyki, skoków narciarskich czy NBA - się wychowałem. Teraz w końcu miałem okazję poznać go osobiście. Jeden z moich kolegów wyznał, że on Szaranowicza poznawać nie zamierza, bo już go sobie zmitologizował i nie chce by obraz tej postaci, jaki ułożył sobie w głowie, został zburzony. Nie ma się jednak czego obawiać, bo na żywo legendarny dziennikarz opowiada o sporcie równie barwnie i z taką samą pasją, jak w telewizji.

Ostatniego dnia mistrzostw poprosiłem redaktora Szaranowicza o nagranie krótkiego filmiku podsumowującego sukces polskiej drużyny, na nasz profil na Facebooku. Szef TVP Sport usiadł i rozpoczął prawie pięciominutowy monolog.

Zobacz wideo: Włodzimierz Szaranowicz dla WP SportoweFakty: Skoki Polaków były jak z matrycy

Opowiadał o Stanisławie Marusarzu, Adamie Małyszu i polskiej miłości do skoków narciarskich. To człowiek, który zawsze wie, jak dyskretnie i z klasą dosypać do swoich wypowiedzi czegoś, co dziennikarze nazywają "nadmanganianem patosu": - Doceniamy tych ludzi, którzy latając na nartach, nas reprezentują. W swojej odwadze, w swojej brawurze, w swojej fantazji - powiedział dziennikarz, który w Lahti złoty medal polskich skoków narciarskich komentował już po raz siódmy.

Już z Warszawy - Grzegorz Wojnarowski

Kibicuj polskim skoczkom w Pilocie WP (link sponsorowany)

Czy złoty medal polskiej drużyny w Lahti to największy sukces w historii naszych skoków narciarskich?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×