Ubiegły sezon zaspokoił oczekiwania nawet najbardziej wybrednych kibiców. Stefan Horngacher tchnął w kadrę nowego ducha. Wypalony zespół złapał wiatr w żagle i przez całą zimę raz po raz zachwycał kibiców. Turniej Czterech Skoczni, dzięki pamiętnej edycji z sezonu 2000/2001 darzony w Polsce chyba jeszcze większym kultem niż ma to miejsce w innych krajach, wygrał Kamil Stoch, drugi był Piotr Żyła, a czwarty Maciej Kot. Do dominacji absolutnej i czysto polskiego podium zabrakło naprawdę niewiele. Kulminacją sezonu były jednak mistrzostwa świata w Lahti, które indywidualnie niby przyniosły "tylko" brąz Żyły, ale zespołowo nasi reprezentanci w cuglach wzięli to, co było im należne, czyli złote medale.
Drugi rok pracy trenera Horngachera rozpoczął się od całej serii zwycięstw w zawodach. W ubiegłych latach nie brakowało żartów z formy Polaków na igelicie. Bywało, że Maciej Kot i Dawid Kubacki radzili sobie latem doskonale, by następnie na śniegu nie móc się nawet zbliżyć do tych, których raz po raz pokonywali podczas zawodów Grand Prix. Kubacki, doskonały na igelicie już w 2010 roku, zyskał nawet u fanów przydomek "króla lata", w którym było jednak więcej złośliwości, niż realnego docenienia osiągnięć w rozgrywkach będących tak naprawdę tylko namiastką właściwej zimowej rywalizacji.
Jaki jest więc krajobraz polskich skoków po lecie 2017 roku, tuż przed inauguracją Pucharu Świata? "Król lata" tym razem był królem naprawdę. Kubacki rządził na skoczniach jeśli tylko się na nich pokazywał - stanął na starcie pięciu konkursów Grand Prix i wygrał wszystkie, dzięki czemu triumfował także w klasyfikacji generalnej cyklu. Letni sezon był zresztą świetny także dla innych Polaków. Stefan Hula oraz wspomniany Kot i Żyła mogą pochwalić się seriami miejsc w czołowej dziesiątce - każdy z nich wypadł z niej zaledwie raz. Blado wypadają przy ich osiągnięciach wyniki... Kamila Stocha - latem był najwyżej dziewiąty.
Jeszcze przed początkiem igelitowych zmagań trener Horngacher dokonał roszad w kadrze A. Nominacje dla naszych gwiazd nie były niespodziankami, ale Austriak i tak potrafił zaskoczyć. Konia z rzędem temu, kto przewidziałby, że Horngacher zdecyduje się powołać do pierwszej reprezentacji Krzysztofa Miętusa, niegdyś faktycznie będącego w krajowej czołówce, ale od sezonu 2012/2013 niemal nieskaczącego w Pucharze Świata, za to plasującego się w dolnych rejonach tabel zawodów niskiej rangi. Mało kto spodziewał się również, że Jakub Wolny zastąpi Jana Ziobrę, wszak ten ostatni nie miał wcale złej poprzedniej zimy.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Rosjanka, która jest najlepszą reklamą MŚ 2018
Austriacki trener postawił jednak na swoim. Powołanie Miętusa (który póki co nie sprostał wyzwaniu i latem niczego wielkiego nie pokazał) to akurat decyzja autorska, ale Horngacher ochoczo konsultuje kadrowe sprawy z Adamem Małyszem, który już dawno okrzepł w roli dyrektora-koordynatora i odnajduje się na obecnym stanowisko jak ryba w wodzie. Austriacko-polski tandem współpracuje więc doskonale na drodze ku igrzyskom.
W cieniu pierwszej reprezentacji jest kadra B, w której doszło do wielu zmian personalnych. Nie chodzi tu nawet o "zesłanie", jakie czekało Ziobrę - najważniejsza była zmiana na stanowisku trenera naszej drugiej reprezentacji. Nowym szkoleniowcem został Radek Zidek, Czech raczej anonimowy dla przeciętnego kibica. Jako zawodnik nie wybił się poza poziom Pucharu Kontynentalnego, a jako trener pracował dotąd tylko w ojczyźnie. Tu przydały się jednak kontakty Michala Dolezala, czeskiego asystenta technicznego Horngachera, który polecił swego rodaka. Zidek ma odbudować kadrę B, która ma za sobą słaby poprzedni sezon. Dotychczasowy trener, Robert Mateja, będzie pełnił rolę asystenta. Zarzuty za ubiegłą zimę? Adam Małysz nie krył w jednym z wywiadów, że jego byłemu koledze z kadry brakowało stanowczości i twardej ręki, przez co musiał ustąpić miejsca Zidkowi.
U progu sezonu polska kadra jawi się niczym dobrze naoliwiona maszyna, która zmierza ku kolejnym sukcesom. Drobne trybiki, te sprawujące się gorzej, zostały wymienione na nowe, w domyśle lepsze, dzięki czemu druga zima Horngachera ma być jeszcze lepsza niż pierwsza. Nieprzypadkowo Apoloniusz Tajner, prezes PZN, już dawno zapowiadał, że właśnie sezon numer dwa może być tym szczególnym. Trener poznał swych podopiecznych jeszcze lepiej, a o jakimkolwiek wypaleniu we współpracy nie ma jeszcze mowy, bo ono przyjść może dopiero za trzy-cztery sezony. Sami zawodnicy póki co unikają jakichkolwiek olimpijskich deklaracji, wszak do igrzysk jeszcze miesiące pucharowych startów, ale w głowach mają świadomość swych możliwości, jeszcze wyostrzoną po ubiegłej zimie.
Kto będzie liderem naszej kadry? Kandydatów jest wielu, ale najpoważniejszym jest oczywiście Kamil Stoch. Co z tego, że latem skakał przeciętnie, skoro tak bywało już nieraz. Zimą dwukrotny mistrz olimpijski zawsze grał pierwsze skrzypce, szybko zmieniając na pozycji numer jednego z kolegów z reprezentacji dominujących na igelicie. O wsparcie dla Stocha nie powinno być jednak trudno. Szczególnie ciekawie zapowiada się sezon w wykonaniu wspomnianego Dawida Kubackiego. "Kiedy jak nie teraz?" - chciałoby się zapytać myśląc o tym zawodniku.
I choć dobrych edycji Grand Prix miał już sporo, to jednak akurat tym razem o jego zimę można być chyba dziwnie spokojnym. Słów pochwały dla kolegi z kadry nie kryje zresztą także sam Stoch, twierdzący, że Kubacki na dobre dołączy do światowej czołówki. 27-latek był dotąd sprawnym i ważnym punktem zespołu w konkursach drużynowych, a teraz stać go na sukcesy indywidualne. Rok temu identycznie było zresztą z Maciejem Kotem, który po kapitalnym lecie od razu przebił się do wąskiej czołówki i odniósł pierwsze pucharowe zwycięstwa. Kubacki ma pełne prawo myśleć o pójściu w ślady kolegi z kadry.
Puchar Świata w Wiśle będzie dopiero pierwszym małym krokiem na długiej zimowej drodze do Pjongczangu. W ubiegłym sezonie było rewelacyjnie, latem może nawet jeszcze wspanialej, a nie można wykluczyć, że to co najpiękniejsze jest dopiero przed nami.
już niedługo :)))))