Jeszcze przed rozpoczęciem niemiecko-austriackich zawodów w sezonie 2016/2017 kibice nad Wisłą przeżyli nerwowe chwile. Media obiegła informacja, że przeziębiony jest Kamil Stoch. Z tego powodu dwukrotny mistrz olimpijski z Soczi nie wystartował w świątecznych mistrzostwach Polski.
Sam udział Stocha w 65. TCS nie był zagrożony, ale wszyscy zastanawiali się, czy osłabienie organizmu nie wpłynie negatywnie na formę Polaka. A ta była wysoka. W niedzielnym konkursie w Engelbergu Stoch zajął 2. miejsce i obok rewelacyjnego wówczas Słoweńca Domena Prevca był głównym faworytem 65. TCS.
Już w Oberstdorfie okazało się, że przeziębienie nie zostawiło żadnego śladu na dyspozycji fizycznej Polaka. Stoch zaprezentował się na Schattenbergschanze (HS137) kapitalnie. Zwykle na tym obiekcie miał spore problemy (mocno wykrzywiało go tuż po wyjściu z progu). Tym razem takich kłopotów nie było. Mistrz świata z Val di Fiemme zajął 2. miejsce, a przegrał tylko z Austriakiem Stefanem Kraftem o 2,8 punktu.
Z rywalizacji o zwycięstwo w turnieju już po konkursie w Oberstdorfie odpadł Domen Prevc. Zgodnie z przewidywaniami wielu ekspertów, młody Słoweniec nie wytrzymał presji, na inaugurację był dopiero 26. i nie miał już realnych szans na triumf w zawodach.
ZOBACZ WIDEO Polacy zdominowali poprzedni TCS. "Żyła krzyczał i był oszołomiony. Buzowały w nim niesamowite emocje"
[color=#000000]
[/color]
Na półmetku 65. Turnieju Czterech Skoczni liderem nie był już Kraft, a Kamil Stoch. Polak na jednej ze swoich ulubionych skoczni w Garmisch-Partenkirchen znów był drugi, tym razem przegrywając z Norwegiem Danielem Andre Tande (o 3,2 punktu). W klasyfikacji turnieju o 0,8 punktu Polak wyprzedzał Krafta i o 6,6 Tande. Świetną 5. lokatę zajmował Piotr Żyła, który po 7. miejscu w Oberstdorfie jeszcze lepiej spisał się na Neue Große Olympiaschanze (HS140), zajmując 6. pozycję.
Trzecim przystankiem dla skoczków w 65. TCS był Innsbruck. Zawodnicy i trenerzy obawiali się tego konkursu, a to w związku z bardzo niekorzystnymi prognozami. O ile kwalifikacje rozegrano bez problemów, o tyle dzień później wiatr dzielił i rządził na Bergisel (H130). Co gorsza, oprócz loteryjnych warunków kibice zaczęli obawiać się o zdrowie Stocha. Stało się tak po serii próbnej, w której nasz reprezentant osiągnął najlepszą odległość, ale upadł po wylądowaniu. Obolały stanął jednak na starcie pierwszej i jak się później okazało jedynej serii w Innsbrucku.
Zmagania przypominały rosyjską ruletkę. Wiatr zmieniał się co chwilę. Najmocniejsi zawodnicy tę loterię przetrwali jednak całkiem dobrze. Konkurs wygrał Tande, który został nowym liderem 65. TCS, wyprzedzając zaledwie o 1,7 punktu drugiego Kamila Stocha (czwarty w Innsbrucku). Przed własną publicznością dopiero 18. był Kraft, który spadł na 3. lokatę w turnieju. Austriak trafił jednak na trudne warunki, a do tego zmagał się z problemami żołądkowymi.
Kłopoty nie opuściły Krafta także w Bischofshofen i zwycięzca TCS z 2015 roku nie obronił miejsca na podium. Najważniejsza batalia toczyła się między Stochem i Tande. Eksperci byli dość jednoznaczni. Stoch pokona Norwega, jeśli nie będzie odczuwał bólu po upadku w Innsbrucku. Podopieczny Stefana Horngachera postraszył rywali na pierwszym treningu na Paul-Ausserleitner-Schanze (HS140). Skoczył 141 metrów, wygrał serię próbną po czym pojechał do hotelu, by regenerować się przed zawodami finałowymi.
Ta jedna próba przestraszyła jednak ówczesnego lidera turnieju Daniela Andre Tandego. Norweg nie mógł odnaleźć się w treningach i kwalifikacjach w Bischofshofen. Skakał bez błysku i wiedział, że dzień później taka forma nie wystarczy mu do utrzymania przewagi. Tymczasem Stoch, jak wytrawny bokser, dalej punktowaa rywala. W serii próbnej przed głównymi zawodami znów skoczył kapitalnie (143,5 metra przy 138,5 metra Tandego).
Gdy przyszło do konkursu, Polak posłał swojego rywala na deski. Już po pierwszej serii zmagań w Bischofshofen to Stoch był liderem 65. TCS. W finałowej próbie Tande zupełnie nie poradził sobie z presją. Skoczył słabo (117 metrów), zajął dopiero 26. miejsce, a w turnieju 3. lokatę (o 7,5 punktu przed czwartym Maciejem Kotem).
Z kolei Stoch, jak na dwukrotnego mistrza olimpijskiego przystało, wygrał finałowe zmagania i zapewnił sobie pierwszy w karierze triumf w Turnieju Czterech Skoczni. W Polsce zapanowało szaleństwo, a to za sprawą nie tylko zwycięzcy. 3. miejsce w Bischofshofen zajął Piotr Żyła, co oznaczało dla wiślanina 2. lokatę w całym turnieju. 4. w końcowej klasyfikacji był wspomniany już Maciej Kot. Biało-Czerwoni zdominowali jeden z najbardziej prestiżowych turniejów w skokach. Kibiców rozpierała duma, a obrazki niesionego na ramionach kolegów Stocha a później Żyły, czy łzy wzruszenia Adama Małysza mamy do dzisiaj przed oczami.
Co więcej, tylko 7,5 punktu dzieliło Polaków, by po raz czwarty w historii turnieju trzech skoczków z jednego kraju zajęło całe podium. W 2012 roku uczynili to Austriacy Gregor Schlierenzauer, Thomas Morgenstern i Andreas Kofler, a w 1975 roku ich rodacy Willis Purstl, Edi Federer i Karl Schnabl. Z kolei w 1955 roku na końcowym podium turnieju stanęło trzech Finów Hemmo Silvennoinen, Eino Kirjonen i Aulis Kallakorpi.
Powtórka 65. edycji TCS już za kilka dni? Nie mamy nic przeciwko temu. Kamil Stoch nadal jest w świetnej formie, Piotr Żyła rozkręca się i to Polacy znów mogą odgrywać czołowe role w zawodach. Zapraszamy na relację na żywo z całego turnieju oraz obszerne podsumowania na WP SportoweFakty.