Bjoern Einar Romoeren: Niech Stoch i Granerud walczą do ostatniego konkursu! [WYWIAD]

Instagram / Na zdjęciu: Bjoern Einar Romoeren
Instagram / Na zdjęciu: Bjoern Einar Romoeren

- Wprawdzie jako Norweg powinienem chcieć, aby Granerud wygrywał wszystko, ale kocham emocje, więc liczę, że jego walka ze Stochem rozstrzygnie się dopiero na koniec sezonu - mówi nam Bjoern Einar Romoeren, ex skoczek który niedawno wygrał z rakiem.

Bjoern Einar Romoeren to jeden z najbardziej utytułowanych skoczków w historii Norwegii. Był brązowym medalistą olimpijskim, trzykrotnym medalistą mistrzostw świata i czterokrotnym medalistą mistrzostw świata w lotach. W latach 2005-2011 dzierżył też rekord świata w długości skoku.

Karierę zakończył po sezonie 2013-14, a pięć lat później ogłosił, że choruje na nowotwór złośliwy. Guz był zlokalizowany w plecach. Na szczęście w maju 2020 roku przekazał, że wygrał walkę z chorobą. Po nabraniu sił wrócił do pracy w Norweskim Związku Narciarskim. Dla WP SportoweFakty mówi o sprawach związanych z tym, co się dzieje na skoczniach i o walce ze śmiertelnie niebezpieczną chorobą.

Piotr Koźmiński, WP Sportowe Fakty: Zawsze warto zapytać o zdrowie, a w twoim przypadku szczególnie. Czy to prawda, że najgorsze już za tobą, że wygrałeś walkę z rakiem?

Bjoern Einar Romoeren: Wszystkie wyniki wskazują na to, że tak. Leczenie zadziałało, najgorsze za mną, wszystko już w porządku. Oczywiście, co trzy miesiące przechodzę różne badania kontrolne, a to serce, a to płuca, lekarze sprawdzają, jak reaguje moje ciało po ciężkiej walce. Mówią jednak, że jestem cancer free. To najważniejsze.

ZOBACZ WIDEO: 69. Turniej Czterech Skoczni. Kamil Stoch pokazał klasę. "Nie wygrała decyzja przy zielonym stoliku"

Cancer free. To chyba najpiękniejsze słowa, które mogłeś ostatnio usłyszeć...

Z pewnością tak. To była ciężka, bardzo ciężka walka. Przyjąłem trzynaście dawek chemii, w tym trzy podwójne, czyli de facto szesnaście. Z reguły w takich przypadkach ludzie dostają sporo mniej. Do tego miałem kilkadziesiąt naświetleń. Sporo tego wszystkiego, w najtrudniejszym okresie odbiło się to mocno na moim organizmie. Byłem niemal zupełnie bez energii, dużo spałem, nie miałem nawet sił bawić się z dziećmi, pomagać żonie. Straciłem wszystkie włosy, to znaczy sam je ściąłem w pewnym momencie, wiedząc na co się zanosi.

Ale włosy po wyzdrowieniu można odzyskać...

Lekarze mówią, że włosy po wszystkim mogą być nawet lepsze niż przed chorobą. No cóż: mogę stwierdzić, że to g... prawda. Już takich jak kiedyś nie będę miał. Pod tym względem lekarze po prostu kłamią (śmiech).

Na ile odzyskałeś już siły fizyczne?

Do dawnej sprawności jeszcze mi daleko, ale tak mocny jak w trakcie kariery już nie będę, bo przecież nie trenuję od lat. Obecnie jest jednak dużo lepiej niż w trakcie przyjmowania chemii. Wtedy, jak mówiłem, nie miałem sił niemal na nic, bardzo bolało zwłaszcza to, że nie mogłem się bawić z dziećmi. A teraz już mogę, mam siły i to jest cudowne. Już trochę nart, już wycieczki do lasu, ognisko, kiełbaska. Znów pod tym względem życie stało się piękne.

Zachorowałeś wtedy, gdy twoja żona była w ciąży. To był najgorszy możliwy moment, czy najlepszy, bo motywacja do walki z rakiem była podwójna?

Usiedliśmy wtedy z żoną i porozmawialiśmy o tym, jak do tego podejść. Wiadomo było, że pojawił się strach. U mnie, ale i u niej, że rodzina może mnie stracić, bo na pytanie do lekarzy, czy mogę umrzeć, powiedzieli, że tak. Wtedy, przed kolejnymi badaniami, trzeba było uznać, że najgorsze może się wydarzyć, bo nie mieliśmy pełnego obrazu jak zaawansowana jest moja choroba. Doszliśmy jednak z małżonką do wniosku, że ciąża może nam pomóc. Bo mamy inny, bardzo ważny temat do rozmów, do zajęcia naszych myśli. A nie tylko dyskusje o chorobie, bo przez to można zwariować, wpaść w depresję.

Informacja o chorobie zawsze jest ciosem. I właśnie: nie wpadłeś w depresję?

To spada na ciebie, jak grom z jasnego nieba, choć w moim przypadku, zresztą jak i u wielu innych chorych, dawkowanie informacji było stopniowe. Najpierw podejrzenie, kolejne badania i dopiero potem złowroga diagnoza. No, to był cios. Ale niedługo po tym ciosie przyszła nadzieja. Bo szybko okazało się, że w moim przypadku zastosowane leczenie daje efekty. A widząc, że to działa, nabierasz sił i ochoty do dalszej walki, bo widzisz to światełko w tunelu, ono staje się coraz większe.
U mnie szybko stwierdzono, że ta walka jest do wygrania. I druga, niezwykle ważna rzecz: okazało się, że nie mam przerzutów. A to jak wiadomo, bardzo istotna kwestia. Najpierw był więc cios, ale zaraz potem "los podał rękę" w postaci dobrych wieści.

Stan twojego zdrowia jest już na tyle dobry, że wróciłeś do pracy. Zajmujesz się marketingiem w norweskim związku narciarskim...

Tak. Mogę już pracować i to też jest wspaniała wiadomość.

Ostatnio, jeśli chodzi o skoki, najwięcej emocji, na skoczni i poza nią, jest na linii Polska - Norwegia. Wróćmy na chwilę do Turnieju Czterech Skoczni. Czwarte miejsce Halvora Egnera Graneruda to dla Norwegów rozczarowanie?

Skoki narciarskie to sport nieprzewidywalny, o wiele bardziej niż wiele innych dyscyplin. A już Turniej Czterech Skoczni to w ogóle... Wiadomo, że aby wygrać musisz oddać osiem dobrych skoków, że jedna pomyłka może zrujnować twoje szanse. Oczywiście, że my, Norwegowie, liczyliśmy na zwycięstwo Graneruda, bo przecież był i jest w dobrej formie, ale właśnie - jako były skoczek, uczestnik TCS, doskonale wiem, jak trudno wygrać ten turniej. OK, Granerud nie skakał tak dobrze, jak w poprzednich konkursach, ale wciąż wielu skoczków chętnie by się z nim zamieniło na formę.

Ja mam do niego ogromny szacunek, bo przecież jeszcze niedawno mówiło się, że jest bliski rzucenia skoków w kąt. W ciągu niedługiego czasu dokonał natomiast metamorfozy, która budzi moje wielkie uznanie. Natomiast co do Turnieju Czterech Skoczni. Nie zapominajmy o tym, że to się mogło zupełnie inaczej potoczyć, gdyby polski zespół nie został przywrócony do rywalizacji.

I muszę powiedzieć, że jestem dumny, bo moim zdaniem świat skoków narciarskich zdał w tym momencie egzamin. Od razu napisałem to na moim Instagramie. Bo wcale nie mam pewności, czy w innych dyscyplinach zachowano by się tak samo. Przecież gdyby trzymać się ściśle przepisów, to było już za późno, żeby przywracać Polaków. Ale wszyscy wykazali elastyczność i to było super!

Przy okazji walki w TCS Granerud mocno "podpalił" dyskusję, krytykując Kamila Stocha. Jak patrzyłeś na to zamieszanie?

Powiem tak: ze swojej strony media rozegrały to po mistrzowsku. Rozdmuchały słowa Graneruda maksymalnie. A wszyscy wiemy, jak w tych czasach błyskawicznie to się toczy: słowa dla norweskiej telewizji są natychmiast przetłumaczone w Polsce i zaczyna się jazda. A przecież często takie tłumaczenia nie są dosłowne, nie do końca oddają to, co chciał sportowiec powiedzieć. Znam Graneruda i zapewniam, że to bardzo porządny chłopak. On nie chciał wystąpić przeciw Kamilowi. To była wypowiedź sfrustrowanego sportowca, który właśnie stracił szansę na wygranie Turnieju Czterech Skoczni. A wiemy jak bardzo na to liczył.

OK, moglibyśmy robić tak, że skoczek musi ochłonąć, poczekać, a dopiero potem iść do dziennikarzy. Ale czy wtedy nie odzieralibyśmy tego wszystkiego z emocji? Czy nie byłoby to wszystko zbyt wygładzone? Zapewniam, że jego intencją nie był atak na Kamila. Nikt rozsądny nie atakuje jednego z najlepszych skoczków w historii. I to naprawdę nie jest żadna ściema, że Stoch jest jednym z idoli Graneruda. Taka jest po prostu prawda.

Mimo wszystko przypomniało mi się jak to było za czasów Adama Małysza, Martina Schmitta i Svena Hannawalda. Zwłaszcza Sven w pewnym momencie nie miał łatwo z polskimi kibicami...

Myślę jednak, że polscy fani Granerudowi wybaczą, bo po pierwsze naprawdę nie miał złych intencji, a po drugie wyjaśnił całe zamieszanie. Natomiast co do polskich kibiców. Nie ma co ukrywać: to wielka część społeczności skoków. Zapewniam, że każdy norweski skoczek mógłby powiedzieć to samo. Polscy fani są wyjątkowi nie tylko ze względu na ich liczebność, ale i wielki entuzjazm z jakim kibicują. Przecież ja doskonale pamiętam wszystkie te konkursy w Zakopanem. Nie wiem ilu tam bywało ludzi, ale po prostu morze.

Pamiętam szczególnie ten moment, gdy zająłem trzecie miejsce w konkursie, za Adamem Małyszem. Tak, to jest jeden z niewielu powodów, dla których warto być starszym niż młodszym. Bo uczestniczyłem w absolutnym fenomenie, jakim była otoczka w Polsce wokół Małysza. No i to, co wspominałem, miejsce w jednym z konkursów tuż za Adamem. Ależ wtedy ludzie wiwatowali! No dobra, bardziej na jego cześć, ale stałem blisko, więc trochę się w cieple sławy Małysza ogrzałem.

Wielu zawodników, nie tylko polskich, uważa Zakopane za magiczne miejsce jeśli chodzi o skoki. A jakie ty masz ulubione skocznie?


Teraz, kiedy rozmawiamy, widzę przez okno skocznię w Holmenkollen. Kiedy miałem trzy lata i po raz pierwszy zakładałem narty, czy bardziej nartki, mijałem tę skocznię spacerując. Jako dziecko patrzyłem w jej stronę i powtarzałem sobie: "kiedyś będę na niej skakał". I to się sprawdziło. A skocznia, która, gdy byłem dzieckiem, wydawała mi się wielka, okazała się wcale nie tak gigantyczna, gdy poznałem Planicę. Tak, uwielbiałem loty w Planicy. No i Zakopane, bez dwóch zdań. A zatem moje trzy ulubione skocznie to: Oslo, Planica i właśnie Zakopane.

Wracając do teraźniejszości. Kto jest dla ciebie faworytem Pucharu Świata: Granerud czy Stoch?

Powiem tak: jako Norweg teoretycznie powinienem chcieć, aby to mój rodak wygrywał wszystko i wszędzie. Ale każdy kto mnie zna, wie, że uwielbiam emocje. No bo za to kochamy sport: za emocje, które nam dostarcza, za nieprzewidywalność tego co się wydarzy. Moim zdaniem zbytnia dominacja nie jest dobra. OK, jeśli dominuje twój przedstawiciel, to jest fajnie, ale jednak tych emocji jest wówczas mniej.

Dla mnie idealnym wyjściem byłoby więc, gdyby Granerud i Stoch walczyli o zwycięstwo w Pucharze Świata do samego końca, do ostatniego konkursu. Oczywiście, do końca sezonu jeszcze bardzo daleko, jeszcze wiele może się zdarzyć, jeszcze mamy mistrzostwa świata, gdzie o zwycięstwie zadecyduje forma w danym tygodniu. Mówimy o Stochu, Granerudzie, ale nie zapominajmy też o innych. Dawid Kubacki, Marius Lindvik, Niemcy, Austriacy - w poszczególnych konkursach czy na MŚ inni też mogą namieszać. Niech więc walka trwa do samego końca, ale oczywiście jako Norweg liczę na to, że ostatecznie zwycięzcą będzie Granerud.

Źródło artykułu: