Można złapać się za głowę. Nieprawdopodobna sytuacja w skokach

PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: Halvor Egner Granerud
PAP / Grzegorz Momot / Na zdjęciu: Halvor Egner Granerud

Polscy skoczkowie, poza Kamilem Stochem, nie rozpieszczają, ale początek tego sezonu w skokach jest szalony. Zmienność sytuacji wygląda jak w świetnym filmie akcji, a wytypowanie faworyta danego konkursu to wróżenie z fusów.

W tym sezonie Pucharu Świata w skokach rozegrano na razie siedem konkursów indywidualnych i mieliśmy aż sześciu różnych triumfatorów. Tylko Japończyk Ryoyu Kobayashi wygrał dwa konkursy. Po jednym zwycięstwie mają na swoim koncie Karl Geiger, Halvor Egner Granerud, Anze Lanisek, Jan Hoerl i Stefan Kraft.

Nie było od wielu lat takiej sytuacji, że aż tylu skoczków stawało na najwyższym stopniu podium w zaledwie siedmiu konkursach. Poprzednie sezony przyzwyczaiły nas do dominatorów. Przed rokiem seryjnie wygrywał Granerud, dwa i trzy lata temu piekielnie mocny był Ryoyu Kobayashi. Teraz można nawet wymienić dziesięciu skoczków, którzy są w stanie wygrać dany konkurs Pucharu Świata.

Wymienność na 1. miejscu to jednak niejedyny aspekt wskazujący na szalony tegoroczny sezon. Zauważalny jest również brak stabilizacji formy u wielu skoczków. Najlepszy przykład to Norwegowie. Granerud potrafił wygrać w Niżnym Tagile, by potem w Ruce dwa razy nie zakwalifikować się do konkursu, a w Wiśle odpaść już po pierwszej serii.

ZOBACZ WIDEO: Były skoczek komentuje słowa oburzonego Małysza. "Dzisiaj kombinezony są na limicie"

W Klingenthal Granerud znów brylował (w sobotę był na 2. miejscu), a dzień później wraz z kolegami zajął miejsca od 2. do 6. Tymczasem tydzień wcześniej Norwegowie z kretesem przegrali drużynówkę w Wiśle, zajmując dopiero 6. pozycję.

Zmienność nastrojów także u Słoweńców. Anze Lanisek szalał na skoczni w Ruce. Wygrał, był drugi i... obniżył loty. W trzech kolejnych konkursach indywidualnych nie było go w dziesiątce, w Klingenthal zajmował nawet 23. i 20. miejsce.

Ze skrajności w skrajność popada także Stefan Kraft. Mistrz świata zaczął sezon od wpadki w kwalifikacjach w Niżnym Tagile i braku awansu do zawodów. Dwa dni później stał już na najniższym stopniu podium. Później wygrał konkurs w Klingenthal, by dzień później ledwo zakwalifikować się do serii finałowej i zająć dopiero 26. miejsce.

W tą zmienność sytuacji wpasował się także Kamil Stoch. W Niżnym Tagile i Ruce kończył pierwsze konkursy w dziesiątce, by dzień później nie być w ogóle w finałowej serii. Potrafił wygrywać kwalifikacje, a następnego dnia skakać już zdecydowanie słabiej. Pierwsze symptomy stabilizacji pokazały się u Polaka w Klingenthal, gdzie nie zepsuł żadnego skoku i po udanych kwalifikacjach i treningach dzień później zajął najlepsze w sezonie 3. miejsce.

Eksperci często powtarzają - początek sezonu i zmienna aura sprzyjają nieprzewidywalności. Nikt chyba nie spodziewał się jednak, że w sezonie olimpijskim skoczkowie zafundują sobie i kibicom aż taką zmienność akcji. Pytanie, czy w Engelbergu sytuacja się ustabilizuje? Czy Norwegowie, Stoch i Kobayashi utrzymają formę z Klingenthal, czy znów nastąpi zwrot akcji?

Na teraz, na dwa tygodnie przed 70. Turniejem Czterech Skoczni, można wskazać co najmniej 10 faworytów do końcowego zwycięstwa. Być może zmagania w Engelbergu nieco tę grupę zawężą. W Szwajcarii zaplanowano dwa konkursy indywidualne (18 i 19 grudnia). Początek obu o 16:00. Transmisja w TVN, Eurosporcie 1 oraz na WP Pilot.

Czytaj także:
Będą dodatkowe konkursy PŚ w Polsce? PZN podjął decyzję
Co ze zdrowiem Kamila Stocha? Mamy nowe informacje od lekarza kadry

Komentarze (0)