W tym artykule dowiesz się o:
[b]
Zaczęło się od... 14 metrów. Pierwsze skoki, pierwsze rekordy [/b] Pierwszym polskim centrum skoków narciarskich był Lwów, a pierwszym rekordzistą rodowity lwowiak Leszek Pawłowski. W 1920 roku, w czasie pierwszych mistrzostw Polski w Zakopanem, uzyskał 14 metrów.
Trzy lata później Aleksander Rozmus, z Zakopanego właśnie, jako pierwszy przekroczył 30 metrów, a dokonał tego w Jaworzynce. Ten sam zawodnik na igrzyskach olimpijskich w Sankt Moritz w 1928 roku osiągnął 56,5 metra.
Lata 30. to czas legendarnego Stanisława Marusarza. "Dziadek" jako pierwszy Polak przekroczył 70, 80 i 90 metrów. W 1935 roku stoczył w Planicy pasjonujący pojedynek na odległości z Norwegiem Reidarem Andersenem. Wynikiem 95 metrów (według niektórych źródeł 97) ustanowił rekord świata, który jego rywal poprawił na 99 metrów.
Marusarz tego dnia oddał o dwa skoki więcej, we znaki dawała mu się też kontuzja, jakiej doznał w czasie treningu do konkurencji alpejskich. I dlatego na ten wynik nie był już w stanie Andersenowi odpowiedzieć.
Polski skoczek w gronie ludzi-ptaków
Pierwszym z Polaków, który oddał stumetrowy skok, był jednak nie Marusarz a Antoni Wieczorek. W 1948 roku pojechał na zawody w Planicy z nartami dobrymi na obiekty 50-metrowe, ale nie na "mamuty". Gdy zobaczył narty zawodników z innych krajów, był przerażony i przybity, ale postanowił wystartować. Skoczył 100 metrów i poprawił rekord kraju. W kolejnych latach na największym w tamtych czasach obiekcie na świecie poprawił ten wynik o metr.
W 1969 roku w Planicy 143-metrowy lot wykonał Józef Przybyła. Reprezentant Polski na igrzyskach olimpijskich w Innsbrucku (1964) i Grenoble (1968) dwukrotnie osiągał 115 metrów, ale przed trzecim skokiem dopadła go trema.
- Strach wtłaczał, kotłował się we mnie. Z wieżyczki startowej widziałem jedynie morze mgły, wijącej się jak gdyby nad... przepaścią. Wszystko przestało dla mnie istnieć. Jak z otchłani wyrwał mnie głos startera. Przemogłem się i pojechałem w dół. Na spotkanie z morzem mgły i... strachem. Na ledwie widniejący próg skoczni... - wspominał Przybyła skok, który okazał się rekordowy. Kiedy zobaczył swój wynik, stwierdził, że znalazł się w gronie ludzi-ptaków.
ZOBACZ WIDEO Włodzimierz Szaranowicz dla WP SportoweFakty: Skoki Polaków były jak z matrycy
Rekord świata, którego nikt już nie pobije
Lata 70. i 80. to już era Piotra Fijasa, który systematycznie poprawiał krajowy rekord. Od 1979 do 1987 roku robił to dziewięć razy. Jego najlepszy rezultat, 194 metry, uzyskane w zawodach Pucharu Świata w Planicy 14 marca 1987 roku, były także rekordem świata. W konkursie Polak zajął jednak dopiero siódme miejsce, bo serię, w której oddał ten fantastyczny skok, jury anulowało.
Dzień później był trzeci, choć w jednym ze skoków wylądował na... brzuchu. Fijas chciał wówczas skoczyć 200 metrów i zgarnąć nagrodę, którą za taką odległość przygotowali organizatorzy - samochód marki mercedes. Góralska fantazja za bardzo go jednak poniosła i skończyło się upadkiem, na szczęście niegroźnym.
Rekord najwyższego skoczka świata tamtych lat (189 centymetrów) przetrwał do 1994 roku. Wtedy w zawodach w Planicy najpierw poprawił go startujący jako przedskoczek Austriak Martin Hoellwarth (196 metrów), a potem Fin Toni Nieminen (203 metry). Osiągnięcie mistrza olimpijskiego z Albertville przebił z kolei Norweg Espen Bredesen (209 metrów).
Wszystkie te skoki oddano jednak już stylem "V" i na przebudowanej Velikance, która umożliwiała dłuższe loty. Lot Fijasa prawdopodobnie już na zawsze pozostanie najdłuższym, jaki oddano stylem równoległym.
Ciekawie wypada porównanie prędkości najazdowych polskiego rekordzisty ze Stefanem Kraftem, który w tym roku ustanowił w Vikersund rekord świata wynikiem 253,5 metra. Fijasowi na progu zmierzono aż 108,4 kilometra na godzinę, Kraftowi - tylko 99,6 km/h.
Na kolejny rekord Polski w długości lotu trzeba było czekać aż 14 lat.
Cudowna era Małysza
Pierwszym Polakiem, który poleciał ponad 200 metrów, niespodziewanie nie był Adam Małysz a Robert Mateja. W styczniu 2001 roku, w pierwszych dniach "Małyszomanii" do czeskiego Harrachova ściągnęło 20 tysięcy polskich kibiców, którzy oczekiwali wspaniałych lotów i zwycięstwa "Orła z Wisły". Ten nie sprawił im zawodu, ale zanim zaczął bić rekordy, 201,5 metra w serii próbnej osiągnął Mateja.
Małysz w konkursie poprawił jego osiągnięcie o 5 metrów, a całe zawody oczywiście wygrał. Dzień później znów był na Čerťáku najlepszy, a rekord Polski wyśrubował do poziomu 212 metrów. Wszystkie skoki oddawał z bardzo nisko ustawionego rozbiegu - po Turnieju Czterech Skoczni, w którym nasz zawodnik przeskakiwał kolejne obiekty, jury bało się o jego zdrowie.
Jeszcze w tym samym roku w Planicy Małysz doprowadził rekord Polski do wyniku 219,5 metra. Pod Velikankę ściągnęły wówczas tłumy polskich fanów i prezydent Aleksander Kwaśniewski, by świętować zdobycie przez genialnego skoczka Kryształowej Kuli. Ostatniego konkursu sezonu Małyszowi wygrać się jednak nie udało - w zawodach, które z powodu złego wiatru skrócono do jednej serii, Polak był czwarty, a zwyciężył Martin Schmitt.
Dwa lata później Małysz skoczył na Velikance 225 metrów i wyrównał rekord świata Andreasa Goldbergera. Współrekordzistą świata był jednak bardzo krótko, bo jeszcze tego samego dnia jego wynik o 2,5 metra poprawił Matti Hautamaeki.
Kolejny rekord Polski "Orzeł z Wisły" ustanowił dopiero w 2011 roku, gdy po raz pierwszy skakano na przebudowanym "mamucie" w Vikersund. 13 lutego, w ostatnich zawodach przed mistrzostwami świata w Oslo, Małysz uzyskał tam 230,5 metra, co dało mu trzecie miejsce, za Gregorem Schlierenzauerem i Johanem Remenem Evensenem.
- Walczyłem, ile mogłem o ten rekord Polski. Gdy w tym ostatnim skoku ujrzałem czerwoną linię oznaczającą 225 metrów, to pomyślałem sobie "kurcze blade - muszę ją przeskoczyć" i udało się, cieszę się strasznie - mówił o swoim osiągnięciu. Nigdy go już nie poprawił, bo po sezonie 2010/2011 zakończył karierę skoczka.
Piotr Żyła odkrył w sobie lotnika
Wynik Małysza dość nieoczekiwanie już rok później przebił mąż jego kuzynki - Piotr Żyła. W konkursie drużynowym w Vikersund skoczył 232,5 metra. - Po wyjściu z progu poczułem się, jakby ktoś złapał mnie za tyłek. Potem leciało się jednak przyjemnie. Nawet udało mi się wylądować telemarkiem. Zastanawiałem się, czy to robić, ale uznałem, że na tej skoczni to jeszcze nie jest tak daleko i zrobiłem telemark - opowiadał Żyła.
Sam Małysz przyznał, że poprawienia swojego rekordu spodziewał się raczej po Kamilu Stochu. Z osiągnięcia młodszego kolegi bardzo się jednak cieszył. - Piotrek skakał super. Ta próba, w której ustanowił rekord Polski, była świetna. Napisałem mu od razu, że gdyby tak samo skakał na dużych, 120-metrowych obiektach to bez problemu będzie w pierwszej dziesiątce - powiedział legendarny skoczek w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
W 2013 roku na Vikersundbakken wynik Żyły wyrównał Stoch, ale nie dało mu to nawet miejsca na podium konkursu indywidualnego. Samodzielnym rekordzistą kraju dwukrotny mistrz olimpijski z Soczi został w roku 2015, gdy w serii próbnej przed zawodami w Planicy uzyskał 238 metrów. - Wspaniała, uwielbiam ją - mówił o Velikance, która była wówczas tuż po renowacji, mającej jej umożliwić walkę z Vikersund o rekordy świata.
Stoch jeszcze w ten sam weekend liczył na pierwszy w karierze 240-metrowy lot, ale to udało mu się dopiero kilka dni temu, w niesamowitych zawodach w Norwegii.
"Lotnik, kryj się!". Wspaniały konkurs w Vikersund
18 marca 2017 roku był jednym z najpiękniejszych dni w całej historii skoków narciarskich. W konkursie drużynowym w Vikersund latano jak nigdy wcześniej. Padły dwa rekordy świata - najpierw 252 metry Roberta Johanssona, potem 253,5 metra Stefana Krafta - i dwa rekordy Polski.
Autorem obu był Piotr Żyła. Najpierw w serii próbnej uzyskał 243 metry, a potem w pierwszym skoku konkursowym 245,5 metra. Tego samego dnia Maciejowi Kotowi do najlepszego rezultatu Żyły zabrakło tylko metra, a Kamilowi Stochowi - dwóch i pół.
Kot miał nawet szansę, by wylądować za 250. metrem, ale przestraszył się "lotu w nieznane". Widząc, że leci tam, gdzie lądowanie może być bardzo niebezpieczne, zareagował automatycznie i skrócił skok, by nie zrobić sobie krzywdy. - Jeśli będę miał kolejną szansę na tak daleki lot, będę wiedział, jak się zachować - powiedział. Z kolei Żyła stwierdził, że jego najlepszym lotem wcale nie był ten najdalszy, że bardziej udał mu się ten z serii próbnej.
W "drużynówce", mimo ustanowienia trzech najlepszych wyników w historii polskich skoków, Biało-Czerwoni zajęli drugie miejsce. Dzień później kolejnych rekordów kraju nie było, ale za to pięknie i daleko latał Stoch i wygrał konkurs indywidualny. Swój rekord życiowy ustanowił natomiast Dawid Kubacki (232 metry).
Kamil Stoch i Polska w "Klubie 250"
Dokładnie tydzień po pięknych zawodach w Vikersund nadszedł kolejny "dzień lotnika". W słoneczny sobotni poranek 25 marca kibice w Planicy obejrzeli fantastyczny festiwal lotów z rekordami skoczni.
Pierwszy z nich w serii próbnej ustanowił Norweg Robert Johansson, osiągając 250 metrów. W drugiej serii konkursowej jego wynik o metr poprawił Stefan Kraft i tak jak w Vikersund odebrał mu rekord. Długo się nim jednak nie cieszył - tuż po jego skoku Kamil Stoch poszybował na 251,5 metra! To najdłuższy lot na Velikance, nowy rekord Polski i trzeci rezultat w historii skoków narciarskich.
- Kiedy wyszedłem z progu, nie czułem jeszcze, że to będzie aż tak daleki skok, ale potem zaczęło mnie wznosić coraz wyżej. No i skok był fest - powiedział Stoch o swojej próbie zaraz po konkursie. Przyznał też, że po lądowaniu lekko dotknął zeskoku. - Kiedy spada się na zeskok przy prędkości 140 kilometrów na godzinę, to nie jest łatwo utrzymać się na nogach. Na szczęście tylko trochę "drapnąłem" śnieg - mówił podekscytowany rekordzista w rozmowie z TVP Sport.
W sobotniej drużynówce w Planicy Polacy zajęli trzecie miejsce i praktycznie zapewnili sobie pierwszy w historii triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Narodów. Poza Stochem bardzo daleko w zawodach latał Maciej Kot, który osiągnął 240 i 241 metrów.