China Open: Dominacja Dinga, odrodzenie Robertsona

Na dwa tygodnie przed najważniejszymi zawodami w sezonie, snookerzyści szlifują formę w Pekinie. Mistrzowskie aspiracje potwierdził Ding Junhui, który pewnie zmierza po piąty tytuł w sezonie.

Grzegorz Lemański
Grzegorz Lemański
Chiński gwiazdor, który pod nieobecność Ronniego O'Sullivana jest największym faworytem turnieju, do półfinału awansował z ogromną łatwością. Swoją wyborną dyspozycję potwierdził zwłaszcza w meczu trzeciej rundy, w którym nie miał litości dla Johna Higginsa. Szkot w całym meczu zdołał wygrać zaledwie dwie partie, a w awansie do kolejnej rundy nie pomógł mu nawet stupunktowy brejk. Po regulaminowej przerwie przy stole rządził wyłącznie Chińczyk, który w ostatnim frejmie poprawił wynik swojego rywala, wbijając 124 punkty w jednym podejściu.
Na pojedynku z ulubieńcem lokalnej publiczności swój udział w China Open zakończył również Mark King. Sympatyczny Anglik porażki nie może jednak usprawiedliwiać dobrą formą przeciwnika, bowiem w każdym z rozegranych frejmów podchodził do stołu i miał okazję do zrobienia kończącego brejka. Nieudolność w prowadzeniu białej i niedokładne wbicia sprawiły jednak, że King po raz kolejny pożegnał się z turniejem przed decydującą fazą. W ciągu 23 lat profesjonalnej kariery Anglik tylko sześciokrotnie przekraczał barierę ćwierćfinału. Po raz ostatni... trzy lata temu.

W walce o piąty triumf w tym sezonie jest natomiast Ding, któremu tylko cud mógłby odebrać miejsce w finale. W półfinale Chińczyk zmierzy się bowiem z sensacją tego turnieju... Mikem Dunnem. Doświadczony Anglik przez całą swoją karierę był jedynie tłem dla bardziej utalentowanych snookerzystów, a jego największym osiągnięciem było dotarcie do najlepszej szesnastki turnieju rankingowego.

Niewiele brakowało, a w Pekinie byłoby podobnie. Dunn już w pierwszej rundzie miał bowiem ogromne problemy z pokonaniem Petera Linesa, którego ostatecznie ograł dopiero w decydującym frejmie na sekwensie kolorów. W następnych rundach radził już sobie jednak zdecydowanie lepiej, pokonując kolejno Tian Pengfeia, Craiga Steadmana i... Marka Selby'ego. Dla aktualnego nr 2 światowego rankingu piątkowa porażka to kolejna kompromitacja, po gładkiej porażce z Davidem Gilbertem w pierwszej rundzie wielkiego finału PTC.

Dużo więcej emocji powinno być w drugim półfinale, w którym zmierzą się ze sobą Neil Robertson i Allister Carter. Formalnie faworytem jest Australijczyk, jednak jego obecna dyspozycja jest daleka od ideału. Od czterech miesięcy myśli Robertsona zaprzątnięte są bowiem rekordem stu stupunktowych brejków w sezonie, co znacznie utrudnia mu wygrywanie spotkań. Od czasu triumfu w UK Championship lider światowego rankingu poległ w pięciu kolejnych dużych turniejach, docierając maksymalnie do trzeciej rundy.

W Pekinie Australijczyk musi mierzyć się jednak nie tylko z rywalami i problemami mentalnymi, ale również z chorobą. Jeszcze przed rozpoczęciem turnieju Robertsona zaatakował wirus, który o mało nie zaowocował decyzją o wycofaniu z China Open. Ostatecznie jednak lider rankingu pojawił się w Państwie Środka i sobotę powalczy o awans do wielkiego finału.

Półfinały:
8:30 Neil Robertson - Allister Carter
13:30 Ding Junhui - Mike Dunn

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×