Grał w Realu, a dostał owację na stojąco od fanów Barcelony. Niezwykła historia

Materiały prasowe / Twitter
Materiały prasowe / Twitter

Na palcach jednej ręki można policzyć piłkarzy, którzy grając w barwach innego klubu, otrzymali na Camp Nou owację na stojąco. Takiego zaszczytu dostąpił Laurie Cunningham.

W sobotę cały świat będzie spoglądał na Camp Nou. Kibice z niecierpliwością czekają na klasyk Barcelony z Realem Madryt (2.04., godz. 20:30). Wyobraźcie sobie taką sytuację. Z boiska schodzi Cristiano Ronaldo. Kibice "Dumy Katalonii" wstają ze swoich miejsc i zaczynają wiwatować na cześć największej gwiazdy znienawidzonego rywala.

Nierealne, prawda? 36 lat temu coś takiego się wydarzyło. Tym oklaskiwanym był Laurie Cunningham, pierwszy Anglik w barwach Realu. Skrzydłowy był najjaśniejszą postacią w wygranym 2:0 meczu z Katalończykami. Swoją grą sprawił, że miejscowym fanom po prostu opadły szczęki.

- To był Johan Cruyff, ale w czarnej skórze. Ten dzieciak z piłką potrafił zrobić wszystko - mówił po meczu na łamach "AS" jeden z fanów Barcy.

- Swoimi dryblingami doprowadzał nas do szału. Do tego jego szybkość. Był imponujący - dodawał Migueli, legendarny obrońca katalońskiego klubu.

Z pewnością to był najpiękniejszy moment w karierze Lauriego. Jego życie jednak nie zawsze było tak cudowne. Już jako początkujący piłkarz musiał pokonać kilka przeszkód.

Tańczył, zarabiał i spłacał kary

Laurie od dziecka uganiał się za piłką. W końcu jednak przyszedł czas, aby sprawdzić się w jakimś klubie. Padło na Arsenal Londyn, czyli klub, który dzisiaj jest stawiany za wzór w wyławianiu i szkoleniu utalentowanej młodzieży. W latach 60. ubiegłego wieku było jednak inaczej. Trenerzy "Kanonierów" uznali, że chłopiec z Archway (dzielnica Londynu) nie jest odpowiednim materiałem na piłkarza.[nextpage]
Cunningham jednak się nie poddał. "Zapukał" do lokalnego Leyton Orient, gdzie otrzymał szansę. Piłkarz miał jednak pewien problem. To notoryczne spóźnienia, za które trzeba było płacić. Z pozoru niewiele, bo tylko jednego funta za każde, ale w przypadku naszego bohatera wiele ich się nazbierało. Laurie musiał zatem znaleźć sposób na zdobycie pieniędzy, by spłacić kary.

Angielski pomocnik miał talent nie tylko do futbolu, ale także do tańca. Piłkarz zatem postanowił, że będzie startował w konkursach tanecznych. To była świetna decyzja. Laurie wygrał kilka zawodów, a dzięki temu mógł spłacić długi w Leyton Orient. Stąd wziął się jego przydomek "Tańczący Laurie". Opłaciło się, bo po trzech latach był już w West Bromwich Albion, gdzie bardzo szybko stał się gwiazdą.

Kolejne wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Przyszło powołanie do młodzieżowej reprezentacji Anglii, Cunningham regularnie grał w angielskiej ekstraklasie i strzelał bramki, a kibice wręcz oszaleli na jego punkcie. Po dwóch latach w WBA Laurie trafił do pierwszej reprezentacji Anglii. Najlepsze dopiero miało nadejść.

Galaktyczny transfer do Realu

Było lato 1979 roku. To nie było okres, gdy kluby szastały pieniędzmi i kupowały piłkarzy z innych lig. Jeżeli ktoś decydował się na taką transakcję, to brał tylko zawodnika o największej wartości. Tak postąpił Real Madryt, który zapragnął mieć Cunninghama. Za Anglika, nazywanego już "Czarną perłą", zapłacono 950 tysięcy funtów. Ogromne pieniądze jak na tamte czasy.

- Real obserwował go jako jednego z najlepszych piłkarzy w Europie. To był czas, gdy było niewiele międzynarodowych transferów. Klub musiał się natrudzić, aby znaleźć pieniądze na sprowadzenie takiej gwiazdy - opowiada Vicente Del Bosque, który wtedy grał z nim w jednej drużynie.

23-latek od razu udowodnił, że był wart tych pieniędzy. W debiucie strzelił dwa gole, a fani "Królewskich" zakochali się w nim bezgranicznie. To jednak tylko początek. W pierwszym sezonie grał niemal we wszystkich meczach, strzelił osiem bramek, a klub z Madrytu wygrał ligę hiszpańską oraz krajowy puchar. W międzyczasie był wspomniany mecz z Barceloną.

- Nie sądzę, że jego umiejętności były gorsze od Cristiano Ronaldo - dodaje Del Bosque.[nextpage]
Potem miało być już tylko lepiej, ale zaczęło się sypać zdrowie. Przez kolejne trzy lata rozegrał jedynie 15 meczów w hiszpańskiej La Liga. Laurie łapał kontuzję za kontuzją. Złamany palec, uraz uda, uszkodzone więzadła... Lekarze z Madrytu świetnie poznali angielskiego piłkarza.

W poszukiwaniu stabilizacji

Cunningham zaczął regularnie grać dopiero w 1983 roku, gdy został wypożyczony do Sportingu Gijon. Po dobrym sezonie został sprzedany do Olympique Marsylia, ale z Anglikiem zaczęło dziać się coś niepokojącego. Nigdzie nie potrafił zagrzać miejsca.

Po odejściu z Realu Laurie zaliczył sześć klubów w ciągu pięciu lat. Wspomniany Olympique, Leicester City, Rayo Vallecano, Charleroi, Wimbledon. Nie licząc sezonu w Rayo, w pozostałych klubach zawodził. Grał mało, niewiele strzelał, a zamiast tego często się leczył.

Pojawiały się zarzuty, że trochę się pogubił. Reprezentanta Anglii często widywano w nocnych klubach. Nie chodził tam jednak, aby się upijać. Wyjaśnienie znajdziemy w młodości. Laurie po prostu uwielbiał tańczyć, a w dyskotekach mógł wyszaleć się do woli.

W 1988 roku Cunningham postanowił po raz drugi związać się z Rayo. Zaczął dobrze, bo w końcu grał regularnie. Strzelił nawet jednego gola. Wszyscy liczyli, że powoli wraca dawna "Czarna perła". Sezon 1989/1990 miał to potwierdzić, ale wydarzyło się coś strasznego.

Tragiczna i przedwczesna śmierć

Była gwiazda Realu Madryt miała 33 lata i ciągle przed sobą nawet kilka kolejnych sezonów gry w piłkę na przyzwoitym poziomie. Wszystko jednak zmieniło się nad ranem 15 lipca 1989 roku. Laurie jechał samochodem ulicami stolicy Hiszpanii. W pewnym momencie stracił panowanie nad autem.

Pojazd uderzył w słup, a obrażenia były na tyle poważne, że nie udało się uratować życia wielkiego piłkarza. Dla kibiców z Anglii i Hiszpanii to był wielki cios. Stracili sportowca, którego uwielbiali oglądać. Trudno było zrozumieć tak przedwczesną śmierć.

Za kilka miesięcy minie 27. rocznica tej tragedii. Dzisiaj niewielu kibiców pamięta o angielskim piłkarzu, a szkoda, bo był postacią nieprzeciętną.

- Myślę, że dzisiaj, gdy piłkarze mają wsparcie agentów i całego systemu piłkarskiego, byłoby mu o wiele łatwiej - zakończył Cyrille Regis, dawny kolega z boiska.

Zobacz wideo: tak trener zaskoczył piłkarzy Ajaksu