Wembley czy Wimbledon, czyli i tu, i tam jest trawa
23 maja 2006 roku odszedł od nas Kazimierz Górski. Pod jego wodzą Biało-Czerwoni przebili się do światowej czołówki, czego efektem były sukcesy na wielkich imprezach. Polacy wywalczyli trzecie miejsce na mistrzostwach świata w 1974 r. Zdobyli także złoto (Monachium 1972) i srebro (Montreal 1976) igrzysk olimpijskich.
Górski był nie tylko znakomitym fachowcem, ale także szanowanym i lubianym człowiekiem. O pochodzącym ze Lwowa szkoleniowcu krążyło wiele anegdot. W dziesiątą rocznicę jego śmierci przypominamy niektóre z nich.
Najwięcej opowieści dotyczyło meczu, który wciąż budzi u Polaków ogromne emocje - mowa o "zwycięskim remisie" z Anglią na Wembley. Po 1:1 w Londynie nasza drużyna wywalczyła awans na MŚ w RFN.
Przed meczem - na konferencji prasowej - doszło do zabawnej sytuacji. Niedawno przypomniał ją Dariusz Górski, syn pana Kazimierza. - Dziennikarze zadają pytania: "Panie Kazimierzu, jak pan widzi ten mecz? Jak stadion?". "Panie redaktorze, jak my wyjdziemy na ten Wimbledon...". Chwila konsternacji. "Panie trenerze, Wembley!". "A... Tu trawa i tam trawa".
W trakcie spotkania na Wembley też działy się ciekawe rzeczy. Przeczytajcie kolejną anegdotę.
[nextpage]
Anglicy nacierali, a on nie reagował, czyli "Trenerze, gdzie te zmiany?"
Drużyna się broni, przeciwnik naciera. Bramka wisi w powietrzu. Co wówczas może zrobić trener? Wybić rywala z rytmu, na przykład dokonując zmiany. Podczas słynnego spotkania na Wembley Górski nie dokonał jednak ani jednej korekty w składzie. Kapka, Kmiecik, Gut czy Chojnacki, którzy siedzieli na ławce rezerwowych, musieli obejść się smakiem.
Krążyła więc anegdota: gdy Anglicy - przy stanie 1:1 - zepchnęli nas do rozpaczliwej defensywy, Górski nie reagował, bo... zapomniał o zmianach.
- Powstało wiele legend, np. że zapomniałem z wrażenia, że można zmieniać zawodników. Ale to bajeczki - nie chciałem dać czasu nerwowym Anglikom na uporządkowanie gry - mówił po latach w rozmowie z "Życiem Warszawy".
Zmiany zmianami. Jeszcze jedna sytuacja z tamtego spotkania była szeroko komentowana. Górski zachował się bowiem dość nietypowo.
[nextpage]
"Nie mogłem na to patrzeć", czyli "ucieczka" do szatni podczas meczu z Anglią
Wynik 1:1 na Wembley premiował Biało-Czerwonych, ale końcówka była szalenie nerwowa. Nim można było odtrąbić sukces i cieszyć się ze "zwycięskiego remisu", doszło do niespotykanej sytuacji.
Kazimierz Górski, gdy jeszcze trwały zawody, nagle opuścił ławkę rezerwowych. Powstała teoria, że uciekł do szatni!
Legendarny szkoleniowiec zaprzeczał. Twierdził, że nie poszedł do szatni, lecz obserwował wydarzenia zza bramki, w której stał Jan Tomaszewski. Wszystko dlatego, że sędzia Vital Loraux z Belgii doliczył aż cztery minuty (w tamtych latach nie pokazywano, o ile minut dłużej potrwa mecz; wszystko zależało więc de facto od arbitra).
- Spojrzałem na zegarek, widzę, że do końca meczu pozostały dwie minuty. Czułem, że jesteśmy blisko celu, remis nas ratował i byliśmy w szesnastce najlepszych na świecie. Wtedy wstałem z ławki, spojrzałem na ławkę Anglików, gdzie było widać straszną nerwówkę: tam zawodnicy, trener, szum. Ten ma się rozbierać, tamten to... Nie mogłem na to patrzeć. Pomyślałem sobie tak, zaraz jest koniec meczu i ruszyłem w kierunku narożnika boiska - mówił w jednym z wywiadów z 2003 r.
[nextpage]
Jednemu chciał "wpier...", czyli przeboje z kadrowiczami
Choć kibice odbierali Górskiego jako oazę spokoju, zdarzało się, że trener nieźle się zdenerwował na swoich podopiecznych. Głośno zwłaszcza o dwóch historiach z dużych imprez.
Na igrzyskach olimpijskich w Monachium Polacy przegrywali z ZSRR 0:1. 20 minut przed końcem Górski chciał wpuścić na boisko Andrzeja Jarosika z Zagłębia Sosnowiec. Ten jednak... odmówił! - Teraz? - miał zapytać z ironią w głosie. - Jakbym miał wtedy jakąś lagę pod ręką, tobym mu wpierd... - wspominał w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Górski. Zamiast Jarosika wszedł Zygfryd Szołtysik. Wywalczył rzut karny, potem sam strzelił gola. Wygraliśmy 2:1.
Nerwowo było także przed spotkaniem o brąz mundialu w RFN. Polacy szykowali się do wyjścia na murawę Stadionu Olimpijskiego w Monachium, by stoczyć bój z Brazylią. Na kilka minut przed pierwszym gwizdkiem kontuzję zgłosił Jerzy Gorgoń (na zdjęciu), podstawowy obrońca. Górski uznał to za objaw symulowania.
- Zalała mnie krew. Dlaczego piłkarz tak późno zgłasza kontuzję? Gdyby zrobił to na odprawie, ewentualnie rozgrzewce, coś można by zaradzić. Ale my właśnie szliśmy na stadion. Więc ja na to: "G... mnie to obchodzi. Gorgoń gra". Wziąłem na siebie wielką odpowiedzialność. Strasznie ryzykowałem (...) Ale ja znałem Jurka. To był straszny "cykorius". Wystraszył się, że Brazylijczycy go ośmieszą, pokręcą, strzelą gola i będzie, że przegraliśmy przez niego. Wolał uciec od odpowiedzialności. Nie wiedział, jak to zrobić, więc w ostatniej chwili zaczął symulować - dodał w rozmowie z "GW".
[nextpage]
Kakietek w składzie, czyli... to chyba nie ta marynarka
Trzykrotnie Kazimierz Górski prowadził Legię Warszawa. Po raz trzeci zespół objął w 1981 r. To właśnie z tamtego okresu pochodzi historia, która do dziś wzbudza uśmiech na twarzach byłych legionistów.
Przed meczem, w szatni, Górski miał wyjąć z marynarki kartkę ze składem, po czym odczytał wyjściową "11" stołecznego zespołu. Nagle padło nazwisko Kakietek. Piłkarze spojrzeli na siebie ze zdumieniem, w końcu ktoś przerwał panu Kazimierzowi. - Trenerze, ale Zbyszka Kakietka już u nas nie ma, gra w Motorze Lublin.
Wówczas Górski miał odpowiedzieć: "Przepraszam, to nie ta marynarka".
To prawdopodobnie anegdota z gatunku tych zmyślonych. Słynny trener zaprzeczył, jakoby w szatni Legii doszło do takiej sytuacji. - Tak nigdy nie było. Ale niech ludzie opowiadają, mnie to nie przeszkadza - mówił w "Gazecie Wyborczej".
Ludzie mówili także o jego przesądach.
[nextpage]
Trener nieogolony, czyli sukces pewny
Jeszcze w czasach kariery zawodniczej Kazimierz Górski wychodził na mecz nieogolony. Powód? Gdy kiedyś w dniu meczu zgolił zarost, nie czuł się zbyt komfortowo. Podczas gry spocił się i piekła go skóra.
Podczas pracy z reprezentacją podtrzymywał ten zwyczaj. Co ciekawe, udzieliło się to także piłkarzom. Widząc jego zarost utwierdzali się w przekonaniu, że wszystko idzie w dobrym kierunku. "Trener dzisiaj nieogolony, to wygramy" - mawiali.
Górski raz jednak nie dochował tradycji. Tak, słusznie się domyślacie - źle się to skończyło. Na szczęście w mało ważnym pojedynku. - Raz się ogoliłem. Przed meczem w Kielcach z holenderskim zespołem ligowym. Przegraliśmy 1:3 - wspominał w "GW".
To nie był jedyny przesąd. Gdy pracował w Grecji, na jeden z meczów zabrał parasol. Jego drużyna nie przegrała. Gdy wyruszali na kolejne spotkanie, nagle Grecy zawrócili autokar. Powód? Polski szkoleniowiec nie miał przy sobie parasola. Kazali mu wziąć ten "amulet". - Bo jak ma pan parasol, to nie przegrywamy - powiedział mu jeden z Greków.
[nextpage]
20 trumien, czyli hejterzy w akcji
Kazimierz Górski zapracował na uznanie i szacunek Polaków. Gdy reprezentacja odnosiła sukcesy, na każdym kroku spotykał się z dowodami sympatii. Ludzie pisali do niego listy, przysyłali prezenty. Gdyby przeprowadzono sondaż i zadano pytanie: "Którego Polaka najbardziej lubisz?", pewnie wygrałby w cuglach.
Zdarzały się jednak także momenty nieprzyjemne. "Ty lebiego w ząbek czesany, zajmij się lepiej trampkarzami” - list z takimi słowami dostał Górski w 1971 r., po porażce z RFN 1:3. To były początki pracy selekcjonera z kadrą. Gdy rok później Biało-Czerwoni zdobyli złoto w Monachium, odezwał się jakiś malkontent. "Trafiło się wam to złoto jak ślepej kurze ziarno” - napisał (cytat za "Życiem Warszawy").
Górski opowiedział - w rozmowie z "GW" - o jeszcze jednej przykrej sytuacji. - Jeden gość przysłał mi przed MŚ list - 20 trumien. Na każdej wycięta z gazety głowa piłkarza i moja. Nie pokazałem tego piłkarzom - mówił.
Jak widać, prawie 50 lat temu także nie brakowało hejterów.
[nextpage]
Biesiada z Gierkiem, czyli niewykorzystana szansa
Po zdobyciu trzeciego miejsca na mundialu reprezentantów i sztab trenerski zaprosił ówczesny pierwszy sekretarz KC PZPR, Edward Gierek.
Drużyna stawiła się w pałacu w Jabłonnej. Niektórzy obawiali się, że będzie "sztywna" atmosfera, przemówienia, dystans. Zamiast tego była znakomita impreza.
- Nic nie było wyreżyserowane, tylko "szło na żywioł". Były i śpiewy i żarty. W pewnym momencie Gierek zapytał mnie: - "A co wy potrzebujecie?". "Potrzebujemy ośrodek piłkarski" - odpowiedziałem. "A macie plany?" - zapytał. A ja mówię: - "Mamy". A on na to: - "A my mamy pieniądze". I wtedy trzeba było pójść za tym do KC... Do dzisiaj stałby ośrodek, a tak go nie ma. Przegapiono okazję - mówił w jednym z ostatnich wywiadów w życiu (dla interia.pl) w 2004 r.
[nextpage]
Marysia, czyli największe odkrycie trenera
Dariusz Górski opowiedział kolejną z wielu anegdot o swoim ojcu. - Dziennikarze pytali: "Panie Kazimierzu, kto był pana największym odkryciem?". Było to już po zdobyciu medali na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata. W składzie same sławy. Odpowiedział: "Mnie się wydaje, że moim największym odkryciem jest Marysia" - mówił Dariusz Górski w rozmowie z naszym portalem.
Marysia, czyli Maria Górska, to żona pana Kazimierza i matka Dariusza Górskiego. Poznali się w dość niecodziennych okolicznościach. Jeden z jego kolegów zaaranżował mu randkę z ładną blondynką. Górski o niczym nie wiedział. Zgodził się jednak i... poznał miłość swojego życia.
Maria Stefańczyk była warszawianką, Kazimierz Górski pochodził ze Lwowa. Ojciec dziewczyny nie chciał początkowo zgodzić się na ich ślub. - Kto to jest? Całe życie będą ci go po nogach kopali - mówił. Gdy się dowiedział o ślubie (odbył się w 1948 r. - przyp. red.), nie krzyczał, tylko pobłogosławił i... napił się z zięciem wódki - czytamy na stronie kazimierzgorski.pl.
Górscy mieli dwoje dzieci - wspomnianego syna Dariusza i córkę Urszulę. Stanowili zgodne małżeństwo. Przeżyli razem ponad pół wieku. Żona trenera zmarła w 2005 r.
[nextpage]
"Piłka jest okrągła...", czyli powiedzonka, które zna każdy kibic
Pan Kazimierz był prawdziwą kopalnią powiedzonek, które po latach funkcjonują w środowisku piłkarskim i są chętnie powtarzane przez kibiców. Przypominamy te najbardziej znane.
Piłka jest okrągła, a bramki są dwie.
Mecz można wygrać, przegrać albo zremisować.
Im dłużej my przy piłce, tym krócej oni.
Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe.
Albo my wygramy, albo oni.
Chodzi o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika.
Piłka może przejść, zawodnik nie.
Więcej wart jest trener, który ma szczęście, niż lepszy trener, który szczęścia nie ma.
Jak się szczęście zaczyna powtarzać, to już nie jest szczęście.
- To są takie stwierdzenia "na chłopski rozum", niby śmieszne, ale jest w nich głęboki sens - mówił w 2000 r. podczas czatu w Wirtualnej Polsce.
Hasło "Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe" zostało umieszczone na pomniku wielkiego trenera, który został odsłonięty przy Stadionie Narodowym.