Treningi rozpoczęła, kiedy miała siedem lat. Jako 14-latka wygrała mistrzostwa USA na 100 i 200 m pokonując zawodniczki starsze nawet o trzy lata. Kiedy w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku biła rekordy świata i zdobywała złote medale olimpijskie (trzy mistrzostwa z Seulu z 1988 roku - na 100 m, 200 i 4x100), walka z dopingiem nie była tak rozwinięta jak obecnie. Kolejni mistrzowie wpadali, a Florence Griffith-Joyner cały czas był czysta. Ben Johnson, słynny sprinter-dopingowiec z Kanady, twierdził, że wspomagało się około 70 procent czołówki światowej.
Czy Amerykanka była wśród nich? Podejrzewano, że stosuje doping, bierze narkotyki czy specjalne odżywki niewykrywalne w badaniach, ale nawet po jej śmierci nic nie znaleziono - ani w jej organizmie, ani w domu. Jak się okazuje, niczego to nie przesądza. Wszystko wskazuje na to, że nigdy nie dowiemy się, jaka była prawda.
Achilles i udar
W lipcu 1988 roku, krótko przed igrzyskami, zaskoczyła sportowy świat. Na zawodach w Indianapolis uzyskała 10,49 sek. na 100 metrów, co było rekordem świata poprawionym aż o 0,37 sek. W przypadku tak krótkiego biegu to przepaść. Oficjalnie wiatr tamtego dnia nie wiał, warunki były neutralne.
Po latach wyszło na jaw, że wiatromierz prawdopodobnie źle działał, co przyznał nawet były trener biegaczki, Bob Kersee. Rekord został jednak uznany i do dzisiaj figuruje w tabelach jako najlepszy kobiecy wynik na sto metrów (choć z zastrzeżeniem, że zbyt mocno wiało).
Na igrzyskach w Seulu była w doskonałej formie. Królewski dystans pokonała w czasie 10,54, więc niewiele gorzej niż rekord świata. Dodatkowo miała korzystny wiatr w każdym z biegów o złoto, co dla jej zwolenników było przesłanką, że nie musiała być na dopingu. Rekord świata na 200 m (21,34 sek.) potwierdzał jej wielką dyspozycję.
Zaskoczyła wszystkich jeszcze raz, kiedy tuż po igrzyskach zakończyła karierę. W prasie pojawiały się zarzuty, że chciała ukryć sprawy dopingu, przez które wcześniej czy później by wpadła. Griffith-Joyner miała jednak dość biegania. Planowała wreszcie zająć się rodziną i życiem poza bieżnią.
Rok po odejściu urodziła córeczkę. Wolny czas poświęcała na projektowanie ubrań i modę. Jej ekstrawaganckie stroje i długie paznokcie przyciągały uwagę kibiców, podczas startów były jej cechą charakterystyczną.
Spróbowała wrócić jeszcze w 1996 roku, przed igrzyskami w Atlancie. Chciała spróbować walki na 400 metrów - w tej sztafecie w 1988 roku sięgnęła po srebro. Zaczęła ostro trenować, jednak wszystkie plany się posypały, kiedy doznała kontuzji ścięgna Achillesa (krótko potem doznała również lekkiego udaru). Była jednak i inna wersja: Flo-Jo chciała pobić rekord świata, ale po osiąganych wynikach widać było, że nie ma na to szans.
Od tamtej pory pozostawała pod opieką lekarzy. O walce na bieżni nie było już mowy. W 1998 roku zmarła w czasie snu. Miał 38 lat, zostawiła córkę i męża.
Tajemnica po śmierci
Bezpośrednią przyczyną śmierci był ataku epilepsji. Z tą chorobą zmagała się od dwóch lat. Zawodniczka udusiła się, choć wielu kibiców podejrzewało, że doznała ataku serca. Problemy kardiologiczne miały być następstwem stosowania dopingu. Lekarze, którzy przeprowadzali autopsję, byli pod ciągłą kontrolą. Badali boreliozę, zatrucie, alergię, a nawet morderstwo.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: były gwiazdor Chelsea zachwyca w Chinach. Kapitalny gol!
[nextpage]Ich raport był jasny: amerykańska biegaczka zmarła wskutek ataku padaczki. To nie wszystko, bowiem w jej głowie niespodziewanie znaleziono jeszcze niezłośliwego raka - naczyniaka jamistego. To on odpowiadał za epilepsję, jednak nie powstał wskutek zażywania chemicznego wspomagania. Pojawienie się nowotworu spowodowane było wadą genetyczną. Naczyniak rozwijał się wiele lat, jego skutkiem był m.in. wspomniany udar.
Al Joyner, jej mąż i szkoleniowiec (dwukrotnie zmieniał wersję wydarzeń, co robił w nocy, kiedy znalazł żonę martwą o 6.30 rano), próbował przekonywać, że jego żona nie stosowała dopingu, co potwierdziła sekcja zwłok. Tak jednak nie można powiedzieć. Lekarze próbowali przeprowadzić badania na obecność zakazanych substancji, lecz w ciele było za mało moczu.
Hector Rivera, rzecznik koronera, powiedział: - To, że niczego nie znaleźliśmy, nie znaczy, że była czysta. Mieliśmy ustalić przyczynę zgonu i to zrobiliśmy. Nic więcej nie byliśmy w stanie zrobić.
Wyniki nie istnieją
Igrzyska w Seulu przeszły do historii jako impreza, gdzie królował doping. Pamiętacie Kristin Otto? Pływaczka z NRD zgarnęła sześć złotych medali, ale po latach wyszło, że była produktem socjalistycznego przemysłu wspomagania. Podczas olimpijskich zmagań jej gruby głos na konferencjach dziwił, teraz już nie.
To właśnie wtedy wśród olimpijczyków pojawiła się plotka - którą wszyscy jawnie powtarzali - że Griffith-Joyner stosowała sterydy. Nikt nie wierzył, że przyrost masy mięśniowej i doskonałe wyniki to efekt tylko ciężkiej pracy. Amerykanka miała proste wyjaśnienie - rok przed igrzyskami zmieniła trenera z Ala Joynera na Boba Kersee. Inny program, inne zajęcia, inna dieta: to wszystko miało skutkować dobrymi wynikami.
Griffith-Joyner była badana wielokrotnie i niczego nie znaleziono. W sprawę wmieszał się nawet Manfred Doenike, były niemiecki kolarz. To on, chemik z wykształcenia, zajmował się tropieniem dopingu i to on stał na czele zespołu, który badał sprawę wspomagania u Bena Johnsona. Uznano, że skoro taki ekspert jak on niczego nie znalazł, to Flo-Jo jest czysta.
Sama całe życie bagatelizowała oskarżenia o doping. - To kłamstwa. Byłabym głupia, gdybym coś brała - powiedziała amerykańska sprinterka. Przekonywała, że odchodzi po igrzyskach, bo chce także występować w Hollywood (pojawiła się na planie m.in. "Santa Barbara" czy "Pomoc domowa").
Nie wszyscy jej wierzyli. Gwen Torrence, amerykańska rekordzistka świata na 200 m, mówiła: - Według mnie skrzywdziła wszystkie zawodniczki, bo osiągnęła nieuczciwie niesamowite wyniki na 100 i 200 metrów. Dla mnie te wyniki nie istnieją.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: "wisi" za doping, ale się nie poddaje. Zobacz Szarapową w akcji