Azjaci kłaniają się w pas przed tym polskim sportowcem. Dzisiaj kończy 53 lata

Newspix / Fot. Andrzej Bienkowski/Newspix.pl
Newspix / Fot. Andrzej Bienkowski/Newspix.pl

W dzieciństwie marzyła mu się kariera na parkiecie koszykarskim lub stadionie lekkoatletycznym, ale ostatecznie posłuchał ojca, który widział w nim olbrzymi talent do walk na tatami.

W tym artykule dowiesz się o:

Dwukrotny mistrz olimpijski w judo, Waldemar Legień , który od ponad 20 lat mieszka i pracuje we Francji, w niedzielę (28 sierpnia) obchodzi 53. urodziny.

Wychowanek klubu Czarnych Bytom w trakcie swojej kariery zawodniczej trafił do Księgi Guinnessa jako trzeci judoka na świecie, który wywalczył dwa złote medale na igrzyskach olimpijskich - w Seulu w 1988 roku (w kategorii 78 kg) i Barcelonie w 1992 roku (w kategorii 86 kg). Przeszedł do historii również jako pierwszy zawodnik judo, który wygrał igrzyska w dwóch różnych kategoriach wagowych.

Dokonania sportowe Legienia - oprócz mistrzostwa olimpijskiego judoka z Bytomia zdobywał medale mistrzostw świata i Europy - sprawiły, że przed wejściem do hali śląskiego klubu działacze powiesili zdjęcie z podobizną czempiona. Z fotografią związana jest nawet pewna anegdota.

- Przyzwyczaiłem się już do tego zdjęcia. Brakuje jeszcze świeczki. Prawdę mówiąc, nigdzie nie widziałem czegoś takiego. Przyznam jednak, że to miłe, choć gdy przyjeżdżam do Bytomia, niektórzy czasem patrzą na mnie jak na przybysza z innego świata, kosmitę. Jeszcze ciekawiej było, gdy w klubie zjawiła się grupa Japończyków. Na widok tego obrazu... zaczęli się kłaniać. W Japonii bardzo szanuje się mistrzów judo - przyznał na łamach "Dziennika Zachodniego" Legień.

Sukcesy na tatami zawodnika Czarnych były możliwe dzięki trafnej ocenie możliwości przyszłego mistrza olimpijskiego przez jego ojca, Tadeusza. To właśnie on zaprowadził dziewięcioletniego wówczas Waldka na pierwszy trening judo.

Chłopiec początkowo sądził, że judo to rodzaj dyscypliny gimnastycznej z przewrotami na macie, a nie sport walki. Marzył o zrobieniu kariery w koszykówce lub lekkoatletyce. W końcu jednak dał się przekonać argumentom ojca i pozostał wierny rywalizacji na tatami.

Mieczyslaw Swiderski - Agencja Przeglad Sportowy/Newspix.pl
Mieczyslaw Swiderski - Agencja Przeglad Sportowy/Newspix.pl

Jego pierwszym dużym sukcesem był tytuł mistrza Europy juniorów zdobyty w 1981 roku w San Marino. Nie byłoby jednak kolejnych medali, gdyby nie upór i twardy charakter bytomianina. Otóż podczas standardowych badań lekarskich wykryty u Legienia chorobę nerek, która mogła przerwać świetnie rozwijającą się karierę. Doktor zalecił mu nietypową terapię. Po wypiciu jednego piwa miał wbiegać na ostatnie piętro najwyższego budynku w Bytomiu i potem zbiegać tą samą drogą. I tak kilka razy dziennie. Dla Legienia, który był całkowitym abstynentem, było to nie lada wyzwanie, ale harówka opłaciła się. Pokonał chorobę i mógł wrócić do treningów judo.

Na macie skazany był już tylko na sukcesy. Najcenniejsze medale przywiózł z igrzysk w Seulu i Barcelonie. Jak po latach wspominał swoje dni triumfu na arenie olimpijskiej?

- Półfinał jest najgorszy. Przegrasz, możesz skończyć na piątym, w najlepszym razie na trzecim miejscu. Wygrasz, już masz przynajmniej srebrny medal. Warajew Baszir (reprezentant ZSRR - przyp. red.) niemal wyzionął ducha, ja zresztą też. Kilkadziesiąt sekund przed końcem do ostatnich ataków zmobilizował mnie Wiesiek Błach (trener - przyp. red.), którego podpowiedzi zawsze znakomicie słyszałem, choćby nie wiadomo jaki zgiełk panował wokół. I jego podpowiedzi były zawsze najwyższej próby. Ale w samej końcówce byłem już tak zmęczony, że w pierwszej chwili nie dotarła do mnie nawet decyzja sędziów - przyznał Legień w jednym z wywiadów, przypominając kibicom swoją zwycięską walkę o finał IO w Seulu.

Ogromnych emocji dostarczyła też zwycięska walka finałowa Polaka na turnieju olimpijskim w Barcelonie. - Początek miałem fantastyczny. Udało mi się zaskoczyć Francuza Pascala Tayota i aż wykrzyknąłem z radości po tej akcji, co dotychczas nigdy mi się nie zdarzało - wyjawił w rozmowie z dziennikarzami.

Fot. Mieczyslaw Swiderski/Newspix.pl
Fot. Mieczyslaw Swiderski/Newspix.pl

Sukcesy olimpijskie judoki z Bytomia przypadły na czasy, kiedy za medal wywalczony na igrzyskach nie dostawało się dużych pieniędzy.

- Po zdobyciu w Barcelonie drugiego złotego medalu igrzysk telefonowałem do rodziców dopiero z wioski olimpijskiej, już o późnej godzinie, bo komórek nie było. Otrzymałem wtedy w nagrodę 20 tysięcy dolarów. Kiedy na zachodzie Europy mówiłem, że za medal mistrzostw świata otrzymujemy w Polsce 100-200 milionów złotych, przecierali oczy ze zdumienia na słowo miliony. Już nie pamiętam dokładnie, ale ze względu na inflację można było kupić chyba małą lodówkę - zdradził mediom w jednym z wywiadów.

Był gwiazdą sportu. Za medal MŚ kupił małą lodówkę. Co teraz robi Waldemar Legień? 

Po zakończeniu kariery zawodniczek Legień zajął się pracą szkoleniową. W 1993 roku wyjechał do Francji, gdzie został trenerem judo w Racing Club de France. Nad Loarą nasz dwukrotny mistrz olimpijski zapuścił już korzenie, ale co jakiś czas przyjeżdża do Polski.

Opracował PB

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: nieprawdopodobna bramka w Anglii. "Asystował"... wiatr!

Komentarze (4)
karolina28
28.08.2016
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
To smutne, że ci Polacy, którzy odnieśli sukces, uciekają zagranicę i pracują na obcych. 
avatar
Zeusek
28.08.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Szacun Mistrzu !!!!!!!!!