Slobodan Janković od urodzenia był zakochany w koszykówce. W wieku siedmiu lat razem z rodzicami przeprowadził się do Belgradu, gdzie rozpoczął treningi. Trenerzy wiedzieli w nim wielki talent. Jako 17-latek został włączony w 1980 roku do kadry Crvenej Zvezdy Belgrad, gdzie występował przez kolejne dziesięć sezonów.
Urodzony w 1963 roku Janković szybko stał się jednym z najlepszych skrzydłowych ligi jugosłowiańskiej. Kibice kochali go za charyzmę. Na parkiecie nigdy nie odpuszczał, zawsze wychodził z myślą o zwycięstwie.
O odejściu zdecydował w 1990 roku, gdy pojawiła się oferta z Vojvodiny Nowy Sad. "Boban" był głodny trofeów. W Crvenej Zvezdzie nie zdobył ani jednego, chociaż trzy razy grał w finale ligi i krajowego pucharu.
W nowym klubie Janković spędził zaledwie rok. Potem na chwilę wrócił do Belgradu, aby w końcu wylądować w Grecji. W transferze do Panioniosu wielki udział miał Vlade Durović, który był mentorem Jankovicia, gdy zaczynał przygodę z zawodową koszykówką.
"Boban" grał regularnie, zdobywał mnóstwo punktów. Do czasu, kiedy trafił na Panathinaikos w play-offach. Ta rywalizacja odmieniła jego życie na zawsze.
Fatalne uderzenie
Był 28 kwietnia 1993 roku. Na sześć minut przed końcem czwartego meczu półfinałowego "Bombardier", bo taki przydomek nadali mu kibice w Atenach, dostał piłkę pod tablicą przeciwnika i - mimo naciskającego go rywala - trafił do kosza. Sędzia punktów mu nie zaliczył, bo jego zdaniem Janković wcześniej faulował w ataku. To było piąte przewinienie zawodnika Panioniosu, które wykluczało go z dalszej gry w kluczowym momencie.
"Boban" nie potrafił pogodzić się z tą decyzją. Najpierw wygarnął arbitrowi, co o nim myśli, a potem uderzył z całej siły głową w słup podtrzymujący kosz. Ten pokaz frustracji skończył się dla niego tragicznie.
Janković natychmiast upadł. Gdy jeden z kolegów obrócił go na plecy, zauważył obfite krwawienie z głowy i ust. - Nie czuję rąk! Nie czuję nóg! - krzyczał zalany łzami zawodnik Panioniosu. Ekipa medyczna zaczęła akcję ratunkową. W drodze do szpitala "Boban" nadal był w szoku. - Umieram - mówił do swojego mentora, Vlade Durovicia, który był wtedy przy nim.
Zobacz ten tragiczny moment.
Lekarze nie mieli wątpliwości, że stało się coś poważnego. - Na 99 procent Janković będzie sparaliżowany od pasa w dół oraz będzie miał ograniczenia ruchowe w rękach - przyznał na konferencji prasowej lekarz klubu z Aten, Giorgos Katsifarakis.
NA NASTĘPNEJ STRONIE DOWIESZ SIĘ M.IN. DLACZEGO JANKOVIĆ NIE MUSIAŁ PŁACIĆ ZA ZAKUPY, GDY WYLĄDOWAŁ NA WÓZKU ORAZ CO DOPROWADZIŁO DO JEGO ŚMIERCI.
[nextpage]Wózek inwalidzki
Diagnoza lekarzy była dla koszykarza jak wyrok śmierci. W trakcie uderzenia zawodnik doznał nieodwracalnego uszkodzenia rdzenia kręgowego. To oznaczało wózek inwalidzki do końca życia. - Dla nas to wszystko jest bardzo smutne. Takie rzeczy potrafią załamać każdego - przyznała żona Jankovicia, Dragana, która oglądała mecz z Panathinaikosem z trybun.
Przez kolejne lata niepełnosprawny koszykarz mógł zawsze liczyć na wsparcie Panioniosu i jego kibiców. Gdy miał problemy finansowe, organizowano zbiórki pieniędzy oraz pozwalano mu robić zakupy bez płacenia. - Pracowałem w sklepie z odzieżą. Zawsze dawałem mu ubrania za darmo. Tak było również w innych miejscach. Kochaliśmy go - wspominał Costas Hadgiandreou, szef jednego z fanklubów drużyny z Aten.
Życie "Bobana" skomplikowało się jeszcze bardziej, gdy zostawiła go żona. Tylko myśl o synu, Vladimirze, trzymała go wówczas przy życiu. - Mój syn daje mi siłę, żeby dalej żyć. To jedyny powód, dla którego warto walczyć - przyznał w jednym z wywiadów.
Śmierć na morzu
W ostatnich latach życia Janković pracował jako trener drużyny niepełnosprawnych koszykarzy Olympia Petropouli. - Kocham koszykówkę. To, że jestem na wózku, nie oznacza, że nie mogę żyć normalnie. Jestem pewien, że wciąż mam wiele do zaoferowania - tłumaczył, gdy przejmował zespół.
W lipcu 2005 roku przyjaciele ze świata koszykówki zorganizowali Jankoviciowi benefis w hali w Belgradzie. Sportowiec nie potrafił powstrzymać łez. - Najgorsze jest iść spać z myślą, że następnego dnia znów obudzisz się z tym samym potwornym bólem - przyznał podczas wzruszającego przemówienia.
Janković miał już wtedy sporą nadwagę, jego zdrowie coraz bardziej szwankowało. 29 czerwca 2006 roku "Boban" płynął statkiem na Rodos, gdzie zamierzał spędzić wakacje. W czasie podróży miał ataku serca, zmarł w wieku 42 lat. Lekarze stwierdzili, że przyczyną była duża nadwaga.
Na pogrzeb sportowca przyszło kilka tysięcy osób. Wśród nich rodzina, przyjaciele i kibice. Ci ostatni żegnali go głośną przyśpiewką: "Boban, nigdy cię nie zapomnimy".
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: zimnej wody się nie boi. Błachowicz wykąpał się w jeziorze
Minęło trochę czasu...