Tragiczny wypadek przerwał karierę medalisty olimpijskiego. Zginął w wieku 22 lat

Robert Czykiel
Robert Czykiel
Zbliżały się igrzyska olimpijskie w Montrealu, a Ivo spisywał się coraz lepiej. W 1976 roku został w Monachium halowym mistrzem Europy. Przed najważniejszą imprezą roku ustanowił nowy rekord Belgii na dystansie 1500 metrów. Jego czas - 3:36,26 - został pobity dopiero dwadzieścia lat później przez Christophe'a Impensa. To sprawiło, że na igrzyska jechał pewny siebie.

- Jeżeli ktoś będzie chciał mnie pokonać w Montrealu na 800 metrów, to będzie musiał pobić rekord świata - mówił zdolny Belg.

W Kanadzie okazało się, że Ivo Van Damme mówił prawdę. W biegu na 800 metrów musiał zadowolić się srebrnym medalem, bo Alberto Juantorena ustanowił nowy rekord świata (1:43,50). Kilka dni później do swojej kolekcji dołączył drugi medal. Na dystansie 1500 metrów znowu był drugi, choć z Johnem Walkerem przegrał nieznacznie - o 0,1 s.

Dla 22-letniego sportowca dwa srebrne medale nie stanowiły powodu do wielkiego świętowania. Ivo był rozczarowany, bo do Montrealu leciał po olimpijskie złoto. Odgrażał się, że cel zrealizuje za cztery lata w Moskwie.


Kibice jednak inaczej postrzegali jego występy w Kanadzie. Van Damme'a po powrocie do Belgii powitano jak wielkiego bohatera. Kilka miesięcy później został nagrodzony tytułem belgijskiego sportowca roku. Nikt nie miał wątpliwości, że to dopiero początek wielkich sukcesów. Nikomu przez myśl nie przeszło, że żadnych sukcesów już nie będzie, a jego życie zostanie tak brutalnie przerwane.

Tragedia podczas powrotu na święta

Pod koniec 1976 roku belgijski biegacz średniodystansowy wyjechał na obóz treningowy w południowej Francji. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia wracał do rodzinnego domu. W miejscowości Bollene doszło do wypadku samochodowego.

Wicemistrz olimpijski w ciężkim stanie trafił do szpitala. Przez kilka dni walczył o życie, ale 29 grudnia świat usłyszał wstrząsającą wiadomość. Ivo Van Damme zmarł w wyniku odniesionych obrażeń.

Dla środowiska lekkoatletycznego to był wielki cios. Przedwcześnie odszedł nie tylko znakomity sportowiec, ale także sympatyczny człowiek, który miał wielu przyjaciół. Ludzie, którzy go znali, do dziś bardzo dobrze go wspominają.

Belgijski biegacz miał dwie twarze. Na treningach i zawodach zamieniał się w bestię, dla której najważniejsze były jak najlepsze wyniki. Miał obsesję na punkcie stopera, na którym co chwilę sprawdzał, czy poprawił swoje rezultaty.

Poza bieżnią Van Damme był zupełnie inny. Łatwo nawiązywał nowe kontakty, był przyjacielski, miał duże poczucie humoru. Był także jednym z pierwszych sportowców, który zdawał sobie sprawę, jak ważna jest dbałość o swój wizerunek. W prosty sposób zaskarbił sobie sympatię dziennikarzy. Z każdej zagranicznej podróży wysyłał im pocztówki z pozdrowieniami.

Ivo miał wielki talent, charyzmę, a do tego uwielbiał ciężko pracować. Gdyby nie tragiczny wypadek, pewnie byłby dziś legendą biegów średniodystansowych z bogatą kolekcją trofeów.

ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: te pudła Terry'ego i Lamparda przejdą do historii



Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×