W tym artykule dowiesz się o:
Prawie 36 lat temu cały świat usłyszał o Władysławie Kozakiewiczu. Polscy kibice pokochali go do szaleństwa. Powody były dwa. Pierwszy sportowy, bo Polak zdobył olimpijskie złoto w skoku o tyczce. Drugi - polityczny, bo ośmieszył Rosjan na ich terenie.
Wydawałoby się, że Kozakiewicz miał życie jak z bajki. Prawda jednak jest inna. Do dzisiaj prześladują go wydarzenia z dzieciństwa. Chodzi o ojca, który był katem dla swoich dzieci. Poznajcie wstrząsającą historię jednego z najwybitniejszych sportowców w historii naszej lekkoatletyki.
W młodości Kozakiewicz chodził do technikum gastronomicznego. Kucharzem jednak nie został, bo życie poświęcił tyczce. Szybko trenerzy zauważyli, że ma nieprzeciętny talent.
Pierwszy duży sukces przyszedł w wieku dwudziestu lat, gdy w 1973 ustanowił rekord Polski (5,32 m). Potem kariera nabrała tempa. 1974 rok - srebro na mistrzostwach Europy, rok później ustanowił rekord Europy. W 1977 i 1979 był halowym mistrzem "Starego Kontynentu".
Wielką sławę zyskał w 1980 roku, na igrzyskach olimpijskich w Moskwie.
A história de Władysław Kozakiewicz nos Jogos de 1980 https://t.co/QKga9Shtc6 pic.twitter.com/dtlpsWYgKB
— Surto Olímpico (@SurtoOlimpico) 13 kwietnia 2016
Na IO w ówczesnym Związku Radzieckim Polacy nie mieli łatwego życia. Przekonał się o tym na własnej skórze tyczkarz z Soleczników. W konkursie finałowym Rosjanie okazywali mu nienawiść. Przeraźliwe gwizdy niejednego sportowca wyprowadziłby z równowagi, Kozakiewicz jednak był twardy.
Skoczył 5,72 m, co oznaczało pobicie rekordu świata, a jednocześnie złoto olimpijskie. Polski sportowiec wpadł w euforię. Z radości zwrócił się w stronę widowni i pokazał tzw. "wała", który przeszedł do historii jako "gest Kozakiewicza".
- "Wały" były spontaniczne. Wokół słyszałem gwizdy i kiedy byłem w górze, to w mgnieniu oka mi przeleciało: możecie mi skoczyć! To niesamowite uczucie, kiedy podejmujesz ryzyko i ci się udaje - zdradza.
Radość jednak szybko zamieniła się w strach. Pojawiła się groźba, że z przyczyn politycznych nasz rodak zostanie pozbawiony największego sukcesu w życiu.
- Zaraz po zawodach okazało się, że jest polityczny problem. Ambasador Rosji w Warszawie zgłosił się do Edwarda Gierka i powiedział, że obrażony został naród radziecki. Otworzyłem ze zdziwienia oczy i zapytałem: za "wała" chcą mi odebrać zwycięstwo? - opowiadał Kozakiewicz w "Gazecie Wyborczej".
Trzeba było szybko reagować. Polak zachował zimną krew i wpadł na pomysł genialny w swojej prostocie.
- Przyszło mi do głowy, żeby powiedzieć, że ja już tak mam. Jak biję rekord świata, to zawsze tak pokazuję do poprzeczki. Na szczęście się udało. Uwierzyli - wspomina.
Złoto zostało w rękach naszego tyczkarza, ale problemy dopiero miały się zacząć.
W kraju wybuchła euforia, bo Polacy pokochali go za gest w kierunku Rosjan. Komunistyczni politycy jednak byli wściekli. Po IO zaczęli Kozakiewiczowi uprzykrzać życie na każdym kroku.
- W każdym razie po zwycięstwie mój klub Bałtyk Gdynia nie dał mi złotówki, nawet kwiatka. Bo obraziłem ZSRR. No i nie było tych samochodów, jakie rząd obiecywał medalistom z Moskwy. Jakiś czas później zaczęły się moje problemy z wyjazdami - opowiada sportowiec.
Kozakiewicz był gwiazdą i dostawał liczne zaproszenia na wielkie imprezy. Nie otrzymywał jednak zgody na wyjazd. To skłoniło go do podjęcia trudnej decyzji o opuszczeniu kraju, już na stałe.
- Na karku miałem wiele rekordów, mistrzostwo olimpijskie, już człowiek ledwo zipał na tym rozbiegu, a taki do mnie: "Coś ty zrobił dla Polski?". No to myślę: ja się was o zgody nie będę pytał. Wsiadłem w samochód i wyjechałem. Nie myślałem, że na zawsze. Tylko tyczki na dach wziąłem, torbę i dzieci - i do Niemiec. Teraz Lewandowski startuje dla niemieckiego klubu i Polacy biją mu brawo. Ja wtedy co słyszałem? Zdrajca! No to nie miałem po co wracać - tłumaczy.
Kozakiewicz w Oleśnicy
— Nowa Oleśnica (@nowaOlesnica) 9 listopada 2015
Bądź w olimpijskiej formiehttps://t.co/PK7oO1J3Zi pic.twitter.com/c51wL7gbjh
Po zmianie ustroju politycznego wybitny sportowiec wrócił do Polski. Próbował sił w polityce. Przez cztery lata był radnym w Gdyni. Chciał dostać się do Sejmu, ale w 2011 roku nie udało mu się zdobyć odpowiedniej liczby głosów.
Słaby wynik w wyborach pokazuje, że wielu Polaków zdążyło trochę nim zapomnieć. Mistrz olimpijski jednak przypomniał o sobie w 2013 roku. Wtedy do księgarń trafiła książka "Nie mówcie mi, jak mam żyć". Wyznania wybitnego sportowca wstrząsnęły całym krajem.
Kozakiewicz opisał dzieciństwo, które było koszmarem wskutek zachowania ojca.
Władysław Kozakiewicz: Bądź Kozakiem i dbaj o siebiehttp://t.co/gyvD0awGdK pic.twitter.com/IIEU0s5R8W
— Polskie Radio RDC (@rdcpolskieradio) 21 kwietnia 2015
- Z Solecznik pamiętam tylko przebłyski: jak dostałem kopniaka i fruwałem po chałupie, czy w twarz, czy pasem. Ojciec nauczył się szyć trochę i pracował jako krawiec. Ale jełop był, trzy klasy podstawówki. Nie chciał pracować, wściekły był na wszystko. Chorobliwie. Krowa się zerwała ze sznurka, to tak ją walił kłodą, że rogi połamał. Najnormalniejszy sadysta. Jak wytłumaczyć sadystę? Widział krew, to mocniej bił. Nie kończył na paru pasach przez tyłek - jakbym tak dostał, to bym się oblizał i cicho siedział. Ale nie, bił, abyś poczuł. Brał pas i sprzączką uderzał. Żeby krew poleciała. Jak bił, krew była na ścianach, wszędzie - opowiadał.
Kozakiewicz mówił, że on i tak był najmniej bity. Większy koszmar przeżywało jego rodzeństwo, a także matka. W jednym z wywiadów zdradził, że na plecach starszego brata Edwarda ojciec łamał krzesła. Kiedyś zapytali mamę, dlaczego nie odeszła od ojca-kata.
- Pytaliśmy ją potem z siostrą i bratem, dlaczego się nie rozwiodła. Ona: „Nie wiem”. Ze strachu oczywiście. Że mógłby ją zamordować. Był zdolny do tego. Wszystkie zęby jej wybił. Pięścią, doniczką, deską, co było pod ręką.
Koszmarne dzieciństwo nadal w nim siedzi. Przyznaje jednak, że być może charakter po ojcu pomógł mu w karierze sportowej.
Olimpijczyk Władysław Kozakiewicz w @wpkiw w #dzienseniorahttps://t.co/RcJEfuVrhm pic.twitter.com/RkCGuIi868
— Agencja Gazeta (@agencjagazeta) 20 października 2015
- Chyba mam geny ojca, tego czerstwego chama. Czerstwy cham to człowiek nie do złamania. Taki byłem. Mnie nie można było w sporcie złamać w żaden sposób. (…) Wychodząc na stadion, zawsze byłem w swoim żywiole. Byłem najlepszy na świecie przez dziesięć lat, przegrywałem oczywiście od czasu do czasu, nikt nie wygra wszystkiego, ale generalnie, jak gdzieś się pojawiłem, to inni się załamywali. Ja się skokiem bawiłem, degustowałem tym, co robię - przyznaje Kozakiewicz.
Ojcu jednak do dzisiaj nie wybaczył. Nie wie nawet, kiedy dokładnie zmarł. Mówi, że to było w 1985 lub 1986 roku. Już wtedy był zniszczony przez alkohol. Matka była u niego w domu, w Hanowerze. Kiedy usłyszała o śmierci męża, powiedziała tylko "nareszcie".
- Nie byłem na jego grobie. W mojej pamięci nie jest ojcem. Leży w Gdyni, na tym samym cmentarzu co mama, ale osobno - wspominał.
Dzisiaj mistrz olimpijski nadal mieszka w Niemczech. W Hanowerze jest nauczycielem WF w szkole średniej. Prowadzi również niewielki klub tyczkarski, a także organizuje zajęcia fizyczne dla emerytów.