W tym artykule dowiesz się o:
Jacek Wszoła pozostaje jedynym polskim mistrzem IO w skoku wzwyż. Urodził się 60 lat temu w Warszawie. Ma na koncie złoto z Montrealu, a niemal dokładnie 36 lat temu (25 maja 1980 roku) pobił rekord świata.
Polak zaczął treningi w 1971 roku, trzy lata później był już mistrzem Polski. Jeszcze w technikum łączności nie był najlepszy spośród kolegów, ale szybko ich pokonał. Miał dobre geny po ojcu, Romanie, trenerze lekkiej atletyki.
Zawodnik już samym wyglądem wzbudzał zainteresowanie. Długie włosy, tak modne w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, młodzieńcza twarz. Nazywali go "cudownym dzieckiem", choć sam Wszoła przyznawał, że nie lubi tego określenia.
W nagrodę za dobre osiągnięcia wysłano go do Montrealu na IO. Podczas konkursu wiało i padało. Innym by to przeszkadzało, ale nie Polakowi. Jego tata podczas treningów w Spale polewał rozbieg wodą, żeby było trudniej.
W Kanadzie Wszoła śledził prognozy pogody. Kiedy dowiedział się, że będzie padać, był szczęśliwy. Po pierwszym skoku pojawiły się krople deszcze, co tym bardziej umocniło Polaka w przekonaniu, że będzie dobrze.
- Wszystko mi się wtedy udało. Po latach analizowałem występ w Montrealu i wiem, że ułożył się po mojej myśli - wspominał.
O medale biło się czterech zawodników: Polak, Amerykanin Dwight Stones (rekordzista świata), Kanadyjczyk Greg Joy i Siergiej Budałow z ZSRR. Wszyscy się wykruszali, a na 2,25 m Wszoła zaliczył pierwszą próbę. To oznaczało rekord olimpijski i złoto.
Podczas finału olimpijskiego w Montrealu Wszoła trzymał w zębach coś, co wyglądało jak źdźbło trawy. Przyznał jednak w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", że to był papieros. Taka plotka krążyła między dziennikarzami, co potwierdził nasz mistrz olimpijski.
"Luzacki" styl bycia sportowca z kraju komunistycznego robił wrażenie na Kanadyjczykach, ale nie potrafili oni zrozumieć, jak można palić między kolejnymi skokami.
- Konkurs trwał bardzo długo, cztery godziny. Chowałem się w bramie stadionu i paliłem, wzbudzając sensację kibiców. Nikt inny tego nie robił - mówił Wszoła.
Cztery lata później w Moskwie na IO przegrał z Gerdem Wessigem z NRD. Jechał bronić tytułu, był rekordzistą świata z Eberstadt. Polak prezentował się znakomicie, ale wyżej od rywala nie był w stanie skoczyć (zdobył srebro). Teraz już wiemy, dlaczego.
Wessig trafił do kadry NRD... dwa tygodnie przed igrzyskami. Dzisiaj byśmy wiedzieli, że musiał brać doping. Zawodnik znikąd nie bije rekordu świata i nie sięga po złoto. Wtedy jednak nawet Wszole wydawało się, że wszystko raczej toczy się w sportowej rywalizacji.
Po latach niemiecki zawodnik przyznał się, że był wtedy na dopingu. Stało się tak, kiedy razem się spotkali w 1999 roku na zlocie medalistów olimpijskich. Było trochę alkoholu i Niemcowi zebrało się na szczerość. Przyznał, że gdyby nie brał wspomagania, nie pojechałby na igrzyska.
Wszystkie próbki pobrane od sportowców w Moskwie zniszczono. Po latach nie dało się już udowodnić Niemcowi dopingu i powalczyć przy stoliku o złoto.
W pewnym momencie Wszole odbiła "sodówa". Był znany i w miarę bogaty, myślał o sobie, że jest kimś wyjątkowym. Dostawał mnóstwo listów od dziewczyn, jednak w ryzach trzymała go ówczesna dziewczyna, a obecnie żona, Krystyna.
Stronił jednak od imprez, nie był dobrym kompanem do całonocnych zabaw. Szybko zrozumiał bowiem, że dzięki lekkiej atletyce jest w stanie pozwiedzać świat i zarobić pieniądze.
W 1978 roku zamówił auto - BMW, model 323 z pełnym wyposażeniem. Kosztował jedenaście tysięcy dolarów (w przeliczeniu ok. 44 tys. zł), dla przeciętnego Polaka majątek. Dzisiaj podobne auto byłoby warte około 300 tys. zł.
W 1982 roku nie miał szans zdobyć medalu na mistrzostwach Europy w Atenach. Doszło do wojny z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki. Oficjalnym partnerem dla działaczy była firma Adidas, ale Wszoła miał inny plan.
Wystartował w eliminacjach w butach firmy Asics (wtedy Tiger), która zapłaciła za to naszemu sportowcowi. Współpracował z nią od kilku lat, obuwie było przygotowywane specjalnie pod Polaka. Wszoła tłumaczył, że mu wygodniej w tych kolcach, ale wybuchła afera.
Do finału nie został dopuszczony. Ponad rok wracał po ciężkiej kontuzji, chciał udowodnić, że może być nadal w czołówce. Nie pomogło zaklejanie loga na butach. Rano w dniu finału dowiedział się, że wylatuje z Aten.
Miał jeszcze okazję na start w Los Angeles w 1984 roku, ale tak jak sportowcy z krajów zachodniej Europy zbojkotowali imprezę cztery lata wcześniej, tak teraz obóz komunistyczny nie wysłał swoich zawodników na igrzyska do USA.
Wszoła liczył na trzeci olimpijski medal, jako jedyny zawodnik w historii. - Ten bojkot zabolał mnie bardziej niż porażka z Wessigiem - wspominał. Dzień przed finałem w Los Angeles skakał treningowo w Sopocie. Miał 2,25 m. Złoto na IO dał wynik 2,31 m.
Próbował jeszcze w 1988 roku zakwalifikować się na igrzyska w Seulu, ale pojechali tam Artur Partyka i Krzysztof Krawczyk. Wszoła zakończył karierę w 1989 roku.