W tym artykule dowiesz się o:
Gdy Polska pod wodzą Kazimierza Górskiego zdobywała trzecie miejsce na mistrzostwach świata w RFN w 1974 r., Marciniak miał osiem lat. Mieszkał w Rzeszowie - w bloku, który w latach 50. wybudowano dla rosyjskich oficerów. Już wtedy wyróżniał się umiejętnościami piłkarskimi na tle dużo starszych kolegów.
Marciniak talent odziedziczył po ojcu Zygmuncie i wujkach, którzy z powodzeniem radzili sobie na boiskach polskiej pierwszej ligi. Treningi rozpoczął w klubie Walter Rzeszów. Tam również był jedną z najjaśniejszych postaci. Strzelał gole seriami.
- Należał do zawodników, których piłka szukała w polu karnym, potrafił się doskonale ustawić, świetnie grał głową i miał niezłą technikę użytkową - uważali eksperci.
Kariera Marciniaka nabrała rozpędu, gdy zainteresował się nim Widzew Łódź. Ówczesny trener drużyny, Władysław Żmuda, zauważył go przypadkowo, gdy ćwiczył z jednym z jego zawodników. Potem zobaczył go jeszcze na Spartakiadzie Młodzieży i tylko się upewnił, że ma do czynienia z prawdziwym "diamentem".
Marciniak trafił do łódzkiego klubu za dwa miliony złotych. Na początku jednak grał bardzo rzadko. Za strzelanie goli w drużynie odpowiadali bowiem: Włodzimierz Smolarek oraz Dariusz Dziekanowski. W sumie przez rok pojawił się tylko trzy razy na boisku i nie zdobył ani jednej bramki.
Świetnie radził sobie za to w kadrze młodzieżowej. Na mistrzostwach Europy U-18 w 1984 r. (w ZSRR) Polska zdobyła brązowy medal, a Marciniakiem interesowały się wielkie kluby. Wojciech Łazarek wspominał o drużynach z Holandii i Portugalii. O młodego piłkarza pytały podobno też Bayern Monachium oraz Real Madryt.
Zawodnik Widzewa wtedy nie mógł jednak wyjechać na zachód. Do tego zaczęły się jego problemy. W młodym wieku został oderwany od rodzinnego domu, a że na brak pieniędzy i wolnego czasu nie narzekał, to szukał pocieszenia w alkoholu. Szybko dostrzegli to jego starsi koledzy z drużyny i zgłosili trenerowi.
Żmuda chciał mu pomóc. Namawiał go na naukę, potem poprosił Andrzeja Woźniaka i Mirosława Myślińskiego, żeby go przygarnęli pod swój dach i pilnowali. Ale to nie zdawało egzaminu. Marciniak ciągle się wymykał, a gdy szefowie klubu dzwonili do jego matki, która miała na niego wielki wpływ, kajał się i obiecywał, że to się już nigdy nie powtórzy. Kłamał.
- Darek nie grał, więc nie miał motywacji, by utrzymywać formę. Ciągle znikał. Potem przychodził w środku nocy nawalony i stawiał wszystkich na nogi. Dlatego później zamykałem mu drzwi i mówiłem: "Jeśli nie wrócisz do 23, to nie wejdziesz" - wspominał w książce "Wielki Widzew" Myśliński.
Były piłkarz Widzewa twierdził, że Marciniak miał niesamowity talent przyciągania towarzystwa patologicznego oraz pięknych kobiet.
- Inni musieli się nagadać i nie było żadnej gwarancji, że poderwą dziewczynę. Darek po prostu uśmiechnął się, pokazał palcem i szły za nim. Nieraz musieliśmy mu tyłek ratować, bo dziewczyny przychodziły ze swoim chłopakiem, a wychodziły z Darkiem. A więc awantura była gotowa, chcieli go tłuc - zdradził.
Z czasem Żmuda musiał wywiesić białą flagę. Do dziś uznaje to za swoją osobistą porażkę. Marciniak został oddany do Śląska Wrocław. - Sądziłem, że wojsko go uratuje. Ale potem okazało się, że tam było znacznie gorzej - powiedział ówczesny trener łódzkiego klubu.
W pierwszym sezonie w Śląsku Marciniak zdobył 10 bramek. Później wywalczył z klubem Puchar Polski. W międzyczasie zaliczył udany debiut w pierwszej reprezentacji Polski. Nałóg wciąż dawał jednak znać o sobie.
Marciniak (z prawej) trafił we Wrocławiu na imprezowe towarzystwo, m.in. Mirosława Pękalę, Janusza Szarka i Pawła Króla. - Na siedem treningów osiem razy przychodził na bani - twierdził Ryszard Tarasiewicz, który był w latach 80. wielką gwiazdą ekipy z Wrocławia.
Marciniak po każdej wpadce oczywiście obiecywał, że to ostatni raz. - Owszem, popełniłem grzechy młodości, były ze mną problemy. Ale teraz to już przeszłość. I nie mówię tego, tylko ot tak sobie. Po prostu chcę grać dobrze w piłkę. Wiem, ile mogę stracić przez głupie występki - przekonywał w rozmowie z "Piłką Nożną".
Kilka dni później łamał się i znowu imprezował. A ówczesny trener Śląska Henryk Apostel tylko bezradnie rozkładał ręce. Na wiele sposobów próbował okiełznać Marciniaka.
W tamtym okresie krążyła pewna anegdota. Mówiło się, że szkoleniowiec dorobił sobie klucze do mieszkania piłkarza, aby w każdej chwili móc do niego wejść i sprawdzić, co robi. Podczas jednej z takich "kontroli" zastał piłkarza pijanego w objęciach dwóch kobiet. Jednak dzień później zawodnik wszedł na boisko i strzelił decydującego gola.
Trener Śląska posuwał się również do dużo bardziej radykalnych metod. We wrześniu 1985 roku odsunął Marciniaka od drużyny i wysłał do jednostki wojskowej. Piłkarz miał tam uświadomić sobie, jakie ma szczęście, że zarabia na życie, grając w piłkę.
- Darek był już wtedy zaawansowanym alkoholikiem. Zamykali go na wieczór. Jak wracaliśmy do koszar, musieliśmy przejść przez trzy dyżurki, a potem kładliśmy się spać w jednej sali. Ja się budziłem trzeźwy, a on kompletnie pijany - zdradził w książce "Wielki Widzew" Myśliński (później też grał we Wrocławiu).
Jak to możliwe? Wiele osób zadawało sobie to pytanie. Potem okazało się, że Marciniak "skumplował" się z zawodnikami z sekcji podnoszenia ciężarów.
- Wynosili go razem z łóżkiem, dawali w gaz, a potem nieśli to łóżko na górę. Nikt nic nie zauważył - dodał Myśliński.
Marciniak wrócił do składu Śląska po trzech miesiącach. Apostel chciał dać mu jeszcze jedną szansę.
- Zrozumiałem, że nie ma co igrać z losem, bo można źle skończyć. Postanowiłem wziąć się do solidnej pracy. Tyle pięknych wyjazdów mnie ominęło, kadra ucieka coraz dalej. Naprawdę, zawaliłem sobie sprawy na pewien czas, teraz muszę to wszystko naprawić - mówił piłkarz w "Przeglądzie Sportowym".
Motywacji wystarczyło mu na krótko.
W 1987 roku Marciniak wracał z meczu samochodem. Był pod wpływem alkoholu. Prowadzony przez niego Fiat 125p uderzył w słup. Sportowiec trafił do szpitala ze wstrząsem mózgu i licznymi obrażeniami klatki piersiowej. Spędził w nim kilka tygodni.
Po powrocie do domu dowiedział się, że w Śląsku nie ma już czego szukać. Klub sprzedał go do Zagłębia Lubin. Podobno za autokar i aparaturę medyczną, którą lubiński kombinat kupił wrocławskiemu szpitalowi wojskowemu.
W "Miedzowych" Marciniak świętował największe sukcesy sportowe, w tym m.in. awans do ekstraklasy, wicemistrzostwo, a potem mistrzostwo Polski. Z zabawy jednak nie rezygnował. Ciągle spóźniał się na treningi, czasem znikał na parę dni. Dyrektor Zagłębia "ożenił go" z klubową sekretarką, ale to pomogło tylko na krótką metę.
W wieku 22 lat Marciniak ponownie trafił do szpitala. Tym razem stwierdzono u niego poważne odwapnienie kości spowodowanie nadużywaniem alkoholu.
W 1991 roku polski piłkarz postanowił spróbować swoich sił na zachodzie. Grał w klubach Belgii (Sint-Truidense VV, SC Charleroi i RJ Wavre) i Francji (FC Gueugnon), ale bez większych sukcesów. Wrócił do ojczyzny w 1995 i wylądował w GKS Bełchatów. Dwa lata później pojechał do niemieckiego trzecioligowca Hessen Kassel. Grał tak dobrze, że zainteresował się nim Rosenborg Trondheim, który wówczas był drużyną Ligi Mistrzów. Sportowiec nie podjął jednak wyzwania.
Latem 2000 roku trafił do Stomilu Olsztyn, w którym rozegrał dwa spotkania w Ekstraklasie. Ostatnie w karierze. Znów wyjechał, na krótko, do Niemiec.
W wieku 35 lat Marciniak uznał, że dojrzał do tego, aby zrozumieć swoje błędy. Wrócił do Polski, chciał szkolić młodzież. Później pracował m.in. jako grający trener czwartoligowego KKS Kalisz. Ale długo się tą funkcją nie nacieszył. Zmarł nagle, kilka godzin po zwycięskim meczu swojej drużyny, w nocy z 26 na 27 kwietnia 2003 roku. Miał zawał serca, który był następstwem choroby alkoholowej.
Dziś wszyscy zastanawiają się, co by było, gdyby Marciniak (na zdjęciu - w towarzyskim meczu kadry z Duklą Bańska Bystrzyca, w 1987 r.) zdołał pokonać nałóg? Albo wcześniej wyjechał na zachód? Eksperci nie mają wątpliwości, że piłkarz z Rzeszowa miał ogromny talent.
W czasach PRL-u o zagraniczny wyjazd nie było jednak łatwo. Obowiązywała wówczas bariera wieku: 28 lat. Czasem czyniono wyjątki. Dariusz Dziekanowski wyjechał do Celticu Glasgow, gdy miał lat 27, Jan Furtok dostał zgodę na transfer do Hamburger SV jako 26-latek. Nieco starsi od Marciniaka: Marek Leśniak i Andrzej Rudy musieli uciekać, żeby grać w Bundeslidze.
- Szkoda, że Darek nie wyjechał w młodym wieku, bo tam by się nim zaopiekowali. Na zachodzie panowała inna mentalność, inna kultura. Gdyby wyjechał, pewnie uświadomiłby sobie pewne rzeczy i otworzył oczy - powiedział kiedyś na łamach "Przeglądu Sportowego" Tarasiewicz.
Jeden z największych talentów polskiej piłki, niestety zmarnowany - ta łatka już na zawsze przylgnęła do Dariusza Marciniaka.
Opracował PS