PAP / Jacek Bednarczyk  / Marek Piotrowski podczas walki ze Stefano Tamiazzo, rok 1999

Wojownik nadal walczy

PAP / Jacek Bednarczyk / Marek Piotrowski podczas walki ze Stefano Tamiazzo, rok 1999

– Nie wiem, na co choruję. Mój stan odbiera chęć istnienia, ale wierzę, że mogę wyzdrowieć i być szczęśliwy. Każdego dnia zadaję sobie pytanie, ile pozostało jeszcze "starego" mnie – mówi WP SportoweFakty legendarny kickbokser Marek Piotrowski.

Z okazji 59. urodzin Marka Piotrowskiego przypominamy tekst z września 2021.

Jego życie jest pełne paradoksów i sprzeczności.

Poruszał w Polsce wyobraźnię tłumów i elektryzował kibiców, choć ci nie mogli nawet zobaczyć jego walk, bo nie były transmitowane.
Wszedł na sam szczyt. Tytuł mistrza świata w kickboxingu zdobył dziewięć razy. Dwukrotnie zajmował drugie miejsce w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na Sportowca Roku. Ale nigdy nie mógł w pełni cieszyć się sukcesami. Po największych dostawał bardzo bolesne ciosy w życiu osobistym. Upadał i ciągle się podnosił.

Dawno rozstał się z ringiem, ale nadal walczy. Dziś z tajemniczą chorobą.

Kibice wciąż o nim pamiętają, mimo że zniknął z życia publicznego. Nie pojawia się w mediach, wywiady udzielone przez niego od czasu ostatniego pojedynku można policzyć na palcach jednej ręki. Gdy kilka lat temu pierwszy raz wymieniamy wiadomości, nie zgadza się na rozmowę. Obiecuje, że odezwie się, kiedy będzie gotowy.

W lipcu tego roku faktycznie daje znak. Pisze mi: - nie bój się, już się nie wycofam.

Dotrzymuje słowa. Nie możemy się spotkać, bo Piotrowski ma duże problemy z poruszaniem się i mową, więc korespondujemy.

W 1988 roku Marek Piotrowski wyruszył do USA. Tam rozpoczęła się jego wielka kariera
W 1988 roku Marek Piotrowski wyruszył do USA. Tam rozpoczęła się jego wielka kariera


DROGA PRZEZ MĘKĘ 

Jego choroba to od lat zagadka.

- Życie najbardziej utrudnia ciągłe wyczerpanie i zmęczenie. Ten stan odbiera mi chęć istnienia. Zdarzają się trudne noce, ale jest to nieporównywalne do tego, co przeszedłem w przeszłości. Miewam też problemy z nerwobólami rąk i nóg. Wtedy wracają trudniejsze chwile - pisze Piotrowski.

Choroba dała o sobie znać już pod koniec lat 90. - Pierwsze objawy były związane z bezsennością, problemami z bieganiem. Nogi niemalże z dnia na dzień utraciły sprężystość, świeżość i radość ruchu. Zawsze kochałem biegać. Doświadczenie niemożności odbywania tej praktyki było i jest dla mnie koszmarem. Zaczynam biegać, ale nie robiłem tego od lat. To droga przez mękę. Każdego dnia odpowiadam sobie na pytanie, na ile się zmieniłem, i ile we mnie pozostało starego mnie - przyznaje.

Jedną z diagnoz postawionych przez lekarzy jest tzw. chroniczna encefalopatia pourazowa (CTE), czyli choroba neurodegeneracyjna mózgu, do której doprowadzają silne i regularne wstrząsy głowy. Często cierpią na nią m.in. byli zawodnicy futbolu amerykańskiego, hokeiści i pięściarze. Na początku XXI wieku odkrył ją w USA doktor Bennet Omalu, a o schorzeniu zrobiło się bardzo głośno po fali samobójstw graczy NFL. Mike Webster, Junior Seau, Andre Waters czy Dave Duerson odebrali sobie życie, bo nie mogli się uporać z ciągłym bólem głowy, napadami agresji i stanami depresyjnymi.

Problem w tym, że CTE można potwierdzić dopiero po śmierci chorego, badając jego mózg. Piotrowski nie zgadza się z tą diagnozą. I argumentuje: - charakterystycznym objawem encefalopatii są luki we wspomnieniach.

A on pamięta wszystko.

WEJŚCIE SMOKA 

Pamięta na przykład, jak biegał po podwórku z braćmi. Był grubaskiem, więc nazywali go Garcia - na cześć filmowego sierżanta, który ścigał Zorro.

Pamięta, gdy jako siedmiolatek zobaczył na szklanym ekranie Wyścig Pokoju. Kiedy Ryszard Szurkowski sięgnął w 1973 roku po mistrzostwo świata, Marek chciał być jak on. Świętował też złoto drużynowe oraz srebro Stanisława Szozdy. Zakochał się w kolarstwie i marzył, by uciekać przed peletonem.

Pamięta, jak na początku lat 80. "zdradził" kolarzy dla Bruce’a Lee, który wchodził na ekrany kin. Pierwszy raz pomyślał wtedy, że będzie walczył. Nie miał jeszcze pojęcia, że nie zostanie karateką, tylko światową gwiazdą kickboxingu.

Pamięta pierwszy rok studiów na warszawskim AWF-ie. Ojciec, Eugeniusz, kierownik budowy, martwił się, że Marek więcej czasu spędza na sali treningowej niż przy książkach. Jego syn złożył wniosek o indywidualny tok studiów, w głowie miał już tylko kickboxing. Życie w szarej, betonowej Polsce nabierało dla niego kolorów. Po treningach Marek stał na bramce w studenckim klubie Relax, wpadał pierwszy grosz.

Potem machina ruszyła. W Monachium zdobył kickbokserskie mistrzostwo świata amatorów i otrzymał stypendium. A za triumf w Pucharze Świata w Budapeszcie dostał ładę. Ale nie myślał o tym, żeby się bogacić.

Twierdzi dziś: - Chciałem tworzyć coś, co będzie wyjątkowe, podziwiane i niezwykłe. Na pewno chciałem być mistrzem. Kimś, kto opanuje sztukę w sposób wyjątkowy.

LOT PO MARZENIA 

18 sierpnia 1988. Piotrowski żegna się z rodzicami na lotnisku i obiera kurs na Chicago.

Mama przyzna później w filmie dokumentalnym "Wojownik", że nie potrafiła powstrzymać łez. Bo syn odlatywał nie wiadomo na jak długo. I zostawiał wszystko, co kocha. Wtedy obiecał jej po raz pierwszy: będę mistrzem świata zawodowców.

Piotrowski pisze mi: - Zostawiłem kochanych ludzi, dziewczynę, dom, ojczyznę… Ale podążałem za twórczym spełnieniem. Za tym, co artysta jest winien sobie i sztuce. To moja sztuka, moja twórczość. Do dziś. Nie leciałem do Stanów Zjednoczonych po lepsze życie, tylko po marzenia. Po prawdę, na co mnie stać. Interesowały mnie pieniądze, dobrobyt, finansowy prestiż, ale to było coś odległego. Myślałem tylko, gdzie będę trenował, z kim i kiedy odbędzie się pierwsza walka, jaka jest popularność mojej dyscypliny…

W USA błyskawicznie zostaje gwiazdą, odprawiając kolejnych rywali. Między linami wyprowadza nokautujące ciosy, poza ringiem sam je przyjmuje. Kilka dni przed pierwszą walką Piotrowskiego, z Bobem Handeganem, jego ojciec spada z dachu domu, który od roku buduje. Marek dowiaduje się o tym dopiero po wygranym pojedynku.

Piotrowski opowiada WP SportoweFakty:

- Upadek doprowadził do zerwania rdzenia kręgowego na wysokości kręgu C-4. To spowodowało całkowity paraliż. W tym stanie tata trwał od końca września 1988. 6 grudnia 1989 niewydolność nerek zatrzymała akcję serca. W ten sposób zostałem półsierotą.

- Chciałem ofiarować ojcu coś, co mogłoby dać mu odrobinę radości w tym koszmarnym czasie. Miałem nadzieję, że duma z sukcesów syna choć w części ukoi jego zbolałe serce. Podobno tak było. Tak przynajmniej twierdzą ci, którzy wtedy byli przy nim. Walczyłem też dla niego.

Pod koniec 1989 roku Piotrowski wyznaje w liście do matki:

"Nie wiem, czy jest sens pisać, co czuję po śmierci ojca. Mnóstwo obrazów z przeszłości… Jeszcze nigdy nie przeżywałem takiej huśtawki nastrojów. Miałem nagrać taśmę, ale bałem się swojego głosu. Wiem, jak jest Ci ciężko, mamo. Z jednej strony chciałbym być małym dzieckiem. Z drugiej podporą, radością i pomocą dla Ciebie, najdroższa matko. Tak wiele bym chciał przy tak ogromnej niemocy. Czasami mam ochotę się poddać.

Całe szczęście, że myśl o porażce podrywa mnie do boju".

W USA Piotrowski miał status gwiazdy kickboxingu
W USA Piotrowski miał status gwiazdy kickboxingu

STO LAT I DWIE ŻAŁOBY 

Piotrowski cierpi, ale na ringu jest nie do zatrzymania. Porażka nadchodzi dopiero niecałe trzy lata po jego przylocie do USA, w czerwcu 1991 roku. Rick Roufus nokautuje Polaka, biorąc na nim udany rewanż.

Wcześniej "Punisher" zdobywa tytuły mistrza USA, mistrza świata i mistrza interkontynentalnego. Jest już ikoną. Po każdym jego triumfie na trybunach w Chicago wybrzmiewa gromkie "sto lat!". Gdy po raz pierwszy daje się pokonać, amerykańska Polonia okrywa się żałobą.

Piotrowski wspomina dziś na łamach WP: - Porażka z Roufusem to głęboka rysa na mojej psychice, ale nie zwątpiłem w siebie. On mnie nie zdominował, nie złamał. Trafił mnie w głowę precyzyjnym strzałem i zgasło światło. Gdy się obudziłem, już nie byłem mistrzem świata. To tak, jakby ktoś pozbawił mnie najcenniejszej rzeczy podczas mojej nieobecności. Coś, na co nie możesz się uodpornić. Nokautu nie czujesz. To sprawia, że boisz się powtórki.

W głowie pojawiają się "klatki" z walki:

- Początek, spięcie. Kilka wymian. Kopnięcie. Koniec. Nie twierdzę, że moja porażka to przypadek. W sportach walki nie ma przypadków. Roufus wygrał walkę jak najbardziej zasłużenie. Czy pokazał mi, że jest lepszym zawodnikiem niż ja? Tego mu nie przyznam.

Polak przegra jeszcze tylko raz - z Robem Kamanem w listopadzie 1992 w Paryżu. Potem w wielkim stylu wróci na szczyt, wygrywając dziewięć kolejnych walk kickbokserskich i udanie zaczynając karierę pięściarską.

I wtedy zawali mu się świat.

NIE WIEM, CZY STOJĘ NA NOGACH 

Piotrowski nie chce wracać do tamtych chwil. Pisze tylko: - Ten okres był jednym z trudniejszych. Czy najtrudniejszy? Nie wiem.

W 2001 roku traci syna.

W filmie "Wojownik" opowiadał: - Jadąc na jego siódme urodziny, dowiedziałem się, że dziecko nie jest moje. Nie chciałem w to wierzyć. Myślałem, że chcą mnie od niego odsunąć. Zażądałem potwierdzenia ojcostwa. Wydawało mi się wtedy, że stanęło mi na chwilę serce. I bardzo możliwe, że stanęło. Czułem bliskość z tym dzieckiem. Jego zapach każdego dnia… Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to mój syn.

Po rozstaniu z żoną przeprowadza się do Detroit. Żeby przeżyć, rozwozi gazety i pracuje jako taksówkarz. Problemy z mową i poruszaniem się coraz bardziej dają o sobie znać. Po raz ostatni wchodzi do ringu w grudniu 1996 roku. Wcześniej ma propozycję walki o tytuł mistrza świata z Reggie'm Johnsonem. Na stole leży 250 tysięcy dolarów, ale menedżer i trener Piotrowskiego, Piotr Pożyczka, nie daje zielonego światła, bo boi się o jego zdrowie.

W liście do matki kickbokser pisze: "Będę stąpał tak mocno, że pozostawię dziury w ziemi. Nie będę się leczył, bo nie ma sensu. Jeśli chodziło Bogu o to, aby mnie złamać, to w końcu Mu się udało".

Dziś Piotrowski zapewnia, że to wiara pomaga mu przetrwać:

- Nawet nie wiem, czy stoję na nogach. Dla mnie najważniejsza jest wiara w Jezusa Chrystusa. Do Niego odnoszę swoje życie. W Jego przykładzie szukam ratunku dla siebie, w Jego wsparciu upatruję nadziei.

- Czy mam żal do Boga? Miałem. Odpowiadam w czasie przeszłym. Gdyby nie postać Chrystusa, nie rozumiałbym sensu ludzkiej egzystencji. Krzyż daje mi tę szansę. Tak jak powiedział Papież Jan Paweł II podczas swojej pierwszej wizyty w Polsce: "Nie można zrozumieć człowieka bez Chrystusa". Ja nie rozumiem sensu życia, gdy Chrystus znika z mojego pola widzenia.

- Moja relacja z Bogiem jest bardzo dynamiczna, niezwykle osobista, bywa chimeryczna i zmienna. Wiem, że życie z Nim daje mi szansę na normalność".

Rok 2009. Marek Piotrowski mimo choroby nie traci optymizmu
Rok 2009. Marek Piotrowski mimo choroby nie traci optymizmu
Piotrowski twierdzi na łamach WP SportoweFakty, że ciągle tęskni za walką. Zadawaniem ciosów i unikami...
Piotrowski twierdzi na łamach WP SportoweFakty, że ciągle tęskni za walką. Zadawaniem ciosów i unikami...

SAM SIĘ OSZUKUJĘ 

Piotrowski najbardziej tęskni za walką. Zadawaniem ciosów. Unikami.

- Od pierwszego wejścia na salę wierzyłem, że praca nad sobą może zaprowadzić mnie wysoko. Nie pamiętam, czy wierzyłem, że mam potencjał. Miałem marzenia. No i miałem to, co jest niezbędne, żeby zajść wysoko. Miłość. Chyba mogę powiedzieć, że miałem miłość do sztuki.

Jestem zadowolony z tego, co zdobyłem w kickboxingu. Ze śladu, jaki pozostawiam w tej dyscyplinie. Prawdę można ująć lakonicznie i krótko. Jestem jednym z najwybitniejszych kickbokserów na świecie. Walczyłem ze światową czołówką, nie unikając nikogo. Walczyłem w prestiżowych miejscach i małych szarych salkach. Budowałem historię tego sportu.

Nigdy nie pogodziłem się z końcem kariery. Walczyłem o odzyskanie pełnej sprawności, szukałem przyczyny mojego stanu na różnych polach. Ale jeśli poczucie spełnienia ma oznaczać, że nic już więcej nie mogłem zrobić, to nie czuję się spełniony.

Pytasz, jaki sens ma moja choroba. Prosisz mnie o odsłonięcie finału, a ja go nie znam. Zadaj to pytanie na końcu, jeśli go dożyjemy. Na razie widzę zarys, mgliste kształty.

Ciągle szukam, kopię, rozsypuję i składam w całość. I znowu drwię, klnę, po raz kolejny płaczę. I twierdzę, że już nic mnie to nie obchodzi, choć mówiąc to, sam się oszukuję. Później się modlę.

I znowu czekam.

***

Prowadzona jest zbiórka charytatywna na leczenie Marka Piotrowskiego. Jeśli chcesz pomóc, szczegóły znajdziesz TUTAJ. 

Profil Marka Piotrowskiego w fundacji Silny Oddech znajdziesz TUTAJ.

Cytaty z pani Marii Piotrowskiej oraz fragmenty listów Marka Piotrowskiego pochodzą z filmu dokumentalnego "Wojownik" w reżyserii Jacka Bławuta.

Chcesz skontaktować się z autorem? Napisz na dariusz.faron@grupawp.pl.

Komentarze (14)
avatar
BukaXX
14.08.2023
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Szacun dla Marka.Oglądałem prawie wszystkie jego walki. Wojownik z krwi i kości. 
avatar
NoWhysky
25.08.2021
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Wspanialy czlowiek, ktory zrozumial czym jest Pan Bog w naszym zyciu! 
avatar
persek12
25.08.2021
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Ta choroba to może być neuroborelioza ... Trzeba zrobić test z krwi żeby to sprawdzić. 
avatar
Lubuszanin.
24.08.2021
Zgłoś do moderacji
4
0
Odpowiedz
To jest gosc ktorego nikt i nic nie złamie, Byl wzorem walecznosci dla wielu osob,Zdrowka Marek. 
avatar
darek pe
24.08.2021
Zgłoś do moderacji
6
0
Odpowiedz
Smutne to, ale przyjmowane ciosy zrobily swoje, do tego sprawy rodzinne, lekko Marek nie ma, ale walczy, to dobrze.