Stefan Gawlikowski: Polska była światową potęgą, wojna wszystko zniszczyła

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
Polska była potęgą?

- W 1930 roku niemiecka prasa pisała o naszej drużynie "Bombenmannschaft". Przy czym "Mannschaft" znaczy "drużyna", a reszty tłumaczyć nie trzeba. W 1928 roku na kongresie FIDE w Hadze postanowiono, że na olimpiadzie szachowej mogą wystąpić zawodowcy, a więc również Rubinstein i Tartakower. Dla Niemców nie zgodził się zagrać Bogolubow, emigrant z Rosji. Węgrzy wystawili silną drużynę, groźni byli Amerykanie. Nasza drużyna w Hamburgu w składzie Tartakower, Rubinstein, Makarczyk, Frydman i Przepiórka to był naprawdę fenomenalny skład. Zwycięstwo zawdzięczamy nieprawdopodobnej formie Rubinsteina, który zrobił wynik nieprawdopodobny. Na pierwszej, najtrudniejszej szachownicy zremisował 4 mecze a wygrał kilkanaście i zdobył 88 procent możliwych punktów. Na następnej olimpiadzie w Pradze, Rubinstein grał słabiej i był tylko srebrny medal. Tylko na jednej olimpiadzie w tym czasie nie byliśmy na podium.

Jak na to reagowali ludzie?

- Nie ma danych statystycznych, ale są wspomnienia z 1935 roku z olimpiady w Warszawie. Niestety umarł marszałek Piłsudski, który miał być honorowym patronem. Ale podczas meczów w kasynie oficerskim w Alei Szucha sala była cały czas pełna. Były tłumy chętnych. Były czasopisma, były kąciki w prasie, turnieje szkół, pokazy gry równoczesnej. Popularność szachów nie odbiegała od normy europejskiej.

Jaki był status szachistów, czy ludzie wiedzieli, kim był na przykład Dawid Przepiórka?

- Myślę, że tak. Trzeba pamiętać, że poza tym, że grał w szachy, był potomkiem bardzo bogatej rodziny żydowskiej. Jego ojciec miał parę domów i kilka placów, a perełką była kamienica na skrzyżowaniu Nowego Światu i Alei Jerozolimskich w Warszawie. Dziś jest tam trawnik. A więc Przepiórka był finansowo absolutnie niezależny. Był nawet jednym ze sponsorów Niemieckiego Związku Szachowego. Po roku od rozstrzelania go podczas wojny w Palmirach w niemieckiej prasie szachowej ukazała się bardzo przykra informacja, że w Ameryce Południowej zmarł jeden z dobroczyńców niemieckiego związku szachowego. Dziennikarz nie mógł napisać prawdy.

Jego dobroczynna działalność nie wybroniła go?

- Nie sądzę, żeby ktoś się tym zajmował. Złapali ich przy Marszałkowskiej w kawiarni Kwiecińskiego.

Gra w szachy była zakazana?

- Właśnie nie. Kwieciński miał pozwolenie, ale po drugiej stronie Marszałkowskiej była też kawiarnia gdzie ludzie grali w szachy, ale odpłynęli do Kwiecińskiego. Bo tu można było grać dłużej, kawa i herbata były tańsze. Prawdopodobnie jakiś konfident doniósł, że u Kwiecińskiego spotyka się podchorążówka. Niemcy zrobili nalot, uznali, że zapisy szachowe to na pewno szyfry, a białe i czarne to wiadomo, Polacy i Niemcy. Zabrali wszystkich do aresztu na ulicę Daniłowiczowską. Polaków po 48 godzinach wypuścili, a Żydzi posiedzieli kilka dni, rozegrali tam swój ostatni turniej szachowy.

Rodzina Przepiórków po prostu przestała istnieć.

- Córka została wywieziona do obozu, gdzie zginęła. Syn, inżynier, wraz z żoną próbował przekroczyć granicę niemiecko-radziecką i przepadł. Z rodziny przetrwała żona, która była przechowywana przy ulicy Brackiej przez matkę i dwie córki. Jedna z córek zginęła w czasie powstania razem z żoną Przepiórki. Cały ród Przepiórków zniknął. W książce pokazuję losy absolutnie niezwykłe, takie jak choćby Paulina Frydmana, zięcia Szymona Winawera. Frydman mieszkał w Argentynie, gdzie przyjaźnił się serdecznie z Witoldem Gombrowiczem. Albo Tartakowera, który urodził się w rodzinie żydowskiej w Rostowie nad Donem. Studiował w Wiedniu, potem przeniósł się do Paryża. A następnie przyjął zaproszenie polskiego związku szachowego i reprezentował Polskę. Znakomity dziennikarz, próbował sił w poezji, ale Nabokow wybił mu to z głowy, mówiąc mu, że po rosyjsku "żydłaczy". Achmatowa mówiła mu też, że powinien spróbować szans w innej dyscyplinie niż poezja. Tartakower grał wyłącznie dla pieniędzy. Ale przyjął zaproszenie naszej federacji.

Był Polakiem?

- Nie miał obywatelstwa, ale czy czuł się Polakiem? Czuł się obywatelem świata, choć gdy przegrał partię w Hamburgu, głośno powiedział, że "jeszcze Polska nie zginęła". Po wybuchu wojny wrócił do Francji i chciał zaciągnąć się do Polskiego wojska. Trafił na moment, gdy generał Sikorski i jego ludzie zajmują się ulubioną rozrywką Polaków, czyli rozliczeniami. Dla nich 50-letni Żyd nie był nabytkiem do wojska. Został uznany za Żyda związanego z sanacją. Kto by takiego chciał do wojska? Więc wstąpił do Legii Cudzoziemskiej, pomagał De Gaulle'owi, służył jako porucznik Cartier. Po wojnie nie chciał jednak wrócić do komunistów i został we Francji.

Razem z nim do Argentyny wyjechał Mieczysław Najdorf, nie wiedząc, że już nigdy nie zobaczy rodziny. Na spotkaniu autorskim mówił pan, że szachy nauczyły go wygrywać i przegrywać, co pomogło mu znieść życiową tragedię.

- Według jednego z życiorysów Najdorfa był to chłopak, który wyrwał się z dzielnicy żydowskiej dzięki szachom. Zaczął się asymilować z Polakami. Rodzina była nieźle sytuowana. Urodził się w 1910 w Grodzisku Mazowieckim i w drugiej połowie lat 30. Obok Tartakowera był naszym najsilniejszym zawodnikiem. Najdorf wyjeżdżając na olimpiadę do Buenos Aires przeczuwał że coś nadchodzi, że zbliża się wojna. Ale gdy wybuchła, był to szok. Z miejsca przegrał partię. Próbował nawiązać kontakt z rodziną, ale kontakt szybko się urwał. Jego rodzinę zamknięto w getcie warszawskim. Żona, córka, krewni, przyjaciele, w sumie około 300 osób, które znał. Próbował dać znać, że żyje, dając pokazy gry symultanicznej na ślepo. Czyli bez patrzenia na szachownicę grał jednocześnie na ponad czterdziestu szachownicach. Wiedział, że jest to tak nieprawdopodobne, że prasa o tym napisze. Miał nadzieję, że ta informacja dotrze do jego rodziny. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest pół roku po powstaniu w getcie i Żydzi zostali wymordowani, a jego rodziny już nie ma. Dowiedział się po wojnie, w 1946 podczas turnieju w Groningen, w Holandii. Amerykański szachista siedział z nim podczas obiadu i nagle do restauracji weszła kobieta i powiedziała, że ma wiadomość dla Mendla czyli właśnie Mieczysława Najdorfa. Poprosiła go na bok i powiedziała, że była świadkiem jak wywożono jego rodzinę do obozu do Treblinki. Pokazała numer obozowy, że ona też tam trafiła. Amerykanin wiedział o Holokauście tylko z telewizji. Potem zobaczył tych dwoje ludzi, którzy wybuchnęli nieprawdopodobnym płaczem, nie byli w stanie powstrzymać łez, i powiedział, że dopiero wtedy zrozumiał tragedię zagłady Żydów. To był moment, gdy Najdorf uświadomił sobie, że stracił całe swoje dotychczasowe życie. Wiedział, że nie ma do czego wracać. Przyjął propozycję jednego z argentyńskich przyjaciół i pracował u niego w biurze ubezpieczeniowym. A z czasem zarobił ogromne pieniądze, założył własne towarzystwo ubezpieczeniowe i dorobił się fortuny. Założył nową rodzinę. Ale zawsze przyznawał się do polskiego pochodzenia, zawsze chętnie spotykał się z Polakami. Przy okazji zawsze był niesamowitym mitomanem. Snuł cudowne opowieści, a ludzie go kochali.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×